– To prawda. Ta oczywistość uderza wtedy tylko, gdy po długiej nieobecności wraca się do kraju: ludzie nie interesują się sobą, i to jest normalne.
– Tak, to jest normalne.
– Ale myślałem o czymś innym. Nie o tobie, o twoim życiu, o twojej osobie.
Myślałem o twoim doświadczeniu. O tym, co widziałaś, co poznałaś. O tym twoi francuscy przyjaciele nie mogli mieć najmniejszego pojęcia.
– Wiesz, Francuzi nie potrzebują doświadczenia. U nich sąd poprzedza doświadczenie. Kiedy tam przyjechaliśmy, nie potrzebowali informacji. Byli już dobrze poinformowani, że stalinizm jest złem i że emigracja jest tragedią. Nie interesowali się tym, co myślimy, interesowali się nami jako żywym dowodem na to, co oni myślą. Dlatego byli wobec nas szczodrzy i dumni z tego. Kiedy pewnego dnia komunizm się rozpadł, spojrzeli na mnie badawczo. I wówczas coś się popsuło. Nie zachowałam się tak, jak tego oczekiwali.
Pije wino i: – Naprawdę zrobili dla mnie wiele. Widzieli we mnie cierpienie emigrantki. Później nadeszła chwila, w której miałam potwierdzić to cierpienie radością mego powrotu. I tego potwierdzenia nie było. Poczuli się oszukani. I ja także, gdyż wtedy myślałam, że kochali mnie nie ze względu na moje cierpienia, lecz dla mnie samej.
Mówi mu o Sylvii. – Była rozczarowana, że nie poleciałam pierwszego dnia do Pragi, prosto na barykady!
– Na barykady?
– Oczywiście, nie było żadnych barykad, lecz Sylvie je sobie wyobraziła. Do Pragi mogłam przyjechać dopiero kilka miesięcy później, już po wszystkim, i zostałam tu przez pewien czas. Kiedy powróciłam do Paryża, poczułam szaloną potrzebę, żeby z nią porozmawiać, wiesz, naprawdę ją lubiłam i chciałam o wszystkim jej opowiedzieć, porozmawiać o wstrząsie powrotu do kraju po dwudziestu latach, lecz ona nie miała specjalnej ochoty zobaczyć się ze mną.
– Pokłóciłyście się?
– Nie, skąd. Po prostu nie byłam już emigrantką. Nie byłam interesująca. Więc powoli, po cichutku, z uśmiechem, przestała się ze mną umawiać.
– Z kim możesz zatem rozmawiać? Z kim się dogadujesz?
– Z nikim. – Po czym: – Z tobą.
45
Zamilkli. Powtórzyła tonem niemal poważnym: – Z tobą. – I dodała jeszcze: – Nie tutaj. We Francji. A raczej gdzieś indziej. Gdziekolwiek.
Tymi słowami podarowała mu swą przyszłość. I choć Josefa nie interesuje przyszłość, czuje się dobrze z tą kobietą, która wyraźnie go pożąda. Tak jakby cofnął się do czasów, gdy jeździł do Pragi na podryw. Jakby tamte lata nakłaniały go teraz, by nawiązał nić tam, gdzie ją przerwał. Czuje się odmłodzony w towarzystwie tej nieznajomej i nagle nieznośna wydaje mu się myśl, że ma skrócić to popołudnie z powodu spotkania z pasierbicą.
– Wybacz, muszę do kogoś zadzwonić. – Wstaje i idzie do kabiny.
Patrzy na niego, jak lekko pochylony, podnosi słuchawkę; z tej odległości może dokładniej ocenić jego wiek. Kiedy go ujrzała na lotnisku, wydawał się jej młodszy; teraz stwierdza, że musi mieć jakieś piętnaście, dwadzieścia lat więcej od niej; podobnie jak Martin, jak Gustaf. Nie jest tym rozczarowana, przeciwnie, daje jej to pokrzepiające wrażenie, że ta przygoda, choć tak śmiała i ryzykowna, należy do porządku jej życia i jest mniej szalona, niżby się wydawało (zaznaczam: czuje się zachęcona jak niegdyś Gustaf, kiedy dowiedział się o wieku Martina).
Ledwo się przedstawił, pasierbica rusza do szturmu: -Dzwonisz, żeby mi powiedzieć, że nie przyjdziesz.
– Owszem. Po wszystkich tych latach jest tyle do zrobienia. Nie mam ani chwili wolnej. Wybacz mi.
– Kiedy wyjeżdżasz?
Ma właśnie powiedzieć „dziś wieczorem", lecz wpada mu do głowy, że przyjedzie się z nim zobaczyć na lotnisko. Kłamie: – Jutro rano.
– I nie masz czasu się ze mną spotkać? Jestem wolna, kiedy tylko zechcesz!
– Nie.
– Jestem przecież córką twojej żony!
Emfaza, za jaką niemal wykrzyczała ostatnie zdanie, przypomina mu wszystko, co niegdyś w tym kraju budziło jego wstręt. Wzburza się i szuka ostrej odpowiedzi.
Jest szybsza od niego: – Milczysz! Nie wiesz, co powiedzieć! Żebyś wiedział, mama mi odradzała telefon do ciebie. Uprzedzała mnie, że jesteś egoistą.
Zasranym, głupim egoistą.
Odłożyła słuchawkę.
Idzie w stronę stolika i czuje się jak ochlapany błotem. Nagle, bez żadnego związku logicznego, przebiega mu przez myśl zdanie: „Miałem w tym kraju wiele kobiet, lecz żadnej siostry." Jest zdziwiony tym zdaniem i słowem: siostra; zwalnia kroku, aby odetchnąć tym tak miękkim słowem: siostra. Istotnie, w tym kraju nigdy nie znalazł żadnej siostry.
– Coś nieprzyjemnego?
– Nic poważnego – odrzekł, siadając. – Ale nieprzyjemnego, owszem.
Milknie.
Ona także. Nasenne proszki z nocy bez snu dają o sobie znać; czuje zmęczenie.
Chcąc się go pozbyć, nalewa resztkę wina i pije. Później kładzie rękę na ręce Josefa: – Lepiej chodźmy stąd. Napijmy się czegoś, zapraszam.
Podchodzą do baru, z którego rozchodzi się głośna muzyka.
Irena cofa się, po czym się opanowuje; ma ochotę na alkohol. Piją przy kontuarze po lampce koniaku.
Patrzy na nią: – Co ci jest?
Wskazuje głową.
– Muzyka? Chodźmy do mnie.
46
Dowiedzieć się z ust Ireny o jego obecności w Pradze było dość szczególnym zbiegiem okoliczności. Ale w pewnym wieku zbiegi okoliczności tracą swą magię, już nie zaskakują, stają się banalne. Wspomnienie Josefa nie wywołuje w niej wstrząsu. Z gorzkim humorem przypomina sobie tylko, że lubił straszyć ją samotnością i że, istotnie, skazał ją właśnie na samotny obiad.
Jego opowiadanie o samotności. Być może słowo to pozostaje w jej pamięci, gdyż wydawało się wówczas tak niezrozumiałe: mając dwóch braci i dwie siostry, nie znosiła zgromadzeń; nie miała, gdy była młoda, swego pokoju do pracy, do lektur, i z trudem znajdowała jakiś kąt, żeby się odosobnić. Wyraźnie nie mieli tych samych problemów, ale rozumiała, że w ustach jej przyjaciela słowo samotność nabiera sensu bardziej abstrakcyjnego i szlachetnego: przejść przez życie, nie wzbudzając niczyjego zainteresowania; mówić i nie być słuchaną; cierpieć i nie wzbudzać współczucia; żyć zatem tak, jak ona żyła później.
Zaparkowała samochód w dzielnicy odległej od domu i zaczęła szukać jakiegoś bistra. Kiedy nie ma z kim wybrać się na obiad, nigdy nie idzie do restauracji (gdzie samotność usiadłaby naprzeciw niej, na pustym krześle, i by ją obserwowała), woli zjeść kanapkę przy kontuarze. W chwili gdy przechodzi przed witryną, widzi własne odbicie. Przystaje. Patrzeć na siebie jest jej wadą, może jedyną. Udając, że przypatruje się wystawie, spogląda na siebie: czarne włosy, niebieskie oczy, okrągła twarz. Wie, że jest piękna, wie 0 tym od dawna, i jest to jej jedyne szczęście.
Później uprzytomnia sobie, że widzi nie tylko swoją nieostro odbitą twarz, lecz i witrynę sklepu mięsnego: zawieszona tusza, ucięte udka, świńska głowa ze wzruszającym 1 przyjaznym pyskiem, a głębiej w sklepie obdarte ciała kurcząt, ich łapki uniesione bezradnie, uniesione tak po ludzku, i nagle przeszywa ją przerażenie, jej twarz zastyga; wyobraża sobie siekierę, siekierę rzeźniczą, siekierę chirurga, zaciska pięści i usiłuje wygnać koszmar.
Dzisiaj Irena postawiła pytanie, które słyszy od czasu do czasu: dlaczego nigdy nie zmieniła fryzury. Nie, nie zmieniła jej i nie zmieni, gdyż jest piękna wtedy tylko, gdy w ten sposób układa włosy wokół głowy. Znając gadulstwo i brak dyskrecji fryzjerów, swojego znalazła w dzielnicy, do której żadna z jej przyjaciółek nigdy nie zachodzi. Musiała zachować tajemnicę swego lewego ucha za cenę ogromnej dyscypliny i całego systemu środków ostrożności. Jak pogodzić pragnienie mężczyzn i pragnienie, by w ich oczach być piękną? Najpierw szukała kompromisu (rozpaczliwe podróże za granicę, gdzie nikt jej nie znał i gdzie nie mógł jej zdradzić żaden brak dyskrecji), po czym, później, stała się radykalna i poświęciła życie erotyczne dla swego piękna.