Młyn był pięknie wysprzątany, pełen jedzenia i muzyki. Ludzie z wioski strzelali z dubeltówek w powietrze, a w stodole, gdzie odbywały się tańce, kilku wieśniaków rozpaliło ognisko, żeby podgrzać atmosferę. My byliśmy dostatecznie podekscytowani i bez ich pomocy.
Tato miał długą brodę, a włosy związane w małą kitkę. Wtedy nie miał już ich zbyt dużo, więc wyglądało to nieco dziwacznie. Mama prześlicznie prezentowała się w swojej „motylej sukni”. Uszyła ją dla niej pewna bogata Arabka, matka któregoś z jej przedszkolaków. Ta sama kobieta projektowała suknie dla Christiana Diora. Czasem wszystko się tak zwariowanie układa.
Bawiliśmy się doskonale. Wieśniacy zjawili się objuczeni koszami fasolki szparagowej. Właśnie kończył się sezon na fasolkę. Nikomu nie odmawialiśmy, chociaż część zapasów musieliśmy potem zakopać przy starym kole młyńskim.
Noc poślubną spędziliśmy w hotelu w Montigny, zaraz obok kościoła.
Wróciliśmy do Kalifornii, ale dla mnie nie był to przyjemny powrót. Zaczęłam pracować jako sprzątaczka, potem jako sekretarka w fabryce mrożonek. W końcu znalazłam pierwszą prawdziwą pracę w Koreańskich Liniach Lotniczych. Rozmawiałam o tym wszystkim z mamą i tatą. Oni chcieli, żebym się dalej uczyła. Oboje wierzyli, że bez szkoły człowiek w życiu nic nie zdziała. Ja jednak musiałam zarabiać, żeby Danny mógł skończyć studia. Jego rodzice, mimo że siedzieli na forsie, niewiele mu pomagali, jeżeli w ogóle można to było nazwać pomocą.
Moja mama znalazła dla nas wspaniałe mieszkanie stosunkowo blisko centrum Los Angeles. Stąd mieliśmy niedaleko i do mojej pracy, i na uniwersytet. W pobliżu znajdowało się Muzeum Miejskie, w którym spędzałam każdą wolną chwilę. Sztuka wciąż była moją wielką miłością. Podobało mi się wszystko, co staromodne, pokryte patyną czasu.
Wtedy zaszłam w ciążę. Nasze mieszkanie zupełnie wystarczyło dla samotnego małżeństwa, ale mając w perspektywie dziecko, potrzebowaliśmy więcej przestrzeni. Z pomocą taty znaleźliśmy niewielki domek w Venice, prawie przy samej plaży. Mama przyjechała, żeby być ze mną przy porodzie Willsa. Chciałam urodzić bez pomocy lekarzy i przez cały czas pilnie ćwiczyłam, ale skończyło się na cesarskim.
Tato pisał o mnie również w innej swojej książce, zatytułowanej Tato. Dał mi w niej imię Marty i opisał, jak znaleźliśmy ten mały domek w Venice, w którym mieszkaliśmy z Dannym przez całą moją ciążę. W sumie mieszkaliśmy tam prawie cztery lata.
Rodzice zaglądali do nas co jakiś czas, a wtedy braliśmy rowery i jeździliśmy na długie wycieczki po plaży. To była prawdziwa sielanka.
To właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że przestaję kochać Danny'ego. Nie dlatego, że robił coś nie tak, raczej z powodu tego, czego nie robił. Nie mogłam dojść, o co mi właściwie chodzi. Przecież tyle moich przyjaciółek miało prawdziwe kłopoty ze swoimi mężami, którzy je zdradzali, pili, narkotyzowali się i tak dalej. Danny dzień w dzień ciężko harował i, poza paleniem papierosów, chyba nie robił niczego złego. Miał dobrą pracę jako akwizytor w hucie stali i był naprawdę cudownym ojcem dla Willsa. Czasami byłam nawet zazdrosna, kiedy podpatrywałam, jak się razem bawią. Ale też sądzę, że, w pewnym sensie, Danny nigdy nie dorósł. Możliwe jednak, że to dotyczyło nas obojga.
Najgorsze było to, że Danny mnie nudził. Właściwie nie rozmawialiśmy ze sobą. Pochodziłam z rodziny, gdzie wszyscy bez przerwy o czymś rozmawiali, może nawet odrobinę za dużo, w każdym razie jak na mój gust. Czasami nie mogłam za nimi nadążyć, tak szybko przeskakiwali z tematu na temat.
Życie z Dannym to długie wieczory, podczas których czytał gazety, gapił się w telewizor albo szperał w rachunkach i zamówieniach swojej firmy. Potem szedł spać. Wyglądał na szczęśliwego, kiedy bawił się tym swoim małym kalkulatorkiem. Miało to chyba jakiś związek z faktem, że na studiach oblał egzamin z algebry.
Wpadłam w taką czarną rozpacz, że zdecydowałam się zadzwonić do taty. Zapytałam go, co to właściwie jest miłość? Chciałam się przekonać, czy kocham Danny'ego. Tato powiedział, że do mnie oddzwoni. Po jakiejś półgodzinie telefon zaterkotał.
– Kate, przemyślałem to sobie. Nie jestem ekspertem w tych sprawach i lepiej, żebyś zapytała swoją matkę. Ale jeśli chcesz znać moje zdanie, to miłość jest kombinacją podziwu, szacunku i namiętności. Jeśli żywe jest choć jedno z tych uczuć, to nie ma o co robić szumu. Jeśli dwa, to może nie jest to mistrzostwo świata, ale blisko. A jeśli wszystkie trzy, to śmierć jest już niepotrzebna: trafiłaś do nieba za życia.
W tym, co wówczas powiedział tato, nie znalazłam dla siebie żadnej odpowiedzi. Myślałam o tym jednak przez cały następny miesiąc i doszłam do wniosku, że na moim rachunku suma wynosi „zero”. Nie wiem, co tak naprawdę myślał o tym Danny, ale sądzę, że nie miało to dla niego większego znaczenia. Nigdy by się jednak do tego nie przyznał.
Postanowiłam wyprowadzić się z Venice. Wills już nie był malutkim dzieckiem, a okolica, w której mieszkaliśmy, była jedną wielką hurtownią narkotyków. Szpital, przed którym już od rana ludzie ustawiali się w kolejce po swoją porcję metadryny, znajdował się tylko o przecznicę od naszego domu.
Tato podsunął nam pomysł, żebyśmy się przeprowadzili do Idylwild. Idylwild leży w górach w pobliżu Los Angeles, na wysokości 1500 metrów, wyżej jeszcze niż Palm Springs. Była to dobra lokalizacja, również ze względu na pracę Danny'ego.
Pojechaliśmy razem obejrzeć to miejsce i od razu mi się tam spodobało. Poszczęściło się nam, bo znaleźliśmy dokładnie taki dom, o jakim zawsze marzyłam. Tato właśnie zarobił masę pieniędzy na Ptaśku i część nam pożyczył, więc mogliśmy kupić ten dom.
Między Dannym i mną zaczęło się jakoś układać. Willsowi bardzo się podobało nasze nowe otoczenie. Mieliśmy tu skały, na które można się było wspinać, zapach sosnowego lasu, śnieg w zimie i cudowne, krystaliczne, rozgwieżdżone noce. Wszędzie było mnóstwo sójek, szopów, szyszek i żołędzi. Wills uwielbiał swoje przedszkole, a ja tam nawet czasami pracowałam. Danny nie wyjeżdżał na dłużej niż wówczas, kiedy mieszkaliśmy w Venice.
Jego „rejon” był rozległy, jednak Idylwild leżało dokładnie pośrodku. Jedynym problemem mogła być jazda po górskich drogach, ale Danny był w tym prawdziwym mistrzem.
Później Danny dostał ofertę pracy z Honeywell Bull. Tato pomógł mu napisać podanie i życiorys, a wszyscy się cieszyliśmy, ponieważ oznaczało to lepsze zarobki i większe możliwości awansu niż przy sprzedawaniu stali. Kłopot polegał na tym, że musieliśmy przenieść się do Phoenix w Arizonie, gdzie Danny został wysłany na szkolenie.
Trzeba więc było sprzedać mój wyśniony dom. W pewnym sensie właśnie wtedy skończył się nasz piękny sen. Dom w Idylwild sprzedaliśmy z takim zyskiem, że mogliśmy spłacić tatę i kupić dom w Phoenix. To był nowy dom, stojący na nieurodzajnej ziemi pośród innych, identycznych budynków. Nie było tam nawet trawnika. Nie mogłam się przyzwyczaić do życia na środku pustyni. Po prostu nie mogłam tak żyć. I nie mogłam uwierzyć, że to ja jestem tą kobietą, która mieszka w tym strasznym miejscu, i to z Dannym, który większość czasu spędzał w pracy.
Robiłam, co mogłam, żeby stworzyć tu prawdziwy dom, ale wzdrygałam się, kiedy musiałam wyjrzeć przez okno. Wszystko było takie jałowe. Rozkaprysiłam się mieszkając w Idylwild, a nawet w Venice, szczególnie jednak dlatego, że większą część mojego dzieciństwa spędziłam z rodzicami w Europie. Tam zawsze można było zobaczyć coś ciekawego. Tutaj po prostu nic nie było. Było za to okropnie gorąco. Na ulicach nie było widać żywego ducha.