Выбрать главу

Stało się to, czego się lękał. Nie mógł uniknąć konfrontacji. Jego teściowa uniosła się przeciw niemu. „To moja córka! To moja córka!" Musiał wziąć adwokata, dużą sumą uspokoić rodzinę, zakupić szybko miejsce na cmentarzu, działać szybciej niż inni, aby wygrać ostatnią walkę.

Gorączkowe czynności bezsennego tygodnia pozwoliły mu nie cierpieć, lecz stało się coś jeszcze bardziej dziwnego: kiedy znalazła się już w ich grobie (grobie dla dwojga, niczym dwuosobowy powóz), dostrzegł w ciemnościach swego smutku drżący promyk, kruchy promyk szczęścia. Szczęścia, że nie rozczarował swej ukochanej; że zapewnił jej i sobie przyszłość.

33

Chwilę wcześniej rozpływała się w promienistym błękicie! Była niematerialna, przeistoczona w jasność!

Po czym niebo nagle stało się czarne. A ona, rozciągnięta na ziemi, stała się na nowo ciężką i ciemną materią. Ledwie rozumiejąc, co się dzieje, nie mogła oderwać wzroku od przestworzy: niebo było czarne, czarne, bezlitośnie czarne.

Część jej ciała trzęsła się z zimna, druga nic nie czuła. To ją przeraziło.

Wstała. Po kilku długich sekundach przypomniała sobie: hotel w górach, koledzy z liceum. Nieprzytomna, drżąca, odszukała drogę. W hotelu wezwano karetkę, która ją zabrała.

Podczas kolejnych dni w szpitalnym łóżku jej palce, jej uszy, jej nos, najpierw bez czucia, przeraźliwie ją bolały. Lekarze ją uspokoili, lecz pielęgniarka opowiedziała jej skwapliwie o wszystkich możliwych skutkach odmrożenia: może się skończyć na amputacji palców. Przejęta grozą, wyobraziła sobie siekierę; siekierę i chirurga; siekierę rzeźniczą; wyobraziła sobie swoją rękę bez palców i obcięte palce złożone obok niej na stole operacyjnym, na jej oczach. Wieczorem na kolację podano mięso. Nie mogła jeść. Wyobraziła sobie, że na talerzu leżą kawałki jej własnego ciała.

Palce powracały boleśnie do życia, lecz prawe ucho zrobiło się czarne. Stary chirurg, smutny, współczujący, przysiadł na łóżku, by obwieścić amputację.

Krzyczała. Jej prawe ucho! Jej ucho! Boże mój, krzyczała. Jej twarz, jej piękna twarz z uciętym uchem. Nikt nie zdołał jej uspokoić.

Och, jakże wszystko to się potoczyło, zupełnie inaczej, niż chciała! Myślała, że stanie się wiecznością, która unicestwi wszelką przyszłość, i zamiast tego przyszłość znowu tu była, niezwyciężona, ohydna, odpychająca jak wąż, który się przed nią wije, ociera się o nogi i czołga wprzód, by pokazać jej drogę.

W liceum rozniosła się wieść, że się zgubiła i wróciła pokryta odmrożeniami.

Zarzucono jej brak dyscypliny, wbrew obowiązkowemu programowi włóczyła się bez celu, nie mając nawet podstawowego zmysłu orientacji, by odnaleźć drogę do hotelu, widocznego przecież zewsząd.

Po powrocie do domu odmówiła wychodzenia na ulicę. Z przerażeniem myślała, że spotka osoby, które znała. Zrozpaczeni rodzice załatwili, by mogła przenieść się dyskretnie do liceum w sąsiednim mieście.

Och, jakże wszystko się potoczyło, zupełnie inaczej, niż chciała! Marzyła, żeby umrzeć w tajemniczych okolicznościach. Uczyniła wszystko, aby nikt nie się dowiedział, czy śmierć była wypadkiem, czy samobójstwem. Chciała wysłać mu swą śmierć jako tajemny znak, znak miłości nadeszły z zaświatów, zrozumiały tylko dla niego.

Przewidziała wszystko, być może z wyjątkiem ilości proszków nasennych, z wyjątkiem, być może, temperatury, która podniosła się w chwili, gdy zasypiała.

Myślała, że mróz pogrąży ją we śnie i w śmierci, lecz sen był zbyt słaby; otworzyła oczy i zobaczyła czarne niebo.

Oba nieba podzieliły jej życie na dwie części: niebo niebieskie i niebo czarne.

To pod tym drugim niebem będzie teraz szła ku śmierci, ku swej prawdziwej śmierci, odległej i trywialnej śmierci ze starości.

A on? Żył pod niebem, które dla niej nie istniało. Już jej nie szukał, ona już go nie szukała. Jego wspomnienie nie budziło w niej ani miłości, ani nienawiści.

Myśląc o nim, była jak pod znieczuleniem, bez wrażeń, bez uczuć.

34

Powiedzmy, że życie ludzkie rozciąga się na osiemdziesiąt lat. Mniej więcej na taki właśnie okres każdy wyobraża sobie i organizuje własne życie. Każdy wie, o czym mówię, lecz rzadko zdajemy sobie sprawę, że liczba lat, która jest nam pisana, nie jest zwykłą daną ilościową, zewnętrzną charakterystyką (jak długość nosa albo kolor oczu), lecz że należy do samej definicji człowieka. Ten, kto mógłby żyć w pełni sił dwa razy dłużej, czyli, powiedzmy, sto sześćdziesiąt lat, nie należałby do tego samego gatunku co my. W jego życiu nic nie byłoby takie samo, ani miłość, ani ambicje, ani uczucia, ani tęsknota, nic. Gdyby emigrant po przeżyciu dwudziestu lat za granicą wrócił do kraju ojczystego, mając jeszcze przed sobą sto lat, nie odczuwałby emocji z Wielkiego Powrotu, prawdopodobnie nie byłby to dla niego wcale powrót, tylko jeden z licznych objazdów na długiej drodze jego istnienia.

Bo nawet pojęcie ojczyzny w szlachetnym i sentymentalnym znaczeniu słowa wiąże się ze względną krótkością naszego życia, które daje nam zbyt mało czasu, abyśmy mogli się przywiązać do innego kraju, do innych krajów, do innych języków.

Relacje erotyczne mogą wypełnić całe dorosłe życie. Ale gdyby życie było o wiele dłuższe, to czy znużenie nie zdusiłoby zdolności ekscytacji na długo przed osłabnięciem sił fizycznych? Istnieje przecież ogromna różnica między pierwszą, dziesiątą, setną, tysięczną i dziesięciotysięczną kopulacją. Gdzie znajduje się granica, za którą powtórzenie stanie się stereotypowe, jeśli nie komiczne lub wręcz niemożliwe? I czym stanie się miłosna relacja między mężczyzną a kobietą po przekroczeniu tej granicy? Czy zniknie? Albo przeciwnie, czy kochankowie będą uznawali seksualną fazę ich życia za barbarzyńską prehistorię prawdziwej miłości? Odpowiedzieć na te pytania jest równie łatwo, jak wyobrazić sobie psychikę mieszkańców nieznanej planety.

Pojęcie miłości (wielkiej miłości, miłości jedynej) zrodziło się prawdopodobnie ze ścisłych granic czasu, jaki jest nam dany. Czy Josef by się przywiązał tak bardzo do swej zmarłej żony, gdyby ten czas nie miał granic? My, którzy mamy umrzeć tak wcześnie, nie mamy o tym pojęcia.

35

Również pamięci nie da się zrozumieć bez odwołania do matematyki. Podstawową daną jest ilościowy stosunek między czasem życia przeżytego a czasem życia zgromadzonego w pamięci. Nigdy nie spróbowano tego wyliczyć, nie istnieje zresztą żaden techniczny sposób, by to wykonać; jednak bez większego ryzyka pomyłki mogę przyjąć, że pamięć zachowuje jedynie jedną milionową, jedną miliardową, słowem, maciupką cząsteczkę przeżytego życia. To także jest częścią istoty człowieka. Gdyby ktoś mógł zawrzeć w pamięci wszystko, co przeżył, gdyby mógł w każdej chwili przywołać jakikolwiek ułomek swej przeszłości, nie miałby nic wspólnego z ludźmi: ani jego miłości, ani jego przyjaźnie, ani złość, ani łatwość wybaczania albo mszczenia się nie byłyby podobne do naszych.

Nigdy nie przestaniemy krytykować tych, co zniekształcają przeszłość, piszą ją na nowo, fałszują, podnoszą znaczenie jednego wydarzenia, przemilczając inne; krytyki te są słuszne (nie mogą nie być słuszne), lecz nie mają większego znaczenia, jeśli nie poprzedzi ich bardziej elementarna krytyka: krytyka ludzkiej pamięci jako takiej. Cóż bowiem biedaczka może naprawdę? Nie jest zdolna zatrzymać z przeszłości więcej niż nędznej, maciupkiej cząsteczki i nikt nie wie, dlaczego tej właśnie, a nie innej, gdyż u każdego z nas ten wybór dokonuje się w tajemniczy sposób, poza naszą wolą i naszymi interesami. Nie zrozumiemy nic z ludzkiego życia, jeśli będziemy uparcie skrywać pierwszą ze wszystkich oczywistości: rzeczywistość taka, jaka była, już nie istnieje; jej odtworzenie nie jest możliwe.