Выбрать главу

Odkładam decyzję, ale rano już wiem, że chcę tego dziecka.

Tym sposobem, zanim skończę czterdziestkę, wszystkie nasze dzieci będą już w szkole. Mając dzieci w tej samej szkole co my, będziemy mogli dalej uczyć, może nawet tu, w Starnberg. Nie tak to sobie zaplanowałam, ale teraz wydaje mi się, że to niezłe rozwiązanie. Jeśli tylko przeżyję następne cięcie.

Mia przychodzi na świat siedemnastego grudnia. Błagam lekarzy, żeby na Wigilię puścili mnie do domu. Zgadzają się, ale pod warunkiem,, że zaraz po świętach wrócę do szpitala. W pierwsze święto mój lekarz przychodzi, żeby mnie zbadać. Mówi, że niechętnie znowu mnie kroił i psuł te wszystkie piękne szwy, które założył mi poprzednim razem, ale że teraz wszystko poszło równie dobrze. Myślał nawet, że wystarczy nacięcie krocza.

To pierwsze świadome święta Dayiel i mała jest zachwycona.

Moi rodzice przyjeżdżają z Paryża i są już u nas, kiedy wracam ze szpitala. Tato przywozi kamerę wideo, woła na mnie „Mamma Mia” i kręci parę przepięknych scenek, w rodzaju tej, kiedy Dayiel całuje Mię w czasie karmienia, a potem sama próbuje się pożywić przy mojej drugiej piersi. Mamie udaje się zająć Dayiel jednym z gwiazdkowych prezentów; to nowa książka. Day umie pokazywać już nie tylko obrazki, ale nawet słowa. Będzie czytać jeszcze przed ukończeniem piątego roku życia.

To najwspanialsze święta Bożego Narodzenia, jakie pamiętam, choć z moją rodziną nieraz spędziłam cudowne gwiazdki. Czuję się taka dorosła. Mam świetnego męża i trójkę dzieci. Tato zawsze powtarzał, że człowiek jest dorosły, kiedy woli spędzić święta we własnym domu i z własnymi dziećmi, zamiast jechać do rodziców.

To trochę smutne, ale chyba ma rację. Czuję się dojrzałą kobietą.

Nigdy wcześniej nie znałam tego uczucia.

Krótko przed narodzinami Mii umiera ojciec Berta. Od dawna chorował na serce. Przyjechał wprawdzie na nasz ślub, ale już wtedy nie wyglądał zbyt dobrze. A teraz tak po prostu umarł.

Miał tylko sześćdziesiąt cztery lata, zaledwie kilka więcej niż mój tato.

Bert leci na pogrzeb, pomaga swojej mamie pozałatwiać niezbędne formalności i wraca na tydzień przed narodzinami Mii.

Jest jednak zupełnie rozbity.

Kiedyś już byłam zdziwiona, że Bert płacze. Teraz wystarczy, że wspomni o swoim ojcu i już się rozkleja. Ciągle jeszcze pracuje w szkole, ponieważ chce mieć jakieś zajęcie, ale w sumie to prawdziwa męczarnia i dla niego, i dla mnie, ponieważ nie potrafię mu pomóc. Nawet gdybym teraz nie miała własnych problemów, prawdopodobnie nie zdziałałabym wiele. Trudno zrozumieć, dlaczego my, ludzie, nie jesteśmy w stanie pojąć śmierci, łagodnej, głębokiej naturalności wszystkiego, co z tym związane.

Wspólnie dochodzimy do wniosku, że powinniśmy wyjechać na rok czy dwa do Oregonu, żeby Bert mógł być blisko swojej mamy. Claire mieszka teraz sama jedna w wielkim domu, w którym wychowała czwórkę dzieci, i nie wie, co ze sobą począć. Bert strasznie przeżył rozstanie z nią po pogrzebie ojca.

Wyjazd na jakiś czas do Oregonu może się okazać niezłym rozwiązaniem dla nas wszystkich. Danny chce zabrać Willsa do siebie na cały rok szkolny, więc jeżeli będziemy w Oregonie, co wieczór będę mogła do niego dzwonić. Żona Danny'ego, Sally, urodziła chłopca, któremu dali na imię Jonathan, poza tym kupili piękny dom w Redondo Beach. Trochę się boję tego rozstania, ale myślę, że Willsowi będzie tam naprawdę dobrze.

Tymczasem zajmowanie się dwójką malutkich dzieci przysparza nam mnóstwa pracy. Biedny Bert przynajmniej połowę swojego wolnego czasu spędza w piwnicy, napełniając i opróżniając pralkę, a potem rozwieszając pranie, głównie pieluchy.

Chociaż wracam do formy szybciej niż się spodziewałam, zamiast mięśni brzucha mam w środku jakby papkę. Mija miesiąc, zanim mogę zrobić jeden przysiad. Patrzę na swoje buty do joggingu i jestem pewna, że już ich nigdy nie włożę. To bardzo przygnębiające.

Mia to sama radość. Jest zupełnie inna niż Day. Mam wrażenie, że uśmiecha się i próbuje mówić od pierwszej chwili, kiedy ją ujrzałam. Patrzymy sobie w oczy i wtedy dzieją się między nami jakieś czary. Czuję, że znam ją od bardzo, bardzo dawna, że jest niezwykle mądra i że ogromnie mnie kocha. Wiem, że większość ludzi uważa to za niemądre, babskie gadanie, ale oni się na tym po prostu nie znają. Teraz już wiem, że miałam rację.

Mieszkanie musimy oddać w idealnym stanie albo stracimy depozyt; trójka dzieci potrafi w tym przeszkodzić. Wszystko dokładnie szorujemy, a potem malujemy. Jeśli chodzi o nas, to jesteśmy bardzo zadowoleni z końcowego efektu, ale wiemy, że w oczach Niemki zostawiamy po sobie chlew. Frau Zeidelman jednak oddaje nam pieniądze.

Przyjęcie pożegnalne zdaje się ciągnąć w nieskończoność. To gorsze niż trzy gwiazdki i trzy sylwestry razem wzięte. Ale jest cudownie. Pralkę dostaje Camille i jej mąż, Sam. Volkswagena dajemy Mattowi. Meble rozdajemy w taki sam sposób, w jaki kiedyś trafiły do nas. W ostatnią noc przed wyjazdem dysponujemy tylko łóżeczkiem Mii, naszym materacem, gdzie śpimy razem z Day, oraz poduszką, na której kładziemy Willsa. Także i to wszystko nazajutrz zmieni właściciela.

W ciemnościach Bert obraca się do mnie.

– Wiesz, Kate, kiedyś myślałem, że nigdy nie polubię tej naszej starej Fryclandii. A teraz, gdyby nie to, że moja matka została zupełnie sama, że Wills będzie mieszkał z Dannym, i że nie mamy już żadnych mebli, najchętniej poszedłbym do Stana i powiedział, że jednak zostajemy. Ci wszyscy ludzie, których poznaliśmy w szkole, są nawet milsi niż Oregończycy, a to coś znaczy.

Podróżowanie z dziećmi nigdy nie należy do przyjemności, ale nasza wyprawa od razu zaczyna się fatalnie. W Monachium musimy czekać sześć godzin, aż samolot dostanie pozwolenie na start.

Podczas lotu do Paryża wiry powietrzne miotają samolotem na wszystkie strony. Przelot z Paryża do Nowego Jorku jest jeszcze gorszy. Dostaję napadu mdłości. Ostatni raz zdarzyło mi się to w samolocie, kiedy miałam dwanaście lat. Teraz wpycham się do malutkiej toalety i wymiotuję tak długo i gwałtownie, że jestem przekonana, że za chwilę umrę. Któraś ze stewardes słyszy, co się dzieje, a może przysyła ją Bert, puka, a ja resztką sił odblokowuję drzwi i wpuszczam ją do środka.

Jest miła i uprzejma, sadza mnie na jednym z foteli zarezerwowanych dla załogi, opuszcza oparcie i daje jakąś pastylkę. Pyta, czy jestem w ciąży. Pokazuję palcem na Berta, Mię, Day i Willsa.

– To moja rodzina.

Stewardesa z pewnością myśli, że jestem kimś w rodzaju chłopki z Arkansas albo fanatyczną katoliczką. Jest jednak bardzo życzliwa. Irma stewardesa przez cały lot pomaga Bertowi i Willsowi przy dziewczynkach.

Kiedy w końcu lądujemy w Nowym Jorku, mamy blisko sześciogodzinne opóźnienie.

Mama czeka na lotnisku, od sześciu godzin to jej główne zajęcie. Przyjechała prosto z New Jersey, gdzie rodzice mają dom na plaży, w którym od siedmiu lat spędzają każde wakacje. To piękny, stary dom, w pięknym, starym miasteczku o nazwie Ocean Grove. Pamiętam, że byłam nim zachwycona, kiedy wybrałam się tam pięć lat temu. Teraz jednak taka przerwa w podróży kosztowałaby nas dodatkowo siedemset dolarów, na co nie możemy sobie pozwolić.

Wychodzę z samolotu biała jak ściana. Mię trzymam na rękach, Bert dźwiga Dayiel i nasz ręczny bagaż. Wills taszczy kolejną torbę. Jestem naprawdę u kresu. I wtedy widzę mamę, jak zawsze roześmianą, i z taką miną, jakbyśmy się właśnie przypadkiem spotkały gdzieś na ulicy. Ryczę jak bóbr. Wcale nie czuję się dorosła, lecz jak mała dziewczynka, która się zgubiła i teraz właśnie znalazła swoją mamusię.