Następnego dnia ona dzwoni do nas. Sędzia Murphy stanowczo domaga się, aby jedno z nas przyjechało. Jeżeli odmówimy, pozwie nas za obrazę sądu. Mona twierdzi, że Murphy nie rzuca stów na wiatr. Martwi się, żeby nie zażądał mojej ekstradycji.
Rzucam słuchawką.
Umawiam się ze znajomym prawnikiem, Francuzem, który ma doświadczenie w kontaktach z amerykańskim wymiarem sprawiedliwości. Przedstawiam mu sytuację. Chcę wiedzieć, co mogą mi zrobić, jeżeli nie pojadę.
– Oskarżą cię o obrazę sądu i wystąpią o ekstradycję.
– A co zrobią Francuzi, gdyby doszło do ekstradycji?
– Na pewno długo się będą zastanawiać, zanim pozwolą ci wrócić. Trudno im się dziwić: jeśli trafisz na surowego sędziego, możesz zostać skazany za przestępstwo kryminalne.
– Nie mogę w to uwierzyć!
– Lepiej, żebyś uwierzył.
Mój francuski znajomy pozbawia mnie złudzeń w iście amerykańskim stylu.
Wracam do domu i opowiadam o wszystkim Rosemary. Mówi, że chyba powinienem pojechać. Martwi się, że mógłbym zaszkodzić Willsowi, że nie dostałby wtedy odszkodowania za utratę matki, ojczyma i dwóch przyrodnich siostrzyczek.
Pakuję jedyny ciemny garnitur, jaki posiadam, ten, który miałem na pogrzebie, oczywiście wytarte dżinsy, koszulki z krótkim rękawem i bieliznę. Wrzucam do torby również trzy, mniej lub bardziej wyjściowe koszule oraz krawat. Przez całe życie nie stroiłem się tyle co teraz. W ostatniej chwili dokładam jeszcze mój stary neseser.
Lot nie jest specjalnie męczący, tylko okropnie nudny, z długim postojem w Minneapolis. Na lotnisku w Portland czeka na mnie Mona Flores. To dla mnie prawdziwa niespodzianka. Podałem jej numer lotu, ale nie spodziewałem się, że wyjdzie po mnie. Macham do niej. Ma na sobie tradycyjny ciemny kostium: spodnie plus żakiet z poszerzanymi ramionami.
– Zaskoczony?
– Mile zaskoczony. Co cię skłoniło do takiej wyprawy?
– Mogłabym powiedzieć, że chciałam ci zrobić niespodziankę, ale był inny powód.
– Jeżeli mi teraz powiesz, że posiedzenie zostało przełożone na inny termin, wskakuję do pierwszego samolotu do Paryża i zobaczycie mnie dopiero na procesie.
– Nie jest aż tak źle, ale i nie najlepiej.
Zachowuje się jak rasowy prawnik, trzymając mnie w niepewności, aż sam nie zapytam.
– Okay, no więc, co się stało?
– Sędzia Murphy przeniósł posiedzenie do Eugene.
– Dlaczego to zrobił?
– Myślę, że chce nas wszystkich zebrać w tym samym miejscu: rozprawy stanowe i federalne. Murphy szczyci się dużą liczbą spraw, które dzięki niemu zakończyły się ugodą, nie trafiając nigdy do sądu. Twierdzi, że ma dziewięćdziesiąt pięć procent skuteczności i chyba wiele nie przesadza. Wydaje się, że to główna rzecz, na której mu teraz zależy. Obawiam się, że poznamy go z jak najgorszej strony.
– Dla mnie to bez znaczenia, bo jak wiesz, nie zamierzam zawierać żadnej ugody. Za to wszystkim innym, prawnikom, skarżącym, pozwanym, to tylko utrudni życie. Ciekawe po co?
– Sędzia federalny jest nieomylny. Nie warto nawet próbować nakłaniać go, żeby zmienił zdanie. Nie można usunąć go z urzędu, swoją funkcję sprawuje dożywotnio. Nie można też postawić go przed sądem.
Mona ma nową hondę, brązowy metalik. Wrzucam swój bagaż na tylne siedzenie.
– Jeszcze jakieś niespodzianki?
– Charles Raven uważa, że Murphy szykuje się na wielkie łowy: chce za jednym zamachem doprowadzić do ugody wszystkich ze wszystkimi. To największe posiedzenie pojednawcze w dziejach Oregonu. Murphy postanowił nikomu nie popuścić.
– Jeżeli dopnie swego, jego skuteczność podskoczy co najmniej o trzy punkty.
Wyjeżdżając z podziemnego parkingu, Mona rzuca mi krótkie spojrzenie.
– Ma opinię sędziego, który trzyma stronę pozwanych.
– Wszystko ładnie, tylko, jak już powiedziałem, dla mnie to bez znaczenia. Chyba nie może mnie zmusić do ugody, prawda?
– Będzie próbował.
– Cóż, życzę powodzenia, sędzio Murphy. Nawet Bóg nie ma takiej władzy.
– Gdzie będziesz mieszkał?
– Tam, gdzie ostatnio, u Karen i Roberta. Dzwoniłem do nich, że przylatuję, ale nie podałem numeru lotu, bo nie chciałem, żeby wyjeżdżali po mnie taki kawał drogi. Skoro o tym mowa, jeszcze raz dziękuję.
Kiedy stajemy przed domem Karen i Roberta, nie widzę ich samochodów, ale wiem, gdzie chowają klucz.
– Jeżeli chcesz, możesz zatrzymać się u nas. Właśnie kupiliśmy z Tomem wielkie, stare domisko, zbudowane jeszcze w latach dwudziestych. Mamy mnóstwo wolnych pokoi.
Dziękuję Monie mówiąc, że wiem, gdzie jest klucz.
– Mam nadzieję, że nie aresztują cię za włamanie.
– Zawiadomisz policję?
– Oczywiście, że nie.
– Pytam, bo z wami prawnikami nigdy nic nie wiadomo. Nieźle mnie już wytresowałaś. Wkrótce stanę się klientem doskonałym.
– Nigdy nie będziesz dobrym klientem.
– A to dlaczego?
– Po pierwsze, zawsze chcesz zbyt dużo wiedzieć, po drugie, wydaje ci się, że dużo wiesz.
Zostawiam swój bagaż na chodniku, okrążam dom i idąc za wskazówkami Karen, na tylnej werandzie znajduję klucz. Wracam, żeby wziąć swoje torby i pożegnać się z Moną.
Mona czeka w samochodzie z włączonym silnikiem.
– Podjadę tu jutro i zabiorę cię do Eugene. To mniej więcej dwie godziny drogi stąd. Sędzia chce nas wszystkich widzieć w sądzie o pierwszej. Po drodze wyjaśnię ci, co to takiego to posiedzenie pojednawcze.
Zaczynamy rozmawiać dopiero po wyjeździe z Portland na autostradę 1 – 5. Będziemy mijać miejsce wypadku, ale jadąc w przeciwnym kierunku. Wyglądam przez okno. Kilka razy czuję, że Mona zerka na mnie, jakby chciała mi coś powiedzieć.
– Mona, obiecałaś, że porozmawiamy o tym posiedzeniu pojednawczym. Sama coś powiesz, czy to ja, biorąc przykład z prawników, mam wszystko z ciebie wyciągnąć, za pomocą dziesięciu tysięcy pytań, jak na przesłuchaniu?
– Jesteś niedobrym klientem, Will. Nie ma w tobie za grosz szacunku dla prawa.
– Uważam, że prawa należy przestrzegać, jeżeli o to ci chodzi. Ale kiedy widzę, w jaki sposób robi się to w Oregonie, istotnie, nie mam o nim dobrego mniemania.
– Za kilka dni będziesz miał jeszcze gorsze. Mam pewne podejrzenia, co tam się może wydarzyć, ale nie wiem, czy powinnam o tym z tobą rozmawiać. Jestem pewna, że to ci się nie spodoba.
– Nie rozumiem, Mona. To mój proces. To ja płacę tobie, Ravenowi i Williamsowi za to, żebyście za mnie paprali się w tych brudach. Dlaczego i w ogóle jakim prawem robisz z tego sekret?
– Dam głowę, że to całe posiedzenie pojednawcze to taki sam idiotyzm jak składanie zeznań.
– Większy.
– O Boże! Mona, nie zmuszaj mnie, żebym cię stale ciągnął za język.
– No dobrze. Na pewno chcesz wiedzieć, dlaczego musimy jechać aż do Eugene, skoro pierwotnie posiedzenie miało się odbyć w Portland?
– Zgadza się. Większość zainteresowanych z pewnością ma bliżej do Portland.
– Nie pomyślałam o tym, ale chyba masz rację.
– No więc, dlaczego?
– Pamiętasz, ile wysiłku nas kosztowało, żeby oddzielić naszą sprawę od spraw, które trafiły do sądów stanowych?
Kiwam głową.
– I zgodnie z tym, co pisałaś, to się nam udało.
– Cóż, Murphy znalazł sposób, żeby to obejść. Przenosi wszystkie sprawy do Eugene na posiedzenie pojednawcze. Nieważne, gdzie wyznaczono miejsce poszczególnych rozpraw, wszyscy spotkają się dzisiaj w Eugene, czy to się komuś podoba, czy nie.
– Ale to nie będzie proces, prawda?
– Jak już ci mówiłam, sędzia Murphy chce za jednym zamachem doprowadzić do ugody wszystkich ze wszystkimi. Jeżeli tak się stanie, w ogóle nie będzie żadnych procesów, nieważne, czy sprawa miała trafić do sądu stanowego czy federalnego.