Prawdopodobnie przez stulecia muzyka wszystkich języków niezauważenie się zmienia, ale ten, kto wraca po długiej nieobecności, czuje się nieswojo: pochylony nad talerzem Josef słuchał nieznanego języka, z którego rozumiał każde słowo.
Później, w pokoju, podniósł słuchawkę i wykręcił numer brata. Usłyszał radosny głos, który prosił go, by zjawił się bez zwlekania.
– Chciałem tylko powiadomić cię, że przyjechałem – powiedział Josef. – Dzisiaj nie przyjdę. Nie chcę, żebyście mnie zobaczyli w tym stanie po tylu latach.
Padam ze zmęczenia. Masz jutro czas?
Nie był nawet pewny, czy jego brat pracuje jeszcze w szpitalu.
– Znajdę – brzmiała odpowiedź.
15
Dzwoni i brat, o pięć lat starszy, otwiera drzwi. Ściskają sobie dłoń i wpatrują się w siebie. Spojrzenia są niezwykle intensywne i wiedzą dobrze dlaczego: szybko, dyskretnie brat rejestruje włosy, zmarszczki, zęby brata; i jeden, i drugi wie, czego szuka na twarzy przed sobą; i jeden, i drugi wie, że szukają tego samego. Wstydzą się, gdyż w istocie poszukują prawdopodobnej odległości, jaka dzieli tego drugiego od śmierci, albo, by rzec to brutalniej, poszukują w drugim prześwitującej z twarzy śmierci. Chcą skończyć jak najszybciej te niezdrowe oględziny i spieszno im znaleźć zdanie, które pozwoliłoby im zapomnieć o tych kilku żałosnych chwilach, jakieś zawołanie, pytanie, lub, jeśli to możliwe (byłby to prezent z nieba), żart (lecz nic nie przychodzi na ratunek).
– Chodź – mówi wreszcie brat i trzymając Josefa za ramię, prowadzi go do salonu.
16
– Czekamy na ciebie, od kiedy to wszystko się zawaliło – powiedział brat, jak tylko usiedli. – Wszyscy emigranci już wrócili albo się przynajmniej pokazali.
Nie, nie, nie mam ci niczego za złe. Wiesz sam, co masz robić.
– Mylisz się – Josef się zaśmiał – nie wiem.
– Sam przyjechałeś? – spytał brat. -Tak.
– Na stałe?
– Nie wiem.
– Oczywiście, musisz się liczyć ze zdaniem żony. Ożeniłeś się tam, o ile mi wiadomo.
– Tak.
– Z Dunką – powiedział niepewnie brat.
– Tak – powiedział Josef i zamilkł.
Jego milczenie wprawiło brata w zakłopotanie i Josef spytał, żeby coś powiedzieć: – Dom jest teraz twój?
Niegdyś mieszkanie stanowiło część trzypiętrowej kamienicy, która należała do ojca; na drugim piętrze mieszkała rodzina (ojciec, matka, dwóch synów), resztę pięter wynajmowano. Po rewolucji komunistycznej w 1948 roku dom został wywłaszczony i członkowie rodziny pozostali w nim jako lokatorzy.
– Tak – odpowiedział brat z wyraźnym zażenowaniem. -Próbowaliśmy się z tobą skontaktować, ale bez skutku.
– Jak to? Znasz przecież mój adres!
Po roku 1989 wszystkie posiadłości i grunty upaństwowione przez rewolucję (fabryki, hotele, kamienice, pola, lasy) wróciły do dawnych właścicieli (a dokładniej rzecz biorąc, do ich dzieci lub wnuków); procedura ta nosiła miano „zwrotu majątku": wystarczyło, by ktoś oświadczył w sądzie, że jest właścicielem, by po roku – jeśli oświadczenia takiego nikt nie podważył – zwrot majątku stawał się nieodwołalny. To prawne uproszczenie umożliwiło wiele oszustw, lecz pozwoliło uniknąć procesów spadkowych, odwołań i doprowadziło do powstania w zadziwiająco krótkim czasie społeczeństwa klasowego z bogatą, przedsiębiorczą burżuazją, zdolną rozruszać gospodarkę kraju.
– Adwokat się tym zajmował – odpowiedział brat, ciągle zakłopotany. – Teraz jest już za późno, sprawa jest zamknięta. Ale nie obawiaj się, dogadamy się sami, bez adwokatów.
W tej chwili weszła bratowa. Tym razem nie doszło do zderzenia spojrzeń: postarzała się tak bardzo, że wszystko było jasne, gdy tylko ukazała się w drzwiach. Josef miał ochotę spuścić głowę, by spojrzeć na nią później, ukradkiem, i jej nie drażnić. Chwyciła go litość, wstał, podszedł do bratowej i ją ucałował.
Usiedli. Nie mogąc otrząsnąć się z wrażenia, Josef przyjrzał się uważniej: na ulicy nie poznałby jej. To są ludzie mi najbliżsi, myślał, moja rodzina, jedyna, jaką mam, mój brat, mój jedyny brat. Powtarzał te słowa, jakby chciał przedłużyć wzruszenie, zanim się rozproszy.
Fala rozczulenia kazała mu powiedzieć: – Zapomnij w ogóle o sprawie z domem.
Słuchaj, naprawdę, w kwestii domu: posiadanie czegoś tutaj nie jest moim zmartwieniem. Moje zmartwienia są gdzie indziej.
Brat z ulgą powtórzył: – Nie, nie. Chcę, żeby było sprawiedliwie. Zresztą słowo twojej żony też tu się liczy.
– Mówmy o czymś innym – powiedział Josef, kładąc dłoń na dłoni brata i ją ściskając.
17
Oprowadzili go po mieszkaniu, aby pokazać, co się zmieniło po jego wyjeździe. W jednym z pokojów zobaczył obraz, który do niego należał. Kiedy tylko podjął decyzję o wyjeździe z kraju, musiał się spieszyć. Mieszkał wówczas w innym mieście na prowincji i zmuszony utrzymywać w tajemnicy swój zamiar emigracji, nie chciał wzbudzić podejrzeń, rozdając przyjaciołom swoje dobra. W przeddzień wyjazdu włożył klucze do koperty i wysłał je do brata. Później zatelefonował do niego z zagranicy i powiedział, by wziął z mieszkania wszystko, co mu się przyda, zanim państwo skonfiskuje. Później, gdy osiadł już w Danii i zaczął szczęśliwie nowe życie, nie miał najmniejszej ochoty dowiadywać się, co bratu udało się ocalić i co z tym zrobił.
Wpatrywał się długo w obraz: biedna robotnicza dzielnica, przedstawiona ze śmiałą kolorystyczną fantazją, przypominającą fowistów z początku wieku. Na przykład Deraina. Jednak obraz nie miał w sobie nic z pastiszu; gdyby został wystawiony w 1905 roku w Paryżu podczas Salonu Jesiennego z innymi obrazami fowistów, wszystkich by zdumiała jego obcość, zaintrygował tajemniczy zapach podróżniczki przybyłej z sinej dali. W istocie obraz pochodził z 1955 roku, okresu, gdy doktryna sztuki socjalistycznej domagała się surowo realizmu: autor, namiętny modernista, wolał malować tak, jak malowało się wówczas wszędzie na świecie, to znaczy w manierze abstrakcyjnej, lecz zarazem chciał być wystawiany; musiał zatem znaleźć cudowny punkt, w którym imperatyw ideologiczny połączy się z jego pragnieniami artystycznymi. Nędzne domki, mówiące o życiu robotników, były daniną spłacaną ideologom, a ostre, gwałtownie nierealistyczne kolory prezentem, jaki zrobił sobie samemu.
Josef odwiedził jego pracownię w latach sześćdziesiątych, gdy doktryna oficjalna traciła już na sile i malarzowi wolno było robić mniej więcej to, co chciał.
Naiwnie poważny, Josef wolał tamto stare płótno od nowych i malarz, który do swego robotniczego fowizmu żywił sympatię zmieszaną z pobłażliwością, ofiarował mu je bez żalu; chwycił nawet pędzel i obok swego podpisu namalował dedykację z imieniem Josefa.
– Dobrze znałeś tego malarza – zauważył brat.
– Tak. Uratowałem jego suczkę.
– Zobaczysz się z nim?
– Nie.
Wkrótce po 1989 Josef otrzymał w Danii paczkę ze zdjęciami nowych obrazów malarza, tym razem tworzonych już z pełną swobodą: nie różniły się niczym od milionów innych obrazów malowanych na Ziemi; malarz mógł się pysznić podwójnym zwycięstwem: był całkowicie wolny i całkowicie podobny do wszystkich.
– Wciąż ci się podoba ten obraz? – spytał brat.
– Tak, jest bardzo piękny.
Brat wskazał na żonę ruchem głowy: – Kąty bardzo go lubi. Codziennie przed nim przystaje. – Po czym dodał:
– Nazajutrz po twoim wyjeździe powiedziałeś mi, żebym go oddał tacie. Powiesił go nad stołem w swym gabinecie w szpitalu. Wiedział, jak bardzo Kąty lubi ten obraz, i przed śmiercią zapisał go właśnie jej. – Po chwili: – Nie możesz sobie nawet wyobrazić. Przeżyliśmy okropne lata.