Выбрать главу

Jestem wstrząśnięty, czytając oświadczenie niejakiego Briana Calligana, szefa Wydziału Środowiska, że wypalanie pól będzie dzisiaj kontynuowane, zgodnie z wcześniejszymi planami, i to zarówno w hrabstwie Linn, jak i wszędzie indziej. Wypadek wydarzył się właśnie w hrabstwie Linn. Stwierdził również, że „Tego dnia ogół warunków był sprzyjający. Wypadek na autostradzie to niewątpliwie godne pożałowania zdarzenie, ale w stanie Oregon farmerzy mają prawo wypalać swoje pola”.

Patrzę w sufit, próbując to zrozumieć. Pan Calligan uważa to za „zdarzenie godne pożałowania”, ale nie robi nic, aby zapobiec jego powtórzeniu się w przyszłości. Wypalanie pól ma być kontynuowane zgodnie z wcześniejszymi planami.

Earl Swegler, syn Paula Sweglera, który wzniecił pożar, informuje dziennikarzy, że jego ojciec nie będzie z nimi rozmawiał.

„Nie sądzę, żeby w tej chwili ktokolwiek mógł się wypowiadać na ten temat”.

Oto odpowiedź na moje pytanie, dlaczego nikt odpowiedzialny za ten wypadek nie skontaktował się z nami, żeby złożyć kondolencje. Jeden uważa, że to rzecz „godna pożałowania”, drugi, ten, który wzniecił ogień, po prostu nie chce o tym rozmawiać. Dlaczego?

Relacje naocznych świadków.

Opowiada Dale Cronin, który pracuje w pobliskiej fabryce:

„Kiedy wyszedłem na zewnątrz, już się paliło. Było tam jakieś dwadzieścia pięć, może trzydzieści osób. Wszyscy krzyczeli:

»Z drogi! Z daleka od ognia! Cofnąć się!«

Niektórych ciężko rannych przeniesiono w cień. Temperatura powietrza, niezależnie od pożaru, sięgała tego dnia czterdziestu pięciu stopni. Pracujący w fabryce przynieśli apteczki, wodę i koce.

Kilku lżej rannych przetransportowano do klimatyzowanego biura.

Dowiaduję się także, że w środę, poprzedniego dnia, wybuchły trzy dzikie pożary, nad którymi farmerzy stracili kontrolę. Rzeczniczka biura do spraw wypalania pól w Wydziale Środowiska poinformowała, że hodowcy rajgrasu wypalili trzy tysiące akrów w hrabstwach Benton, Linn, Waszyngton i Yamhill – to wszystko w środę. Od początku tego roku wypalono już osiemnaście tysięcy akrów. Po wtorkowym pożarze pięciu tysięcy akrów w hrabstwie Linn i okolicach Salem do biura wpłynęło już pięćdziesiąt osiem skarg z powodu dymu.

„Wielu ludzi doprowadza to do rozpaczy” – powiedziała rzeczniczka z Wydziału Środowiska. Dodała, że dzikie pożary, często wybuchające podczas wypalania pól, powiększają skalę problemu.

Ostatnio zdarzyło się to w hrabstwach Marion, Polk i Yamhill.

Porucznik Dale McKinney ze straży pożarnej w McMinnville powiedział, że pożar stu czterdziestu akrów w okolicy Hill Road, na zachód od McMinnville, ubezpieczało pięćdziesięciu strażaków.

Odkładam gazetę. To wszystko wydaje mi się takie nieodpowiedzialne; o tych tragicznych „dzikich pożarach” mówi się jak o zawodach sportowych, z całą tą statystyką zdobytych i straconych punktów.

Biorę do ręki gazetę z następnego dnia. Pierwsze, co rzuca mi się w oczy, to zdjęcie rodziny Kate i Berta. Jakiś dziennikarz musiał je dostać od Woodmanów. Bert i Kate stoją blisko siebie, Bert trzyma Mię, prawie w ten sam sposób, jak wówczas, kiedy przyszedł do mnie na plażę. Dayiel, z tymi swoimi ślicznymi rudawymi loczkami, przyciska się do ich nóg. Wills stoi po drugiej stronie Kate, jej ręka spoczywa na jego ramionach.

Pierwszy raz widzę to zdjęcie. Chłonę je wzrokiem. Czy to możliwe, że ich już nie ma? Obok umieszczono wywiad z rodziną Woodmanów, w którym mowa o tym, że Kate, Bert i obie dziewczynki spłonęli uwięzieni w furgonetce. Dalej oficjalne potwierdzenie przebiegu wydarzeń przez funkcjonariusza policji stanowej w Albany.

Na samej górze olbrzymi nagłówek: TRAGICZNA KATASTROFA KŁADZIE KRES WYPALANIU PÓL!

Czyżby?

Gubernator Neil Silversides zarządził śledztwo; moratorium w tej sprawie ogłoszono na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. Moratorium to odpowiednie słowo. Wypadek, w którym zginęli nasi najbliżsi, okazuje się piątą pod względem liczby ofiar katastrofą drogową w historii Oregonu. Policja stanowa przewiduje, że ustalanie przyczyn wypadku może potrwać nawet dwa tygodnie.

Mówi Tom Sims, lekarz: „To sprawa polityczna. To sprawa gospodarcza. Teraz rozumiem, że to również sprawa moralności.

Kiedy o tym usłyszałem, pomyślałem, że najwyższy czas, żeby coś zrobić w sprawie wypalania pól. Jednak dla siedmiorga osób jest już za późno. Płakać się chce”.

Współczucie tego człowieka sprawia, że mnie też chce się płakać. Odkładam gazetę. Tracę ochotę na dalszą lekturę. Zaczynałem już wierzyć, że w całym Oregonie nikogo to kompletnie nie wzrusza; okazuje się, że kogoś to jednak obchodzi.

Artykuł wstępny usiłuje głębiej zanalizować problem. Zawiera propozycję, żeby na razie, dopóki prawo nie zabrania wypalania pól, obowiązkowe było umieszczanie dużych znaków świetlnych wzdłuż odcinków autostrady, na których istnieje zagrożenie, że dym znad płonących pól spowoduje zmniejszenie widoczności.

„Te spektakularne – i budzące powszechny sprzeciw – pożary traktuje się jako stosunkowo tani sposób ochrony pól przed chorobami roślin i owadami. Mają także zwiększać wysokość plonów”. Autor artykułu wobec tego pyta, jaki będzie całkowity koszt usuwania skutków ostatniego wypadku; wartość zniszczonego mienia i koszty leczenia poszkodowanych wyniosą prawdopodobnie kilkadziesiąt milionów dolarów, nie licząc cierpienia rannych i zabitych.

Dlaczego ktoś inny miałby to doliczać do swojego rachunku?

To rachunek naszej rodziny – teraz już zamknięty.

Co więcej, z powodu rutynowego wypalania pól sytuacja ludzi cierpiących na schorzenia dróg oddechowych od dziesięcioleci systematycznie się pogarsza; przesiąknięte dymem powietrze powoduje kłopoty z oddychaniem nawet u ludzi zdrowych.

Ostatni wypadek jest tylko jednym z wielu tego typu. Autostrada zasnuta dymem znad płonącego ścierniska to nader częste zjawisko w Oregonie, a zarazem przyczyna kolejnych wypadków.

Potem autor artykułu przechodzi do sedna sprawy.

Nasiennictwo w Oregonie oznacza biznes. W 1987 roku wartość zbiorów nasion traw i warzyw wyniosła dwieście pięćdziesiąt milionów dolarów; w tym roku, jak się szacuje, sięgnie trzystu milionów. Pod względem wielkości produkcji nasiennictwo zajmuje w Oregonie piąte miejsce; nasiona są sprzedawane w całych Stanach i w przeszło sześćdziesięciu krajach całego świata. Zdaniem producentów, do stanowej kasy wpływają tym sposobem setki milionów dolarów rocznie. Według danych Uniwersytetu Stanowego w Oregonie sprzedaż nasion stanowi osiem procent handlu produktami rolnymi w tym stanie. W 1988 roku spodziewany dochód hodowców traw wyniesie prawie milion siedemset tysięcy dolarów. Ze względu na coraz wyższe ceny i większe zyski coraz większa liczba farmerów przestawia się na uprawę nasion.

Taki jest wielki biznes – najważniejszy jest zysk, mniejsza o koszty, które ponoszą zwykli ludzie.

Gazeta cytuje Billa Johnsona, od wielu lat zdeklarowanego przeciwnika wypalania póclass="underline" „Twierdzenie, że podpalanie ściernisk to jedyny sposób uchronienia pól przed szkodnikami, jest całkowicie fałszywe”. Johnson jest prezesem i założycielem organizacji pod nazwą Stop Trującym Wyziewom. „Istnieje więcej niż sto innych sposobów ochrony pól. Jest ich tak wiele, że trzymanie się dawnych metod zakrawa na zwykły skandal. Jedyna możliwość uniknięcia takich potwornych wypadków to zakaz wypalania pól.

Koniec i kropka!”

Składam gazety – nie wpływają na poprawę mojego nastroju. Trudno uwierzyć, że to wszystko prawda. A prawda jest taka, że Kate, Bert, Mia i Dayiel nie żyją, skremowani prawdopodobnie jeszcze za życia, w furgonetce. Wszystkie te statystyki, całe to żonglowanie setkami milionów dolarów, jakie przynosi uprawa nasion do obsiewania trawników i stadionów, są przygnębiające.