Выбрать главу

– Klucz… zgubiliśmy klucz.

O mało nie wybucham śmiechem. Tego już za wiele. Sięgam do mojej torebki leżącej na nocnym stoliku koło łóżka.

– Dlaczego nie poszliście do mieszkania? Bert miał klucz.

Znowu mija dłuższa chwila, zanim daje się słyszeć bełkotliwa odpowiedź.

– Poszliśmy. Nikogo nie było. Wołaliśmy. Nikt nie otwierał.

Wierzę mu. Bert potrafi spać w niewyobrażalnym hałasie. Jak ktoś się wychował koło tartaku, to potem nie zwraca uwagi na byle stukanie. Daję mu klucz.

– Tylko nie zgub! Znasz drogę?

– Taaa. Teraz wszystko gra, jak mamy klucz.

Ściska go w sztywno wyciągniętej ręce jak złoty samorodek znaleziony pod kamieniem. W takiej pozie maszeruje do drzwi.

Nie chce mi się wierzyć, że to najbliżsi przyjaciele Berta.

Kiedy następnego dnia w przerwie obiadowej przyjeżdża Bert, nie muszę nawet nic mówić. Oni mu już wszystko opowiedzieli.

Bert zasłania się obiema rękami; wygląda jak policjant zatrzymujący samochody na skrzyżowaniu.

– Już po wszystkim, kochanie. Wszyscy cię bardzo przepraszają. Są już w pociągu do Heidelbergu. Najpierw jadą do Monachium, a potem dalej. Wiem, że uważasz ich za bandę dzikusów, ale to naprawdę wspaniali chłopcy. Po prostu zmogło ich to niemieckie piwo.

Wyciągam do niego ręce i Bert podchodzi do mnie. Bije od niego pierwotna siła mieszkańców dziewiczych puszczy. Jestem taka szczęśliwa, że jesteśmy razem. Chciałabym już być w domu.

Kiedy wracam, mieszkanie tonie w kwiatach. Moje przyjaciółki przygotowały nam jedzenie na cały tydzień i włożyły wszystko do lodówki. Wystarczy podgrzać. Pierwsze dni w domu spędzam w łóżku, wstaję tylko do toalety. Kiedy się czuję na siłach, bawię się z Dayiel. Taka z niej już bystra dziewuszka, wszystkiemu się uważnie przygląda. To jak nowy początek. Obliczam, że za siedem lat będę miała następne dziecko. W ten sposób każdym z tej trójki będę mogła się zajmować tak, jakby to było jedyne dziecko. Poza tym starsze będą już dość duże, żeby mi pomóc. Wszystko sobie zaplanowałam. Czegoś jednak nie przewidziałam.

Rozdział IV

Dayiel jest aniołkiem, ale ma też w sobie diabełka. Kiedy kończy trzeci miesiąc, zaczyna mnie gryźć podczas karmienia, a nie ma jeszcze ani jednego zęba. Bert uważa, że to zabawne, a ja, że Dayiel robi to specjalnie, aby go rozśmieszyć.

Staje na czworakach zaraz jak tylko opanowuje sztukę przewracania się na brzuszek. Kołysze się w przód i w tył, śmieje się na głos i ma taką zadowoloną minę, jakby właśnie obrabowała bank. Opracowuje swój własny sposób raczkowania – nie na czworakach, ale na rękach i stopach – i buszuje po całym mieszkaniu jak mały piesek. Nic, co znajdzie się w zasięgu jej rączek, nie jest bezpieczne. Staram się schować wszystko, co mogłaby zniszczyć, ale Dayiel zawsze okazuje się sprytniejsza.

Nigdy nie przesypia całej nocy, budzi się trzy albo cztery razy.

Nakarmiona chce się bawić. Nawet kiedy ma już sześć miesięcy, śpi mniej niż osiem godzin na dobę. Tak bardzo kocha życie, że nie lubi zamykać oczek. Jakby coś przeczuwała.

Bert i ja zamieniamy się w automaty do opieki nad niemowlę, ciem. Na zmianę wstajemy do Dayiel. Później pozwalamy jej spać w łóżku między nami. Wydaje mi się, że nic jej tu nie grozi, ale Dayiel znajduje sposób, żeby się stąd wydostać. Tej nocy, kiedy robi to po raz pierwszy, czuję nagle, że Bert szarpie mnie za ramię.

– Kate, gdzie jest Day?

– Jestem wpółprzytomna.

– Nie wiem, może któreś z nas przeniosło ją do jej łóżeczka?

– Ja nie.

Bert zrywa się z materaca. Po chwili wsuwa głowę do naszego pokoju.

– Tam jej nie ma!

Siadam, teraz już naprawdę wystraszona.

– Może jest u Willsa. Może zabrał ją do swojego łóżka, kiedy płakała.

Wyczołguję się z materaca na podłogę i wstaję. Potwornie boli mnie głowa. Bert biega po korytarzu. Coraz bardziej się boję.

Gdzie, u licha, w zamkniętym mieszkaniu może się podziać niemowlę? Może coś jej się stało?

Wtedy słyszę śmiech Berta i zaraz potem śmiech Dayiel. Są w łazience.

Day siedzi pod prysznicem i bawi się zabawkami do kąpieli.

Wiem, że bardzo lubi się kąpać, to jedno z jej ulubionych zajęć, ale żeby w środku nocy, po ciemku i bez wody? Dayiel pokazuje paluszkiem na kurki – chce żebyśmy odkręcili wodę. Jest brudna i przesiusiana. Bert pochyla się i zaczyna ją rozbierać. Day wciąż wskazuje na kurki.

– Okay, Day. Tylko ten jeden raz. Ale żadnych więcej kąpieli o trzeciej nad ranem. Zrozumiano?

Dayiel uśmiecha się i klapie rączkami o podłogę kabiny prysznicu jak wówczas, kiedy jest tam woda.

– Bert, nie będziesz miał mi za złe, jeśli wrócę do łóżka?

– Jestem wykończona i strasznie boli mnie głowa.

– Jasne, już cię tu nie ma, dziecino. Zmykaj do łóżka i postaraj się zasnąć. Może po kąpieli uda mi się ją położyć. Kurczę, zanosi się na to, że jutro będę baaardzo niemiłym panem od matematyki.

Odkręca wodę. Słyszę, jak szumi, kiedy idę do naszego pokoju i kładę się do łóżka. Nie wiem, kiedy Bert wraca do mnie; możliwe, że w ogóle nie wraca, ponieważ kiedy budzi mnie płacz Dayiel, nie ma go już w domu.

Kilka razy odwiedzają nas rodzice. Tato fantastycznie bawi się z Dayiel. Nigdy bym się tego nie spodziewała. Chodzi za nią po całym mieszkaniu i pozwala jej robić wszystko, na co ma ochotę, pod warunkiem, że niczym to jej nie grozi. Tato mówi, że to jak wyprowadzanie szczeniaka na spacer, a poza tym, że spędzając tyle czasu na podłodze, on sam zyskuje całkiem nowy ogląd rzeczywistości. Robi Dayiel „samolot”, sadza ją sobie na kolanach albo pozwala skakać na swoim brzuchu. Teraz przypominam sobie, jak robił to wszystko ze mną, Mattem i Camille. Zupełnie już o tym zapomniałam.

Pojawienie się dziecka zawsze wywołuje masę wspomnień z własnego dzieciństwa, o których w innej sytuacji nigdy byśmy nie pamiętali. Gdybym nie widziała taty z Dayiel, nigdy bym nie przypomniała sobie tych wszystkich sztuczek, które z nami wyczyniał. Zabawne, jak łatwo się zapomina. Myślę, że niepamięć jest najbliższym śmierci stanem, którego doświadczają żyjący. To coś innego niż sen.

Mama dużo czyta Dayiel. Wydaje mi się, że to ją uspokaja.

Mama opowiada mi o wynikach badań naukowych, według których małemu dziecku, począwszy od niemowlęctwa powinno się czytać nie mniej niż trzy książeczki dziennie. Zdaniem tych samych naukowców każde normalne dziecko, któremu przeczytano trzy tysiące książeczek, zanim zaczęło chodzić do szkoły, później radzi sobie dużo lepiej z nauką, nawet na uniwersytecie. Mój Boże! Trzy tysiące książeczek.

Kiedy Day podrasta, a pogoda się poprawia, mama zabiera ją do ogródka i nad jezioro, gdzie razem karmią kaczki i łabędzie.

Day jest kochanym dzieckiem, dopóki nie próbujemy zrobić z nią czegoś, czego ona nie chce, albo nie dajemy jej tego, na co akurat ma ochotę. Wtedy potrafi być taka uparta, że chętnie bym ją stłukła. Ale kochamy ją pomimo to, a może właśnie z powodu tych wszystkich jej szelmostw i ciągłej opieki, której od nas wymaga.

Wszystko układa się już całkiem dobrze, kiedy okazuje się, że znowu jestem w ciąży. Day ma tylko trzynaście miesięcy i, oczywiście, nie wyrosła jeszcze z pieluch. Nawet Bert, który już wie, ile sił kosztuje wychowywanie dzieci, jest zaniepokojony.

Jadę do mojej Frauenklinik, gdzie nie są zachwyceni, że tak krótko po cesarskim będę miała kolejne dziecko. My jednak decydujemy, że je urodzę, a potem Bert podda się sterylizacji, albo ja każę sobie podwiązać jajniki. Wiem, że nigdy nie będzie nas stać na więcej niż troje dzieci.

Tym razem mdłości mam już od samego początku, a oprócz tego bardzo niskie ciśnienie. Ledwo mogę jeść, a kiedy uda mi się coś przełknąć, zwykle wszystko zwracam. Bert bardzo się o mnie martwi. Chce, żebym rozważyła możliwość przerwania ciąży; jeszcze nie jest za późno.