— Rozumiem. Jednak nie wątpię w jutrzejszy sukces. Jestem pewien naszej taktycznej przewagi.
— Cieszę się, że sam nie będę grał. To wszystko.
— Tak, panie Trev, to prawdziwa szkoda.
Niedaleko, przy stole, Liga Piłkarska dokonywała ostatnich poprawek. Usłyszeli czyjś głos:
— Nie, nie. Wszystko pokręciliście. Jeśli gościu z drużyny B znajdzie się bliżej tego… bramkarza… nie, skłamałem, bliżej bramki niż jej strażnik, wtedy oczywiście strzela od razu. To rozsądne.
Rozległo się westchnienie, które mogło wydobywać się jedynie z piersi Myślaka Stibbonsa.
— Nie. Chyba nie rozumiecie…
— Ale jak strażnik jest tak daleko od gola, to oferma z niego… — wtrącił ktoś.
— Zaraz, zacznijmy jeszcze raz — zaproponował ktoś jeszcze.
— Przypuśćmy, że ja jestem tym gościem, tutaj.
Trev zobaczył, że jeden z mężczyzn pstryknął przez stół zwiniętym w kulkę papierem.
— Znaczy, kopnąłem tę piłkę tak daleko i to właśnie ja, ten kawałek papieru. Co wtedy?
Jeszcze raz pstryknął papierową kulkę, która trafiła w ołówek Myślaka.
— Nie! Przecież już tłumaczyłem. I proszę nie rzucać papierkami, bardzo mnie to rozprasza.
— Ale to musi działać, jeśli sam ją dokopie.
— Czekajcie! — odezwał się ktoś jeszcze inny. — Co będzie, niby, kiedy człowiek ma piłkę na swojej połowie boiska i przebiegnie z nią całą drogę, nikomu nie oddając, a potem trafi do siatki?
— To będzie zgodne z przepisami — oświadczył Myślak.
— Niby tak, tylko coś takiego się nie zdarzy, nie? — rzucił mężczyzna, który pstryknął zaślinionym kawałkiem papieru i tak mu się to spodobało, że pstryknął następnym.
— Ale jeśli spróbuje i mu się uda, to będzie piękna gra, prawda? — rzekł Myślak.
— Gdzie nasza drużyna? — Trev rozejrzał się dookoła.
— Zaproponowałem, żeby wcześniej się dziś położyli — wyjaśnił Myślak.
— Wcześnie dla maga to znaczy o drugiej w nocy — zauważyła Glenda.
— Wydałem instrukcje, by gracze dostali wieczorem specjalnie przygotowany posiłek — wtrącił Nutt. — Z tego powodu, panno Glendo, muszę prosić, by zaryglowała panienka drzwi do nocnej kuchni.
Nieruchoma cisza zaległa wieczorem w jadalni.
— Nie jadam sałatek — oświadczył pedel Nobbs (żadnego pokrewieństwa). — Mam po nich wiatry.
— Jak człowiek może żyć bez makaronu? — zdumiewał się Bengo. — To barbarzyństwo.
— Zauważyliście, mam nadzieję, że mój talerz jest tak pusty jak wasze — odezwał się Ridcully. — Pan Nutt nas trenuje i pozwalam mu trzymać lejce. Ponadto macie dziś wieczorem powstrzymać się od palenia.
Zabrzmiał chór przerażonych głosów. Nadrektor uciszył go gestem ręki.
— Ponadto, jak napisał w instrukcjach… — Przyjrzał się dokładniej niezbyt równemu pismu Nutta i uśmiechnął lekko. — Żadnych kontaktów seksualnych.
Nie wywołało to reakcji, jakiej się spodziewał.
— To znaczy, że mamy o tym nie rozmawiać? — upewnił się kierownik studiów nieokreślonych.
— Nie, to byłby seks oralny — poprawił go Rincewind.
— Seks oralny to słuchanie o nim.
Bengo Macarona siedział zbaraniały.
— Nie chcę też, żebyście się wykradali na nocne przekąski — mówił dalej Ridcully. — Obowiązują zasady. Pani Whitlow i panna Sugarbean otrzymały polecenie, by bezwzględnie wspierać w tej kwestii pana Nutta. Z pewnością, panowie, potraficie okazać nieco siły charakteru.
— Aby okazać solidarność z resztą drużyny — odezwał się wykładowca run współczesnych — chcę powiedzieć, że w moim pokoju mam chyba kawałek sera w pułapce na myszy.
Ridcully został sam, w towarzystwie jedynie stuku przewracanych krzeseł. Wolno poszedł do swojego pokoju i rzucił kapelusz na wieszak. Muszą obowiązywać jakieś zasady, powiedział sobie. Więc musi być reguła dla nich i reguła dla mnie.
Podszedł do swego łoża z baldachimem na ośmiu słupkach i otworzył klapkę, pod którą chował słój z tytoniem. Teraz jednak znalazł w nim krótki liścik:
Drogi. Nadrektorze,
Zgodnie z Pańską ratyfikacją instrukcji pana Nutta, aby dziś wieczorem, ciało profesorskie nie miało dostępu do pożywienia ani przyrządów tytoniowych, pozwoliłam, sobie zabrać pańskie papierosy i tytoń fajkowy. Chcę także dodać, że opróżniłam chłodnię z tradycyjnych plastrów zimnego mięsa i pikli, by nie stanowiły pokusy.
— Niech to… — mruknął Ridcully pod nosem.
Podszedł do szafy i przeszukał kieszenie smokingu. Znalazł kartkę, na której napisano:
Zgodnie z poleceniami, — pana Nutta, ratyfikowanymi osobiście przez Pana, Nadrektorze [ i to naprawdę nie do wiary, z jakim wyrzutem umiała pisać pani Whitlow], pozwoliłam, sobie zabrać Pańskie rezerwowe miętówki.
— Rozkład i zgnilizna! — zawołał Ridcully, zwracając się do nocnego powietrza. — Otaczają mnie zdrajcy! Na każdym kroku psują mi szyki!
Niepocieszony, powlókł się do biblioteczki i wyjął „Poradnik okultystyczny” Boddrysa, książkę, którą znał chyba na pamięć. A że znał ją na pamięć, strona 14 ukrywała niewielki wycięty otwór, gdzie czekały paczka ekstramocnych lukrecjowych miętówek, uncja tytoniu Wesoły Żeglarz i paczka wizzli… oraz, jak się okazało, nieduża karteczka:
Drogi Nadrektorze
Po prostu nie miałam serca.
Wydawało się, że jest ciemniej niż zwykle. Na ogół wypełniano zarządzenia nadrektora, więc członkom drużyny Niewidocznych Akademików zdawało się, że kiedy szukają jedzenia, wszystkie drzwi są przed nimi nie tylko zamknięte, ale wręcz zatrzaśnięte. Każda spiżarnia została zaryglowana i otoczona barierą antymagiczną. Drużyna wędrowała bezradnie od jednej sali do drugiej.
— Mam w pokoju makaron błyskawiczny — poinformował Bengo Macarona. — Babcia mi go dała, zanim tu przyjechałem. Wytrzymuje dziesięć lat i babcia twierdzi, że za te dziesięć lat będzie smakował tak samo jak teraz. Żałuję, ale obawiam się, że mogła mieć rację.
— Przynieś, ugotujemy go w moim pokoju — zaproponował wykładowca run współczesnych.
— Jeśli chcesz… Zawiera jądra aligatora na wzmocnienie. W domu są bardzo popularne.
— Nie wiedziałem, że aligator ma jądra — wyznał wykładowca run współczesnych.
— Teraz już nie ma — zauważył pedel Nobbs (żadnego pokrewieństwa).
— Mam herbatnika, możemy się nim podzielić — oznajmił Myślak Stibbons. I natychmiast przeszyły go zaciekawione spojrzenia. — Nie — rzekł. — Nie zamierzam bardziej naruszać poleceń nadrektora. Nigdy bym potem nie miał spokoju. Bez hierarchii, panowie, jesteśmy niczym.
— Bibliotekarz na pewno ma banany — przypomniał Rincewind.
— Jesteś pewien? — zapytał Macarona.
— Wydaje mi się, że bibliotekarz ma dewizę na takie sytuacje: „Spróbuj wziąć moje banany, a wyrwę ci je z zimnych, martwych rąk”.
Przyczajony w mroku Trev zaczekał, aż ucichną gromy burczących brzuchów, potem zawrócił i chwilę później pukał do zaryglowanych drzwi nocnej kuchni.
— Wszyscy razem ruszyli do biblioteki — zameldował.