Выбрать главу

Radio było małym strumieniem, od którego wszystko się zaczęło. Następnie przyszły inne techniczne środki odtwarzania, powielania, zwiększania głosu i strumień stał się ogromną rzeką. Kiedyś słuchano muzyki z miłości do muzyki, dzisiaj wyje ona wszędzie i zawsze, „nie pytając, czy mamy ochotę jej słuchać", wyje w głośnikach, w samochodach, w restauracjach, w windach, w uszach zatkanych walk-menami, muzyka przepisana, na nowo zaaranżowana, skrócona, rozdziabana, fragmenty rocka, jazzu, opery, fala, w której wszystko się miesza, tak, że nie wiadomo, kto jest kompozytorem (muzyka stała się anonimowym hałasem), że nie można wyróżnić początku i końca (muzyka stała się hałasem bez formy): brudna woda muzyki, w której muzyka obumiera.

Schónberg wiedział o zarazku, był świadomy zagrożenia, lecz w głębi ducha nie przywiązywał do niego zbyt wiele wagi. Jak powiedziałem, żył w bardzo wysokich sferach ducha i pycha zabraniała mu brać poważnie wroga tak małego, tak pospolitego, tak odpychającego i godnego pogardy. Jedynym godnym go wielkim przeciwnikiem, wzniosłym rywalem, którego zwalczał z fantazją i powagą, był Igor Stra-wiński. To przeciw jego muzyce wojował, chcąc zyskać poklask przyszłości.

Ale przyszłość była rzeką, potopem nut, gdzie trupy kompozytorów pływały wśród martwych liści i zerwanych gałęzi.

Pewnego dnia martwe ciało Schónberga, niesione przez fale, wpadło na ciało Strawińskiego i obydwa, zawierając spóźniony i pełen przewin pokój, kontynuowały swą podróż ku nicości (ku nicości muzyki, będącej absolutnym zgiełkiem).

40

Przypomnijmy sobie: kiedy Irena przystanęła z mężem na brzegu rzeki przepływającej przez prowincjonalne miasto francuskie, zobaczyła po drugiej stronie zwalone drzewa i w tej samej chwili ogłuszył ją nagły huk muzyki puszczonej z głośnika. Przycisnęła dłonie do uszu i zaniosła się płaczem. Kilka miesięcy później, kiedy była w domu ze swym konającym mężem, z sąsiedniego mieszkania buchnęła muzyka. Dwukrotnie zadzwoniła do drzwi, prosiła sąsiadów, by wyłączyli aparat, dwa razy nadaremnie. Wreszcie krzyknęła: „Wyłączcie to paskudztwo! Mój mąż umiera! Słyszycie! Mój mąż właśnie umiera! Umiera!" Przez pierwsze lata pobytu we Francji słuchała często radia, które oswajało ją z językiem i życiem francuskim, lecz po śmierci Martina nie sprawiało jej to przyjemności, gdyż utraciła miłość do muzyki; wiadomości nie następowały po sobie w sposób ciągły, jak niegdyś, lecz każdą informację dzieliło od następnej trzy, osiem, piętnaście sekund muzyki, i te krótkie przerywniki z roku na roku podstępnie się rozrastały. Na własnej skórze poznawała w ten sposób to, co Schónberg nazywał „muzyką, która stała się hałasem".

Leży na łóżku obok Gustafa; podekscytowana myślą o spotkaniu, lęka się, że nie zaśnie; połknęła już proszek, zasnęła, lecz obudziła się w środku nocy i wzięła jeszcze dwa proszki, po czym z rozpaczy, z nerwów zapaliła małe radio stojące obok poduszki. Aby przywołać sen, pragnie usłyszeć ludzki głos, który by zabrał jej myśli, wyprowadził ją gdzieś, uspokoił i uśpił; przeskakuje z programu na program, lecz zewsząd płynie muzyka, brudna woda muzyki, kawałki rocka, jazzu, opery, i jest to świat, w którym nie może się do nikogo odezwać, gdyż wszyscy śpiewają i wyją, jest to świat, w którym nikt się do niej nie odzywa, gdyż wszyscy podskakują i tańczą.

Z jednej strony brudna woda muzyki, z drugiej chrapanie, i Irena, osaczona, pragnie wolnej przestrzeni wokół siebie, przestrzeni oddechu, lecz natyka się na ciało, blade i bezwładne, które los upuścił na jej drogę jak worek błota. Chwyta ją nowa fala nienawiści do Gustafa, nie dlatego, że jego ciało zaniedbuje jej ciało (och nie! nigdy już nie będzie mogła się z nim kochać!), lecz dlatego, że jego chrapanie przeszkadza jej spać i może popsuć spotkanie jej życia, spotkanie, które odbędzie się już wkrótce, za jakieś osiem godzin, gdyż zbliża się ranek; sen nie nadchodzi i wie, że będzie zmęczona, nerwowa, a jej twarz zbrzydnie i się postarzeje.

Wreszcie siła nienawiści działa jak narkotyk i Irena zasypia. Kiedy się budzi, Gustaf już wyszedł, a małe radio obok poduszki wciąż nadaje muzykę, która jest już tylko hałasem. Boli ją głowa i na nic nie ma siły. Chętnie zostałaby w łóżku, lecz Milada zapowiedziała, że przyjdzie o dziesiątej. Ale dlaczego dzisiaj? Irena nie ma ochoty widzieć kogokolwiek!

41

W pawilonie, postawionym na stoku, od strony ulicy widoczny był tylko parter.

Kiedy drzwi się otworzyły, Josef padł ofiarą miłosnej napaści wielkiego owczarka. Dopiero po dłuższej chwili spostrzegł N., który ze śmiechem uspokoił psa i powiódł Josefa korytarzem, a potem długimi schodami do dwupokojowego mieszkania na poziomie ogrodu; zajmował je z żoną; czekała, przyjaźnie podała mu rękę.

– Wyżej – N. pokazał sufit – mieszkania są o wiele przestronniejsze. Mieszkają tam moja córka i syn ze swymi rodzinami. Willa należy do syna. Jest adwokatem. Szkoda, że nie ma go w domu.

Słuchaj – powiedział, ściszając głos -jeśli chcesz osiąść w kraju, pomoże ci, wszystko ułatwi.

Słowa te przypomniały Josefowi dzień sprzed czterdziestu lat, w którym N. tym samym ściszonym głosem poufnie ofiarowywał mu swą przyjaźń i pomoc.

– Mówiłem im o tobie – powiedział N. i rzucił w stronę schodów kilka imion; zaczęli zbiegać po nich wnukowie i prawnuki, wszyscy śliczni, eleganccy (Josef nie mógł oderwać wzroku od blondynki, przyjaciółki jednego z wnuków, Niemki, nie rozumiejącej ani słowa po czesku) i wszyscy, nawet dziewczynki, zdawali się więksi od N. (w ich obecności przypominał królika zagubionego w trawie, która jak rzucić okiem rośnie wokół i go zakrywa). Niczym modelki w trakcie pokazu mody uśmiechali się bez słowa aż do chwili, gdy N. poprosił ich, by go zostawili samego z przyjacielem. Żona pozostała w domu i wyszli obaj do ogrodu.

Pies pobiegł za nimi i N. zauważył: – Nigdy go nie widziałem tak podnieconego czyimiś odwiedzinami. Tak jakby domyślił się twej profesji. – Później opowiedział Josefowi szczegółowo, jak sam zaprojektował ogród z trawnikami poprzecinanymi dróżkami, i pokazał przyjacielowi drzewka owocowe; aby poruszyć tematy, o których chciał rozmawiać, Josef musiał przerwać jego długi botaniczny wywód:

– No więc, jak ci się żyło przez tych dwadzieścia lat?

– Nie mówmy o tym – rzekł N. i w odpowiedzi na pytający wzrok Josefa wskazał kciukiem na serce. Josef nie rozumiał tego gestu: wydarzenia polityczne dotknęły go tak głęboko, „w samo serce", czy też przeżył miłosny dramat? albo miał zawał?

– Któregoś dnia ci opowiem – dodał N., ucinając wszelką dyskusję.

Rozmowa nie była łatwa; za każdym razem, gdy Josef przystawał, by jaśniej sformułować swe pytania, pies czuł, że ma prawo skoczyć na niego i oprzeć mu łapy na brzuchu.

– Pamiętam, co zawsze powtarzałeś – powiedział N. -Człowiek staje się lekarzem, bo się interesuje chorobami. Weterynarzem zostaje z miłości do zwierząt.

– Naprawdę tak mówiłem? – zdziwił się Josef. Przypomniał sobie, jak przedwczoraj wyjaśniał bratowej, że wybrał swój zawód, aby zbuntować się przeciw rodzinie.

Działał zatem z miłości, a nie z buntu? W jednym zwartym obłoku zobaczył defilujące przed nim wszystkie chore zwierzęta, które leczył; później zobaczył swój gabinet weterynarza w tylnej części domu z cegieł, gdzie jutro (ależ tak, dokładnie za dwadzieścia cztery godziny) otworzy drzwi, aby przyjąć pierwszego w tym dniu pacjenta; na jego twarzy pojawił się uśmiech.

Zmusił się, by powrócić do ledwo zaczętej rozmowy: spytał N., czy atakowano jego osobę z powodu przeszłości politycznej; N. odpowiedział, że nie; ludzie wedle niego wiedzieli, że zawsze pomagał tym, których reżym prześladował. „Nie wątpię", powiedział Josef (naprawdę w to nie wątpił), lecz nalegał: jak N. oceniał sam całe swe przeszłe życie? jako błąd? jako klęskę? N. pokręcił głową, mówiąc, że ani tak, ani tak. Wreszcie Josef zapytał go, co sądzi o tak szybkim, gwałtownym powrocie kapitalizmu. Wzruszając ramionami, N. odpowiedział, że zważywszy na sytuację, nie było innego wyjścia.