Выбрать главу

— A będzie tam ktoś sławny? — upewniła się Juliet.

Pepe delikatnie ukłuł ją palcem w żebro i powiedział:

— Tak jest. Ty, moja panno. Wszyscy chcą zobaczyć Jewels.

* * *

Zdawało się, że zegary biegną do tyłu. W Straży Miejskiej zawieszono wszystkie urlopy, chociaż trudno było sobie wyobrazić, jakie przestępstwo można popełnić na ulicach, gdzie nikt nie może się ruszyć. Rzeka człowieczeństwa — no, w większości człowieczeństwa — płynęła w stronę stadionu, odbijała się, przelewała i zalewała coraz większą część miasta. Mecz miał się odbyć na Hippo, ale tłum sięgał aż do placu Sator. I w końcu nacisk tak licznych oczu na wskazówki tak wielu zegarów przesunął czas naprzód.

* * *

W głównym holu została tylko drużyna i Trev. Wszyscy inni wyszli o wiele wcześniej, by podjąć bezowocną próbę zdobycia miejsca. Członkowie drużyny kręcili się i bez celu kopali do siebie piłkę, aż wreszcie zjawili się Myślak, Nutt i nadrektor.

— Nasz wielki dzień, chłopcy — rzekł Ridcully. — I wygląda na to, że będzie to również dzień pogodny. Wszędzie ludzie czekają na nas i liczą, że damy niezły pokaz. Chcę, żebyście potraktowali ten mecz według najlepszych tradycji sportowych Niewidocznego Uniwersytetu, to znaczy oszukując, kiedy tylko nikt na was nie patrzy. Choć sądzę, że szansa, by nikt nie patrzył, jest dzisiaj raczej znikoma. Ale chcę, żebyście wszyscy dali z siebie sto dziesięć procent.

— Przepraszam, nadrektorze — wtrącił Myślak Stibbons. — Rozumiem sens tego, co pan właśnie powiedział, ale jest tylko sto procent.

— Jeśli bardziej się postarają, to mogą dać i sto dziesięć.

— No więc tak i nie, nadrektorze. Ale tak naprawdę to by znaczyło, że ktoś właśnie powiększył te sto procent, chociaż to nadal sto procent. Poza tym istnieje granica prędkości ludzkiego biegu i wysokości skoku. Chciałem tylko tyle zaznaczyć.

— Ładny wniosek, ładnie wyłożony — pochwalił Ridcully i natychmiast o Myślaku zapomniał. Przyjrzał się twarzom wokół. — Ach, pan Likely… Pewnie nic nie mogę zrobić, żeby wciągnąć pana do drużyny? Chłopak Dave’a Likely’ego, grający dla Niewidocznych Akademików, byłby powodem do niejakiej dumy. Jak pióro na kapeluszu… i widzę, że mój kolega, profesor Rincewind, już dowcipnie umieścił białe na swoim.

— Wie pan, że nie mam wyjścia — wymamrotał Trev.

— Twoja matka staruszka… — Ridcully ze zrozumieniem pokiwał głową.

— Obiecałem jej. Wprawdzie już odeszła, ale jestem pewien, że ciągle nade mną czuwa.

— Cóż, to miłe i bardzo ci się chwali. Czy powinienem powiedzieć coś jeszcze? Niech pomyślę… A tak, panowie… Pani Whitlow, jak ma w zwyczaju przy takich okazjach, zorganizowała swoje pokojówki, by ubrane w odpowiednie kostiumy stały przy bocznych liniach i zachęcały nas do gry. — Z twarzą jak nieruchoma maska kontynuował: — Sama pani Whitlow niewytłumaczalnie odgrywa w tych działaniach rolę entuzjastyczną i atletyczną. Będą wymachy nóg, ale poinformowano mnie, że jeśli opuścicie wzrok, nie powinniście zobaczyć niczego, co was rozproszy.

— Bardzo przepraszam, nadrektorze — odezwał się Rincewind.

— Czy to prawda, że niektórzy gracze Zjednoczonych Ankh-Morpork to zwykła banda oprychów ze Ścisku?

— To dość surowa… — zaczął Ridcully.

— Bardzo przepraszam — przerwał mu Trev — ale to nie całkiem prawda. Powiedziałbym, że mniej więcej połowa z nich to uczciwi kopacze, reszta to dranie.

— Jestem przekonany, że jednak uda się nam zwyciężyć! — zawołał wesoło nadrektor.

— Chciałbym przed wyjściem wygłosić kilka uwag, nadrektorze — wtrącił Nutt. — Może parę słów porady? Przez te kilka dni nauczyłem was wszystkiego, co sam umiem, nawet jeśli nie mam pojęcia, skąd to umiem. Jak wam wiadomo, jestem orkiem, a my wszyscy jesteśmy przede wszystkim graczami zespołowymi. Gracie zatem niejako pojedyncze osoby, ale jako drużyna. Myślę, że to von Haudennbrau powiedział…

— Obawiam się, że nie mamy zbyt wiele czasu, żeby przecisnąć się przez tłum — przerwał mu Ridcully, który się tego spodziewał. — Dziękuję, panie Nutt, ale naprawdę uważam, że powinniśmy ruszać.

* * *

Gdyby ktoś obserwował miasto z góry, zobaczyłby, jak zatłoczone ulice falują, gdy czerwona gąsienica — którą tworzyli — maszeruje na pole gry. Rozbrzmiewały wiwaty i gwizdy, a że działo się to w Ankh-Morpork, wiwatowali i gwizdali na przemian wszyscy patrzący.

Zanim młodszy funkcjonariusz Bluejohn i dwa inne trolle ze straży siłą otworzyli wrota, odpychając stłoczone ciała, hałas stał się potężnym młotem dźwięku. Trollowi funkcjonariusze oczyścili graczom drogę z delikatnością i przemyślnością, które tradycyjnie sprawiały, że policyjna kontrola tłumu stała się przysłowiowa. Przejście prowadziło do ogrodzonego i silnie strzeżonego obszaru, pośrodku którego czekali już nadrektor znany wcześniej jako dziekan, cała drużyna Zjednoczonych Ankh-Morpork oraz jego łaskawość diuk Ankh, komendant Straży Miejskiej, sir Samuel Vimes z twarzą jak nieświeży obiad.

— Co wy, błazny, próbujecie zrobić z moim miastem? — zapytał i spojrzał na Vetinariego w jego loży na środku trybuny. Podniósł głos. — Przez ostatni miesiąc tyram jak szalony, żeby podopinać cały traktat DK, a tu się okazuje, że kiedy wreszcie krasnoludy i trolle podają sobie ręce i zostają kumplami, zaczynacie tutaj całkiem nową DK!

— Och, daj spokój, Sam — łagodził Ridcully. — To tylko zdrowa rozrywka na świeżym powietrzu.

— Ludzie ustawiają się przed bramami — oświadczył Vimes.

— Przed bramami miasta! Ile z tego jest działaniem magii?

— Nic, Sam, o ile nam wiadomo. Nie wolno stosować magii w czasie meczu. Ta kwestia została omówiona i uzgodniona, a dzie…

— Ridcully przełknął ślinę — … a nadrektor Uniwersytetu Miedziczoła wziął odpowiedzialność za thaumiczne wygaszenie stadionu.

— No więc powiem jasno. Żaden z moich ludzi nie postawi nogi na polu gry, cokolwiek by się działo. Czy to jasne?

— Jak słońce, Sam.

— Przepraszam, nadrektorze, ale w tej chwili jestem komendantem Straży Miejskiej, nie Samem, jeśli to panu nie przeszkadza — rzekł Vimes. — Całe to nieszczęsne miasto jest jak wypadek, który tylko czeka, żeby… nie, jak wypadek, który już się zdarzył i wszystko, co idzie źle, bardzo szybko pójdzie jeszcze gorzej. I nie pozwolę, by ktoś później mówił, że straż stanowiła problem. Naprawdę, Mustrumie, nie spodziewałem się tego po panu.

— Nadrektorze, chciał pan powiedzieć — odparł zimno Ridcully.

— Jeżeli o mnie chodzi — ciągnął Vimes — mamy do czynienia z bójką rywalizujących gangów. Wie pan, co do mnie należy, nadrektorze? Utrzymywanie spokoju. I naprawdę mam ochotę przymknąć całe to zgromadzenie, ale jego lordowska mość się nie zgadza.

Ridcully odchrząknął.

— Chciałbym panu pogratulować, sir, znakomitej pracy, jakiej dokonał pan w Dolinie Koom.

— Dziękuję. Może pan sobie wyobrazić, jak się ucieszyłem, widząc, że wpakowaliście się w inny typ wojny. — Komendant zwrócił się do nadrektora Henry’ego. — Miło znów pana widzieć, sir[20], słyszałem, że robi pan karierę w świecie. Informuję pana oficjalnie, że niniejszym składam tutaj odpowiedzialność za przestrzeganie prawa, a jako sędzia ma pan obowiązek ją podjąć. W granicach tych linii jest piłka nożna… Ale wystarczy przestąpić je o krok, a będę ja. — Obejrzał się na Ridcully’ego. — Proszę patrzeć pod nogi, nadrektorze.

вернуться

20

Policjanci potrafią tak akcentować słowo „sir”, jakby naprawdę mówili „ty fałszywy draniu”.