— Dobrze. Myślę, że podzieli się z nimi bananami — uznał Nutt.
— Naprawdę nie widzę sensu — oświadczyła Glenda.
— Sens kryje się w tym, że są przyjaciółmi. Partnerami w walce z losem. Są zespołem. To jest piłka. Trzeba wytrenowac drużynę, by była drużyną. Nie przeszkadza mi, że rano zjedzą bardzo solidne śniadanie.
Nutt się zmienia, pomyślał Trev.
— Mogę zadać pytanie osobiste?
— Prawie wszystkie pytania, jakie słyszę od ludzi, są osobiste. Ale proszę bardzo, panie Trev.
— No więc, eee… No dobra. Czasem wydajesz się duży, a czasem wyglądasz na małego. Jak to się dzieje?
— Mamy to wbudowane — odparł Nutt. — Sądzę, że to efekt rozszerzającego się i zwężającego pola morficznego. Wpływa na percepcję.
— Kiedy się zdenerwujesz, jesteś całkiem mały — wtrąciła Glenda.
— A teraz?
— Teraz jesteś całkiem duży — stwierdził Trev.
— Dobrze. — Nutt sięgnął po kawałek zapiekanki. — Jutro zamierzam wyglądać na jeszcze większego.
— Mamy jeszcze jedną sprawę do załatwienia — oświadczył Trev. — Pepe chce mi pomóc. Uważa, że będę grał w piłkę.
— No cóż, będzie pan grał w piłkę, panie Trev.
— Nie! Wiesz przecież! Obiecałem mamie, a nie można złamać obietnicy danej mamie, niech spoczywa w spokoju! Masz klucze do piwniczki z winem, Glendo?
— Myślisz, że ci powiem, Trevorze Likely?
— Myślę, że nie. Ale potrzebuję dwóch butelek najlepszej brandy. I jeszcze, tego… Moglibyście iść tam ze mną, co? Wydaje mi się, że Pepe chce dobrze, ale… znacie go, jest północ i w ogóle.
— Chyba znam Pepe — zgodziła się Glenda.
Przed tylnym wejściem do Shwatty stał strażnik. Zanim jednak zdążył odprawić Treva i jego przyjaciół, zjawił się Pepe.
— A niech mnie! Trzech kumpli! Naprawdę muszę być przerażający. — Wyszczerzył zęby.
— Tak, ale o co tu chodzi, Pepe? Budzisz dreszcze u Treva — odpowiedziała Glenda.
— Niczego nie budzę! W ostatnich czasach w ogóle u mało kogo potrafię wzbudzić dreszcze. Powiedziałem mu tylko, że będzie grał w piłkę.
— Obiecałem mamie… — Trev trzymał się tego wyjaśnienia, jakby było maleńką tratwą na wzburzonym morzu.
— Ale masz gwiazdę w dłoni i nie masz wielkiego wyboru.
Trev spojrzał na swoją dłoń.
— Tylko jakieś linie…
— No cóż, są tacy, co potrafią patrzeć, i są tacy, co nie potrafią. Ja należę do tych pierwszych. To taka metafora, rozumiesz. Ale chodzi tylko o to, że chciałbym podarować ci pewien drobiazg, który jutro może się okazać przydatny. Co ja gadam! Może nawet ocalić ci życie — tłumaczył Pepe. — A już na pewno twoje małżeństwo. Obecne tu damy z pewnością chciałyby wierzyć, że my tutaj, w Shwatcie, zrobiliśmy dla ciebie to, co najlepsze.
— Cokolwiek to warte, Trev, ja ufam Pepe — zapewniła Glenda.
— A to pan Nutt — przedstawił Nutta Trev. — Jest przyjacielem.
— Słyszałem o panu Nutcie — stwierdził Pepe. — Też może pan wejść. Miło mi… pana poznać.
Zwrócił się do Glendy.
— Wy, dziewczęta, zostańcie tutaj — polecił. — To nie jest sprawa dla dam. — Wprowadził chłopaków do pokoju. — To, co wam teraz pokażę, panowie, jest ściśle tajne. I jeśli mi się narazisz, Trev, zrobię takie rzeczy, że Andy Shank wyda ci się zwykłym podwórkowym tyranem.
— Andy był podwórkowym tyranem — odparł Trev, kiedy dotarli do czegoś, co najwyraźniej było kuźnią.
— Mikrokolczuga — rzekł z satysfakcją Pepe. — Świat nie widział jeszcze nawet połowy jej możliwości.
— Wygląda jak bardzo drobna kolczuga — ocenił Nutt.
— To dziwny materiał — wyjaśnił krasnolud. — Mogę ci dać koszulkę i spodenki. I mają tu wrócić, mój chłopcze, bo jeśli nie, implikacje zostaną przeprowadzone na twoim tyłku. Nie żartuję. Ten materiał nie służy tylko do tego, żeby dziewczęta ładnie w nim wyglądały. Zdziwiłbyś się, gdybyś wiedział, co potrafi przy niewielkiej tylko zmianie składu stopu. — Wskazał lśniący stos. — Jest lekka jak piórko i nie obciera.
— I co jeszcze robi?
— Za chwilę ci pokażę. Wciągaj spodenki.
— Niby jak? Tutaj?
Nie wiadomo w jaki sposób, ale w blasku paleniska Pepe wyglądał jak mały demon.
— Och, patrzcie na pana Treva Wstydliwego! — zawołał. — No dobra, na razie włóż je na spodnie. I wiesz co? Odwrócę się nawet, kiedy będziesz to robił.
Rzeczywiście, stanął plecami do Treva i zaczął przebierać narzędzia obok kowadła.
— Gotowe? — zapytał, po wysłuchaniu kilku minut ciężkiego oddechu.
— Tak, one… no, chyba pasują.
— Dobrze — rzekł Pepe. — Zaczekaj tu chwileczkę.
Zniknął w mroku, a po serii dziwnych hałasów wrócił powoli i niezgrabnie.
— Co masz na sobie? — zdziwił się Trev. — Wygląda to na masę poduszek.
— Och, to dla ochrony. Może się pan trochę cofnie, panie Nutt. A ty, Trev, zrób mi uprzejmość i połóż obie ręce na głowie. W ten sposób łatwiej wziąć miarę. — Pepe odwrócił się do nich plecami. — W porządku, Trev. Trzymasz ręce na głowie?
— Tak, tak…
W tym momencie Pepe zakręcił się i z całej siły uderzył go dwudziestoczterofuntowym młotem w krocze.
Co zaskakujące, jedynym skutkiem było to, że Pepe odleciał i uderzył o przeciwległą ścianę.
— Idealnie! — podsumował głosem zduszonym przez poduszki.
Nadszedł ranek. Ale Glenda miała wrażenie, że nie ma nocy ani dnia, nie ma pracy ani zabawy, jest tylko piłka nożna przed nimi i ściągająca ich wszystkich. W Głównym Holu drużyna miała stół wyłącznie dla siebie. Służący i magowie siedzieli ramię w ramię i napychali się, jak tylko Niewidoczny Uniwersytet potrafi.
Tego dnia rządziła piłka. Nie działo się nic, co nie było piłką. Z pewnością nie odbywały się żadne wykłady. Oczywiście, nigdy się nie odbywały, ale dzisiaj nikt w nich nie uczestniczył z powodu podniecenia zbliżającym się meczem, a nie dlatego że nikomu się nie chciało.
Po chwili Glenda zdała sobie sprawę z odgłosu, jaki wydawało samo miasto.
Tłumy zbierały się pod uniwersytetem, tłumy już teraz ustawiały się w kolejce, by wejść na Hippo. Gwar czyniony przez złączone jednym celem setki tysięcy ludzi wznosił się niczym brzęczenie dalekiego roju.
Glenda wróciła do sanktuarium nocnej kuchni i starała się znaleźć sobie zajęcie. Próbowała piec, ale ciasto spadało jej z palców.
— Denerwujesz się? — spytała Juliet.
— Mam nadzieję, że wygramy — westchnęła Glenda.
— No oczywiście, że wygramy!
— To bardzo dobrze, aż do chwili, kiedy przegramy… Tak, kto tam?
Wszedł Pepe. Wyglądał sprytniej niż zwykle.
— Witam drogie panie! Mam wiadomość do przekazania. Jak miałyście zamiar oglądać mecz?
— Wszystko jedno, byle dostać się blisko — odparła Glenda.
— No to coś wam powiem. Madame dostała najlepsze miejsca na stadionie. Żadnego załatwiania pod stołem, tylko otwarta i jawna korupcja. Shwatta musi być widziany w świecie, prawda? Zależy mu, żeby publiczność zobaczyła mikrokolczugę.
— Strasznie bym chciała! — zawołała Juliet.
I nawet Glenda odkryła, że jej odruchowy, nieświadomy cynizm milczy.
— Będzie sherry — zachęcił dziewczynę Pepe.