Выбрать главу

Zdarzenie, o którym teraz zamierzam opowiedzieć, wykracza poza doświadczenie większości ludzi. W świetle kryteriów wyliczonych w przedmowie nie może być uznane za prawdziwe. Jeśli nie czytaliście przedmowy albo zapomnieliście, czego dotyczy, proszę, przeczytajcie ją jeszcze raz.

Cała ta opowieść byłaby łatwiejsza do napisania i bardziej „prawdziwa” – w znaczeniu „wiarygodna” – gdyby nie poniższy ustęp. Jednak skoro zdecydowałem się przedstawić prawdę, nie mogę pominąć i tego doświadczenia.

Rano budzę się z tym samym uczuciem niewyobrażalnego spokoju. Sprawia mi przyjemność myśl, że może w nocy umarłem i że to właśnie jest śmierć – stan wszechogarniającego spokoju.

Lekko obracam głowę, na tyle tylko, by przekonać się, że Rosemary wciąż śpi. Nie odczuwam najmniejszej potrzeby ruchu.

W tym dziwnym stanie zawieszenia pomiędzy życiem i śmiercią pozostaję jeszcze przez bliżej nieokreślony czas, obserwując słońce przesuwające się za oknem.

W pewnym momencie w mój błogostan wkrada się niepokój o to, co się dzisiaj wydarzy. Ostrożnie przesuwam się na skraj łóżka i unoszę do pozycji siedzącej. Trwam tak przez kilka minut, patrząc przez okno na podwórze.

Potem wstaję. W tej samej chwili czuję potężne uderzenie w plecy. Opadam na kolana. Ręce zwinięte w pięści lądują na starym, poprzecieranym dywanie. Przez kilka sekund nie mogę złapać tchu.

Kiedy mi się to w końcu udaje, łapie mnie tak spazmatyczny szloch, że prawie wymiotuję. Pomiędzy kolejnymi napadami rozpaczliwie chwytam oddech, ale wszystko to dzieje się tylko na zewnątrz.

W środku poznaję sprawy, o których nie mam prawa nic wiedzieć. Kręci mi się w głowie. Wiem, że za chwilę zemdleję. Wtedy czuję ręce Rosemary na moich rozdygotanych ramionach i jej łzy na moich nagich plecach.

– Co z tobą, kochanie? Źle się czujesz? Zawołać kogoś?

Zostało mi jeszcze akurat tyle sił i przytomności umysłu, aby pokręcić głową, że nie. W dalszym ciągu klęczę, podpierając się rękami o podłogę. Nie mam siły się podnieść. Rosemary klęka obok, jedną rękę kładzie mi na barkach, drugą ujmuje mnie za nadgarstek. Wyglądamy jak zapaśnicy na macie podczas szkolnego meczu. To wspomnienie, ten obraz przemyka mi przez głowę, ale zaraz wypierają go inne obrazy, niezwykle intensywne i silniej wryte w pamięć niż jakiekolwiek inne wspomnienia.

Staram się głęboko oddychać. Stopniowo udaje mi się opanować drżenie rąk. Rosemary pyta, czy, moim zdaniem, to udar albo zawał serca i czy wezwać lekarza. Muszę coś odpowiedzieć.

W pierwszym odruchu chcę zbagatelizować przeżycia ubiegłej nocy, uznać, że tak naprawdę nic się nie wydarzyło, a winę za mój stan przypisać histerycznym skłonnościom. I nade wszystko – zachować to dla siebie. A jednak nie wolno mi tego zrobić; nie tego ode mnie oczekują. Moim obowiązkiem jest podzielenie się tym, co wiem, lub wydaje mi się, że wiem, z innymi, przede wszystkim z Rosemary. W pewnym szczególnym sensie jestem posłańcem, w najgorszym wypadku – posłańcem do samego siebie.

– Najdroższa, wydarzyło się coś, o czym nie wiem, jak ci opowiedzieć, żebyś nie straciła dla mnie szacunku. Wiem tylko, że muszę ci to powiedzieć. To konieczne, nawet jeśli nie potrafisz tego zaakceptować.

Siadam na podłodze, krzyżując nogi. Niespodziewanie uświadamiam sobie własną nagość. Siedzę nagi w smudze słonecznego światła wpadającego przez okno.

– Rosemary, mogłabyś zamknąć drzwi od sypialni na klucz? Nie zrobiłem tego wczoraj wieczorem na wypadek, gdyby ktoś nas potrzebował.

Rosemary podnosi się, przechodzi przez pokój i przekręca staroświecki klucz w zamku. Wraca, siada przede mną na piętach.

Zastyga w tej pozycji. Patrzy mi w oczy, czeka.

– To się zaczęło, a może stało, w środku nocy. Nie wiem, która mogła być godzina. Obojgu nam udało się wreszcie zasnąć.

– Po jakimś czasie obudziłem się z uczuciem nieopisanego spokoju.

– To było trochę tak, jakby nagle ustąpiła długotrwała, wysoka gorączka. Świat wydaje się wtedy jakby odnowiony, a my jesteśmy jego częścią. To było coś podobnego. Z początku myślałem, że zwariowałem. Skąd ten spokój, skoro właśnie straciliśmy Kate, Berta, Dayiel i Mię? Nie mogłem tego zrozumieć. A jednak ten dziwny psychiczny dystans nie budził we mnie niepokoju.

– Rano obudziłem się świeży i wypoczęty – kontynuuję.

– Nie chciało mi się nawet ruszyć palcem. Chciałem jedynie na zawsze pozostać w tej nirwanie spokoju. Wciąż nie rozumiałem, skąd bierze się moje zadowolenie i beztroska; mamy dzisiaj tyle spraw do załatwienia i wszystkie czekają zaraz za drzwiami tego pokoju.

– Zsunąłem się z łóżka i stanąłem na podłodze. Wtedy zaczęły się dziać rzeczy, w które trudno uwierzyć. Ale proszę, nic nie mów, tylko słuchaj. Chcę ci opowiedzieć wszystko po kolei.

Silę się na spokój, ale w środku jestem roztrzęsiony.

– Kiedy wstałem, jakieś potężne uderzenie w plecy rzuciło mnie na ziemię. Nie mogłem złapać tchu, tak jak wtedy, gdy znalazłaś mnie na podłodze. I właśnie wówczas zrozumiałem, co mi się przydarzyło tej nocy, co mnie tak uspokoiło, i wbrew wszystkiemu, pocieszyło.

Robię kolejny głęboki wdech, usiłując przetłumaczyć coś, co nie było słowami, na język zrozumiały dla Rosemary, chociaż wiem, że ona i tak nigdy w to nie uwierzy. A jednak muszę jej powiedzieć. Opowiadanie o tym jest częścią całego doświadczenia.

– Siedzę na jednym z naszych leżaków, twarzą do morza, za moimi plecami słońce kryje się już za dachami Ocean Grove.

Wiesz, jak bardzo to lubię, te purpurowe cienie, cienie rzucane przez każde wgłębienie w piasku, kolor wody zmieniający się w miarę jak zmieniają się barwy zachodniego nieba. Także cichy szum wody toczącej się i cofającej po przybrzeżnych kamykach.

Nigdzie nie czuję się bardziej odprężony, bardziej skłonny do takiej naturalnej, nie wymagającej żadnego wysiłku medytacji. Zawsze ma to dla mnie prawdziwie czarodziejski urok.

Nagle widzę długie cienie ludzi, którzy nadchodzą z tyłu. Jestem zawiedziony. To miał być czas odpoczynku, a nie spotkań towarzyskich. Okazuje się jednak, że to Kate i Dayiel. Mijają mnie i idą w stronę wody.

Ani Kate, ani Dayiel nie patrzą na mnie. Jestem zdziwiony, ponieważ Kate powinna w tym czasie pomagać ci przy obiedzie, a jeszcze bardziej mnie dziwi to, że w ogóle zeszła na plażę.

Wiesz, jak ona reaguje na piasek. Nie znosi, kiedy coś ją łaskocze między palcami. W takim razie po co tu przyszła, i do tego boso?

Z początku myślę, że może pokłóciła się z Bertem i później okazuje się, że po części miałem rację.

Chwilę potem po mojej lewej stronie pokazuje się Bert. Kate i Dayiel minęły mnie z prawej strony. Bert ma na sobie kąpielówki i jedną z tych swoich jaskrawych hawajskich koszul. Niesie Mię, jak zawsze, pod pachą, jak gdyby była piłką. Sadowi się obok mnie na piasku, a Mię sadza sobie na kolanach.

Mia jest w pieluszce, oprócz tego ma na sobie cienką, białą koszulkę i czapeczkę z falbankami. Patrzy mi w oczy w sposób, w jaki jeszcze nigdy tego nie robiła, najwyraźniej ciekawią ją nie moje oczy, ale ja sam. Bert rysuje przed nią jakieś znaki, ale za każdym razem piasek się osypuje i nie zostaje nawet słaby ślad.

Patrzy na mnie, sprawdzając, czy to zauważyłem. Po twarzy błąka mu się zagadkowy uśmiech. On także długo patrzy mi w oczy, w sposób, w jaki nigdy przedtem tego nie czynił. Gdzieś głęboko kiełkuje we mnie podejrzenie, że stało się coś strasznego. Bert zaczyna wolno potrząsać głową, co u niego, tak samo jak u mnie, oznacza, że nie może w coś uwierzyć albo czegoś zrozumieć.