Выбрать главу

— Przemieszczone obie rzepki — powiedział. — Niech dwóch ludzi zniesie go z boiska i dostarczy do Lady Sybil.

Były dziekan zmierzył graczy wzrokiem.

— Cóż się tu wydarzyło, panie Shank? — zapytał. Pot kapał mu z brody.

Andy na moment uniósł palec do grzywki.

— No więc, proszę pana, pędziłem naprzód, żeby zgodnie z regułami zatrzymać pana Macaronę. Nie miałem pojęcia, że Jimmy Łyżka, ten tutaj, wpadł na taki sam pomysł i nadbiegał od drugiej strony, i nagle wszyscy leżeliśmy razem i toczyliśmy tyłki przez czubki, przepraszam za mój klatchiański.

Trev spojrzał na niego gniewnie.

Twarz Andy’ego zdradzała wszystko. Kłamał. Wiedział, że kłamie. Wiedział, że wszyscy inni wiedzą, że kłamie, i się nie przejmował. Właściwie sytuacja go nawet bawiła. A buty Andy’ego wydawały się tak ciężkie, że można by zacumować do nich łódź.

— Złapali go jak mięso w sandwiczu — poskarżył się sędziemu Trev.

— Możesz to jakoś uzasadnić, młody człowieku?

— No przecież widzi pan, co się stało temu biedakowi.

— No tak, ale czy masz jakiś dowód zmowy?

Trev spojrzał tępo.

— Możesz udowodnić, że specjalnie się umówili? — podpowiedział szeptem Nutt.

— Ktokolwiek coś wie? — spytał sędzia, patrząc na graczy. Nikt nic nie wiedział. Trev zastanawiał się, ilu mogłoby wiedzieć, gdyby nie fakt, że Andy, niewinny jak rekin, stał obok. — Jestem tu sędzią, panowie, i mogę osądzać tylko to, co widziałem. A nie widziałem nic.

— Tak, bo specjalnie o to zadbali — przekonywał Trev. — Zresztą niech pan posłucha publiczności! Oni wszyscy widzieli!

— Popatrz, mają buty, którymi można korę zdzierać — zaprotestował Ridcully.

— Istotnie, Mustrumie, to znaczy panie kapitanie, przepraszam. Ale jak dotąd nie ma reguł stanowiących, jakie buty można nosić, natomiast takie buty były tradycyjnie używane w meczach kopania piłki.

— To narzędzia mordu!

— Doskonale rozumiem, do czego zmierzasz, ale czego właściwie ode mnie oczekujesz? — spytał Henry. — Mam podejrzenie, że jeśli teraz przerwę mecz, ty i ja nie wyjdziemy stąd żywi, bo nawet jeśli uda nam się ujść przed gniewem tłumu, to z pewnością nie przed gniewem Vetinariego. Mecz będzie kontynuowany. Niewidoczni Akademicy mogą wystawić rezerwowego gracza, a ja… niech popatrzę… — Wyjął notes. — A tak. Przyznaję wolne kopnięcie z tego miejsca, gdzie nastąpiło owo nieszczęśliwe zdarzenie. Chcę też dodać, że będę bacznie obserwował przyszłe takie „wypadki”. Panie Hoggett, mam nadzieję, że wyjaśni pan to dobitnie swojej drużynie.

— Nie, to przegięcie! — wykrzyknął Trev. — Zdjęli naszego najlepszego gracza, a pan pozwala im odejść z uśmiechem?

Ale sędzią był przecież dawny dziekan, człowiek zaprawiony w bezpośrednich starciach z Mustrumem Ridcullym. Spojrzał zimno na Treva, po czym demonstracyjnie zwrócił się do nadrektora.

— Mam nadzieję, kapitanie, że zechce pan przypomnieć swoim zawodnikom, iż moje decyzje są ostateczne. Zarządzam pięć minut przerwy, by mógł się pan tym zająć, i niech paru z was zniesie z boiska biednego profesora Macaronę. Rozejrzyjcie się też za jakimś lekarzem.

— Akurat ma pan tu takiego! — zahuczał głos za jego plecami.

Odwrócili się wszyscy. Potężna postać w cylindrze, z niewielką walizeczką w ręku, skinęła im głową.

— Doktor Lawn… — zdziwił się Ridcully. — Nie spodziewałem się pana tu spotkać.

— Naprawdę? Za skarby świata nie opuściłbym tego meczu. No dobra, zaciągnijcie go do tamtego rogu, to go obejrzę. Rachunek wyślę do pana, Mustrumie.

— Może woli go pan przenieść w jakieś spokojniejsze miejsce? — zaproponował sędzia.

— Nie ma obawy. Chcę widzieć mecz.

— Ujdzie im to na sucho — stwierdził Trev, kiedy wracali za linię. — Wszyscy wiedzą, że ujdzie im to na sucho.

— Nadal mamy resztę drużyny, panie Trev — odparł Nutt, sznurując buty. Oczywiście, sam je sobie uszył. Wyglądały jak rękawiczki na stopy. — I mnie, oczywiście. Jestem pierwszym rezerwowym. Obiecuję, że się bardzo postaram, panie Trev.

* * *

Dla bibliotekarza było to jak dotąd nudne popołudnie, prócz jednej krótkiej chwili w pełnym blasku. Między słupkami nic się właściwie nie działo i zaczynał być głodny, a zatem z radością zaobserwował obecność przed bramką dużego banana. Później zgodzono się, że tajemniczo pojawiający się owoc w kontekście meczu powinien być przyjmowany z pewną ostrożnością. Bibliotekarz jednak był głodny, a przed nim leżał banan, więc metafizyka sytuacji wyglądała na solidną.

Zjadł go.

Glenda na trybunie zastanawiała się, czy jest jedyną osobą, która zauważyła ten żółty owoc w czasie lotu, a potem zobaczyła patrzącą ku niej z tłumu, szeroko uśmiechniętą panią Atkinson, matkę Toshera, która sama była rodzajem broni niekierowanej. Każdy, kto kiedykolwiek przebywał w Ścisku, znał ją jako wykonawczynię wszelkiego rodzaju pomysłowych ataków. Zawsze uchodziły jej na sucho, ponieważ nikt w Ścisku nie uderzyłby starszej pani, zwłaszcza stojącej obok Toshera.

— Przepraszam — powiedziała Glenda i wstała. — Muszę zejść tam na dół, ale zaraz.

— Nie ma szans, skarbie — stwierdził Pepe. — Stoją ramię przy ramieniu. Półtora Ścisku.

— Uważaj na Juliet — rzuciła Glenda. Wychyliła się i stuknęła najbliższego widza w ramię. — Muszę jak najszybciej dostać się na dół. Pozwoli pan, że przeskoczę?

Spojrzał poza nią na błyszczącą postać Juliet. — Jasna sprawa, jeśli twoja koleżanka da mi całusa.

— Nie, ale ja mogę.

— Ehm, nie rób sobie kłopotu, panienko, ale schodź. Daj rękę.

Zejście okazało się rozsądnie szybkie. Przekazywano ją sobie z rąk do rąk do wtóru licznych sprośnych żartów, przyjaznych wygłupów oraz — ze strony Glendy — głębokiej satysfakcji, że włożyła swoje najobszerniejsze i najbardziej nieprzenikliwe majtki[23].

Potem, łokciami i kopniakami torując sobie drogę, dotarła do gola w chwili, gdy banan właśnie został pochłonięty. Stanęła zdyszana przed bibliotekarzem, a on uśmiechnął się do niej szeroko, przez chwilę jakby się zamyślił i runął na plecy.

Na trybunie lady Margolotta zwróciła się do Vetinariego.

— Czy to element gry?

— Obawiam się, że nie.

Lady Margolotta ziewnęła.

— Ale przynajmniej nie jest tak nudno. Więcej czasu poświęcają dyskusjom niż grze.

Vetinari uśmiechnął się lekko.

— Owszem, madame. Wygląda na to, że piłka nożna jest całkiem podobna do dyplomacji: krótkie okresy walki, a po nich długie okresy negocjacji.

Glenda trąciła bibliotekarza.

— Halo! Dobrze się pan czuje? — Słyszała tylko bulgotanie. Zwinęła dłonie przy ustach. — Ludzie… eee, ktokolwiek niech tu przyjdzie!

Przy kolejnym chórze gwizdów oraz — ponieważ było to Ankh-Morpork — także wiwatów, ruchomy komitet — czyli to, w co obecnie zmienił się mecz — pospieszył do gola Niewidocznych Akademików.

— Ktoś cisnął mu banana, wiem, kto to zrobił, i myślę, że był zatruty — jednym tchem wyrzuciła z siebie Glenda.

— Bardzo ciężko oddycha — zauważył Ridcully, całkiem niepotrzebnie, gdyż od chrapania dygotała bramka. Przyklęknął i przytknął ucho do piersi bibliotekarza. — Nie wydaje mi się, żeby został otruty.

— A to czemu, nadrektorze? — zdziwił się Myślak.

— Ponieważ gdyby ktokolwiek otruł naszego bibliotekarza, to choć z natury nie jestem człowiekiem pamiętliwym, postarałbym się, aby uniwersytet wytropił truciciela wszelkimi dostępnymi metodami thaumicznymi, mistycznymi i okultystycznymi, a potem uczynił jego życie nie tylko tak strasznym, jak potrafi to sobie wyobrazić, ale tak strasznym, jak ja potrafię sobie wyobrazić. I możecie mi wierzyć, panowie, że zacząłem już nad tym pracować.

вернуться

23

Uczucie to uległo lekkiej modyfikacji, kiedy zdała sobie sprawę z faktu, że żaden z widzów nie próbował absolutnie żadnego migdalenia.