— No cóż, zabawny byłby to świat, gdybyśmy wszyscy byli podobni, madame. Choć przyznaję, że jednak niezbyt zabawny, gdybyśmy wszyscy byli podobni do Drumknotta. Ale jest lojalny i absolutnie godny zaufania.
— Hmm… — mruknęła lady. — Czy on ma jakieś życie osobiste?
— Wydaje mi się, że kolekcjonuje różne rodzaje materiałów biurowych — odparł Vetinari. — Czasami spekulowałem, że jego życie zmieniłoby się na lepsze, gdyby spotkał młodą damę skłonną do przebierania się za brązową kopertę.
Stali na balkonie, który oferował wspaniały widok na centrum miasta, ale oni pozostawali prawie niewidoczni.
— Traktat posuwa się naprzód? — zapytał Patrycjusz.
— Oczywiście — zapewniła lady. — Wreszcie nastał pokój między krasnoludami i trollami.
Vetinari uśmiechnął się lekko.
— Znaczenie słowa „pokój” zwykle jest określane jako okres odpoczynku i zbrojeń przed następną wojną. Jak wiele zabójstw było koniecznych?
— Havelocku, jesteś zbyt bezpośredni!
— Proszę o wybaczenie. Jednakże postęp historii wymaga również rzeźników, nie tylko pasterzy.
— Nie było żadnych zabójstw — zapewniła lady Margolotta. Spojrzała w niebo. — Zdarzyła się jednak straszna katastrofa w kopalni oraz dość niezwykłe osunięcie skał. I wciąż pozostaje do rozwiązania sprawa Loko. Krasnoludy nadal chcą całkowitej eksterminacji.
— Ile jest tam orków?
— Nikt nie wie. Może Nutt potrafi je odszukać.
— Nie możemy dopuścić do ludobójstwa — stwierdził Vetinari.
— Historia znajduje sposoby, by się zemścić.
— On okazał się prawdziwą niespodzianką.
— Tak słyszałem. Z raportów, jakie otrzymuję, można wnioskować, że wszystkim tym, czym orki nie są, on jest.
— Ale pod tym wszystkim nadal pozostaje orkiem.
— Zastanawiam się, co pozostaje pod nami wszystkimi…
— Podjąłeś bardzo wielkie ryzyko — ostrzegła lady Margolotta.
— Zapewniam cię, madame, że miasto całe jest ryzykiem.
— A władza to gra dymu i luster. — Sięgnęła po wino.
— Może to dziwne, ale komendant Vimes przypomina mi o tym codziennie. Żadne cywilne siły policyjne nie mogą wytrwać przeciwko gniewnej i zdecydowanej populacji. Sztuka polega na tym, żeby nie pozwolić, by zdała sobie z tego sprawę. Tak?
Ktoś zapukał do drzwi — to wrócił Drumknott.
— Przepraszam, że przeszkadzam, sir, madame, ale w tych okolicznościach uznałem, że to rozsądne. — Pociągnął nosem.
— Ta dama z zapiekankami.
— Ach, panna Sugarbean, legendarna wynalazczyni sławnej zapiekanki oracza! — ucieszył się Vetinari. Zerknął na lady Margolottę. — I przyjaciółka pana Nutta.
— Spotkałam ją, Havelocku. Pouczała mnie.
— Tak, świetnie jej to wychodzi. Człowiek czuje się jak po przyjemnej chłodnej kąpieli. Wprowadź ją, Drumknott.
— Jest z nią jakiś młody człowiek. Rozpoznałem w nim Trevora Likely’ego, syna sławnego gracza w kopanie piłki, Dave’a Likely’ego. Poinformowano mnie, że istotnie przyniosła dla pana zapiekankę oracza.
— Przyjmiesz niesprawdzoną żywność od kogoś z plebsu? — przeraziła się lady Margolotta.
— Od niej na pewno — oświadczył Vetinari. — Nie ma absolutnie żadnej możliwości, żeby dodała do czegokolwiek trucizny. Nie z szacunku dla mnie, rozumiesz, ale z z szacunku dla jedzenia. Nie wychodź. Przekonasz się, że to… interesujące.
Kiedy Glenda wkroczyła do Podłużnego Gabinetu, zapiekanka w jej rękach była jeszcze ciepła. Sama Glenda niemal zamarła na widok lady Margolotty; potem jednak włączyła się pewna odporność.
— Czy muszę dygnąć?
— Nie, chyba że naprawdę masz ochotę.
— Przyszliśmy pana ostrzec — oznajmił Trev Likely.
— Doprawdy? — Vetinari uniósł brew.
— Zjednoczeni Ankh-Morpork przespacerują się po Niewidocznych Akademikach. W wielkich i ciężkich butach.
— Ojej… Sądzi pan, że tak właśnie będzie?
— To nie są zwyczajni gracze! — wyrzucił z siebie Trev. — Są ze Ścisku! Przyjdą uzbrojeni…
— A tak. Piłka nożna jako wojna — mruknął Vetinari. — No cóż, dziękuję za ostrzeżenie.
Zapadła cisza, którą przerwał Patrycjusz.
— Czy chcielibyście jeszcze coś powiedzieć?
Glenda trzymała zapiekankę przed sobą jak coś w rodzaju tarczy cnoty.
— Może pan coś zrobić? — spytała.
— To jest gra, panno Sugarbean. Skoro już zaproponowałem mecz, jak bym wyglądał, gdybym próbował interweniować? W końcu są przecież reguły. Będzie sędzia.
— Oni nie będą się przejmować — stwierdził Trev.
— W takim razie przypuszczam, że straż będzie musiała wypełnić swoje obowiązki. A teraz wybaczcie, muszę się zająć sprawami państwa. Ale proszę zostawić zapiekankę.
— Jedną chwilę — wtrąciła lady Margolotta. — Dlaczego postanowiłaś ostrzec jego lordowską mość, panienko?
— A nie powinnam? — odpowiedziała pytaniem Glenda.
— I tak po prostu weszliście?
— No, zapiekanka pomogła.
— Spotkałyśmy się już, prawda?
Lady Margolotta patrzyła na Glendę, Glenda patrzyła na nią, aż w końcu wykrztusiła:
— Tak, wiem. I wcale się nie boję i nie jest mi przykro.
To starcie spojrzeń trwało chyba o rok za długo, aż w końcu lady Margolotta gwałtownie odwróciła głowę.
— Z przynajmniej jednym trafiłaś. Ale jestem pewna, że będę zachwycona i zapiekanką, i meczem.
— Tak, tak — rzucił Vetinari. — Dziękuję wam za wizytę, lecz naprawdę musimy teraz omówić sprawy państwowe.
— No tak… — westchnęła lady Margolotta, gdy za gośćmi zamknęły się drzwi. — Jaki typ ludzi lęgnie się w tym twoim mieście, Havelocku?
— Przypuszczam, że najlepszy.
— Dwoje ludzi z gminu może wedrzeć się do ciebie, nie mając nawet umówionego spotkania?
— Ale mając zapiekankę — przypomniał Vetinari.
— Spodziewałeś się ich?
— Powiedzmy tyle, że nie byłem przesadnie zaskoczony. Oczywiście wiem o składzie Zjednoczonych. Straż wie również.
— I chcesz ich wpuścić na boisko z bandą starych magów, którzy obiecali nie używać magii?
— Z bandą starych magów i z panem Nuttem — poprawił ją. — Jak słyszałem, doskonale sobie radzi z planowaniem taktyki.
— Nie mogę na to pozwolić.
— To moje miasto, Margolotto. W Ankh-Morpork nie ma niewolników.
— On jest moim podopiecznym. Ale podejrzewam, że nie będziesz się tym przejmował.
— Mam taki szczery zamiar. Przecież to tylko gra.
— Ale w grach nie chodzi tylko o grę. A jaką grę, twoim zdaniem, jutro zobaczymy?
— Wojnę — odparł Vetinari. — A w wojnie, jak wiadomo, chodzi o wojnę.
Lady Margolotta strzepnęła długi rękaw i nagle w jej dłoni znalazł się sztylet.
— Sugeruję, żebyś rozcięła na pół. — Patrycjusz wskazał zapiekankę. — Ja zdecyduję, którą połowę wybrać.
— A jeśli w jednej połowie jest więcej marynowanej cebulki niż w drugiej?
— Wtedy podział będzie podlegać negocjacjom. Napijesz się jeszcze… wina?
— Widziałeś? Próbowała wygrać ze mną wzrokiem!
— Owszem. Widziałem, że jej się udało.
Kiedy Glenda i Trev wrócili na Hippo, Nutt spojrzał na nich pytająco.
— Prawie nie słuchał — mruknął Trev.