Выбрать главу

– Cóż, to właściwie wszystko, co mogę teraz powiedzieć.

– Będziemy musieli poczekać i przekonać się, do czego zmierza Murphy. Nic innego na razie nie wymyślimy. Aha, jest jeszcze coś, co powinieneś wiedzieć. Sędzia Murphy jest świeżo nawróconym chrześcijaninem. Ślubował Chrystusowi. Są jeszcze inne sprawy, które sam zrozumiesz, kiedy wszystko się zacznie. Dzisiaj tylko pamiętaj, że na razie, czy to nam się podoba czy nie, Murphy ma nas w garści. Kiedyś pracował dla Bakera, Forda, ale nie zaproponowano mu pozostania w firmie. To też nie poprawia naszej sytuacji.

Potrzebuję czasu, żeby to wszystko przemyśleć. Mam straszny mętlik w głowie. Czego innego uczono mnie na lekcjach wychowania obywatelskiego w szkole podstawowej i średniej oraz na zajęciach z nauk politycznych na studiach. Nikt tam nie wspominał o żadnych ugodach ani układach z przestępcami. Może wtedy tego jeszcze nie wynaleziono, ostatecznie było to ponad czterdzieści lat temu.

Zagłębiam się w fotelu i oglądam wspaniałe widoki za oknem.

Za kilka miesięcy, jak co roku, znikną za grubą zasłoną dymu.

Trudno w to teraz uwierzyć.

Dojeżdżamy do Eugene.

Witamy się ze wszystkimi, po czym wchodzimy przez wysokie drzwi, jakby zbudowane dla olbrzyma. Wewnątrz unosi się typowy zapach budynków państwowych, nagromadzona przez lata woń ludzkich zmagań i strachu. Zaraz za drzwiami znajduje się wykrywacz metali, taki sam, jakich używa się na lotniskach. Czuję się, jakby prowadzono mnie do więzienia.

Mam ze sobą neseser. W środku są kanapki z masłem orzechowym, mały magnetofon i taśmy. Kiedy przechodzę przez „bramkę”, wykrywacz zaczyna buczeć, więc cofam się do wyjścia.

Strażnik przetrząsa torbę i wyciąga magnetofon. Obrzuca mnie surowym spojrzeniem.

– Po co to panu?

– Jestem pełnomocnikiem mojej rodziny. Chcę nagrać przebieg posiedzenia, żeby wiedzieli, jak to się odbyło.

– Nie może pan tego wnieść do budynku sądu federalnego.

– Nagrywanie przebiegu jakiegokolwiek postępowania sądowego jest zabronione. To sprzeczne z prawem.

Oglądam się na Monę.

– To prawda?

– Prawda. Nie miałam pojęcia, że chcesz wziąć magnetofon, inaczej bym ci powiedziała.

Obracam się z powrotem do strażnika.

– Nie miałem zamiaru nagrywać przebiegu posiedzenia.

– Chciałem tylko nagrywać swoje uwagi o tym, co się dzieje.

– Tego też nie wolno.

– To może zostawię tylko taśmy?

Patrzę na Charlesa Ravena, który nerwowo zerka na zegarek.

Strażnik otwiera magnetofon i wyjmuje kasetę. Uważnie ogląda kanapki. Potem zabiera zapasowe taśmy i oddaje mi neseser.

– Okay. Nie powinienem tego robić, ale sam magnetofon może pan zatrzymać. Proszę go nie wyjmować z neseseru. Taśmy odbierze pan przy wyjściu.

Uśmiecha się. Ja także się uśmiecham. Ciekawe, czy taki strażnik zdaje sobie sprawę, jakie to wszystko zabawne. Uśmiecham się do Mony, Clinta i Ravena. Oni nie wyglądają na rozbawionych.

Na schodach Mona łapie mnie za rękaw.

– Uprzedzam, jeżeli włączysz magnetofon i to zauważą, ja cię nie będę bronić.

Stajemy przed drzwiami ogromnej sali. Najwyraźniej to tutaj ma się odbyć posiedzenie. Na korytarzu spostrzegam Claire Woodman. Robi na drutach. Kiedy podchodzę, patrzy na mnie, jakby nie wiedziała, kim jestem, a potem ociągając się, podaje mi rękę.

– Co się dzieje, Claire? Jak twoja rodzina?

– Dobrze, chociaż…

– Chociaż co?

Claire wzrusza ramionami i wraca do swojej robótki. Gdzieś tu krąży widmo Madame. Defarge. A może Claire zaraziła się „prawem” – to naprawdę niebezpieczna choroba. Podchodzi Mona i mówi, że czas na nas. Wchodzimy do sali. Wszyscy zajmują miejsca. Zebrał się całkiem spory tłumek.

Na prawo od rzędów krzeseł dla publiczności stoi trzynaście wyściełanych pluszem, obrotowych foteli. To na pewno dla sędziów przysięgłych. Z przodu są jeszcze jakieś stoły i krzesła, a za nimi, na podwyższeniu, stół sędziowski. Wygląda to jak zwykła sala sądowa z filmu, tylko większa.

Jest trzecia. Przypominam sobie o kanapkach z masłem orzechowym. Czuję ich zapach przez papier i skórę neseseru. W tym samym momencie drzwi za stołem sędziowskim otwierają się. Domyślam się, że to Murphy, chociaż ubrany jest po cywilnemu: ma na sobie spodnie w kratkę, rozpiętą pod szyją koszulę i luźny sweter. Wygląda, jakby wybierał się na golfa. Jego włosy są zaczesane do przodu, w taką niby – grzywkę. Zdaje się, że całość trzyma się dzięki lakierowi do włosów.

Murphy siada – noga na nogę, ręce założone za głowę, palce splecione. Zaczyna mówić. Mówi takim cichym, śpiewnym głosem, że wszyscy wyciągają szyję, żeby w ogóle coś usłyszeć.

– Jestem sędzia Murphy i to ja przewodniczę temu posiedzeniu pojednawczemu. Zamierzam doprowadzić do zawarcia ugody we wszystkich sprawach związanych z tragedią na 1 – 5. Nikt nie opuści tego budynku, dopóki pozostanie choćby jedna nie załatwiona sprawa. Chciałbym, żeby to było jasne.

Nie słychać żadnych głosów sprzeciwu.

– Aby dopiąć celu, gotów jestem pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę, co i was dotyczy. Jestem pewny, że godząc się na kompromis, zdołamy osiągnąć porozumienie. Dla nikogo to nie będzie łatwe. Ale ostrzegam: jeżeli kogoś zawezwę do mojego gabinetu, nieważne, o jakiej porze dnia lub nocy, ma zgłosić się w ciągu pięciu minut albo wsadzę go za obrazę sądu.

To mówiąc, rozgląda się po sali jakby w nadziei, że znajdzie kogoś, kogo mógłby już wsadzić za obrazę sądu.

– To będzie długie posiedzenie, ale tylko od was zależy jak długie. Jeśli to będzie konieczne, spędzimy tu nawet parę dni.

A teraz, proszę, aby każdy po kolei wstał, podał swoje nazwisko, powód, dla którego tu się znalazł, oraz, ewentualnie, kogo reprezentuje.

Znowu odpowiada mu cisza. Zaczynam rozumieć, co czują chorzy na klaustrofobię. To nie do wiary, ale staliśmy się więźniami tego człowieka. Jak to możliwe, że ci wszyscy wykształceni i doświadczeni ludzie w ogóle na to nie reagują?

– Zaczniemy od pana, panie Stears.

Pan Stears siedzi na samym końcu, po lewej stronie sali. Wstaje, przedstawia się i mówi, że reprezentuje firmę ubezpieczeniową.

Sędzia Murphy dziękuje panu Stearsowi i pokazuje ręką na następną osobę z tego rzędu.

Wlecze się to w nieskończoność; jest tu co najmniej pięćdziesiąt osób. Ja siedzę między Moną i Charlesem. Po drugiej stronie Ravena siedzi Clint, a obok Clinta Danny. Obserwując sędziego Murphy'ego, nawet nie zauważyłem, kiedy Danny pojawił się na sali.

Tymczasem wszyscy adwokaci zachowują się tak, jakby już byli zmęczeni całą tą historią. Skarżący i pozwani są z reguły zdenerwowani. Kiedy sędzia zaczyna wywoływać osoby z mojego rzędu, ze zdziwieniem stwierdzam, że też jestem dziwnie spięty.

Kiedy przychodzi moja kolej, podnoszę się z krzesła.

– Nazywam się William Wharton, jestem ojcem Kathleen Wharton Woodman, dziadkiem Dayiel i Mii Wharton Woodman oraz teściem Berta Woodmana, którzy zginęli w wypadku na autostradzie 1 – 5. Występuję jako pełnomocnik rodziny, w zastępstwie mojej żony. Stawiłem się tutaj, odbywając daleką podróż z Francji, pod groźbą oskarżenia o obrazę sądu. Nie mam zamiaru zawierać żadnej ugody przed rozprawą sądową i jestem oburzony faktem, iż wbrew mojej woli zmuszono mnie do udziału w tym posiedzeniu.

Teraz wszyscy już wiedzą. Siadam na miejsce. Po mnie wstaje Charles Raven i przedstawia się jako adwokat dwóch skarżących rodzin, Billingsów i Whartonów. Nie wygląda na uszczęśliwionego.

Po tej wstępnej ceremonii sędzia Murphy przywołuje grubego mężczyznę w okularach – zastępcę prokuratora okręgowego stanu Oregon.

– Jako zastępca prokuratora okręgowego stanu Oregon zostałem upoważniony do poinformowania państwa, że sędzia Murphy jako przewodniczący tego posiedzenia pojednawczego zwrócił się do mnie, reprezentującego tu władze stanowe, z propozycją, aby łączna kwota odszkodowań dla wszystkich ofiar wypadku nie przekroczyła trzystu tysięcy dolarów, zgodnie z obowiązującym w tym stanie prawem.