Nie słyszę żadnych sprzeciwów. To niewiarygodne. Oglądam się na Monę: kładzie palec na ustach i psyka, żebym się nie odzywał. Głos zabiera sędzia Murphy.
– Oprócz tego dysponować będziemy różnej wysokości kwotami pochodzącymi od pozostałych pozwanych. Wszystkie złożą się na jeden fundusz, który następnie zostanie rozdzielony zgodnie z waszymi propozycjami i moim uznaniem. Proponuję, aby pełnomocnicy powodów i pozwanych zajęli się teraz ustaleniem wysokości poszczególnych roszczeń, wysokości proporcjonalnej do całości funduszu. Co jakiś czas będę wzywał was i waszych klientów do mojego gabinetu i sprawdzał, jak sobie radzicie z tym niełatwym zadaniem. Nikomu nie wolno ujawnić ogólnej kwoty funduszu ani sum określonych w zawartych ugodach. To oficjalny zakaz, a jego pogwałcenie traktowane będzie z pełną surowością.
To powiedziawszy, Murphy wstaje i wychodzi tymi samymi drzwiami, którymi przedtem wszedł na salę.
Przez chwilę wszyscy siedzą w milczeniu. Później, stopniowo, jak ptaki szukające miejsca na założenie gniazda, adwokaci, powodowie i pozwani rozchodzą się na wszystkie strony, kryjąc się w rozmaitych kątach i zakamarkach albo wewnątrz barykady z krzeseł, a następnie, Bóg mi świadkiem, wyciągają te swoje niewinnie wyglądające prawnicze, żółte notatniki. Raven, Mona i Clint trzymają się razem. Mona daje mi znak, żebym został na swoim miejscu: chyba chodzi o to, żeby klienci nie przeszkadzali zawodowcom. Danny przez chwilę nie wie, co ze sobą zrobić, po czym na stole przy drzwiach dostrzega gazetę i rusza w tamtą stronę.
Siedzę jak odrętwiały. Nie mogę uwierzyć, że to się naprawdę dzieje. Przecież to przypomina obrady tajnego stowarzyszenia, a nie normalny sąd. Ogarnia mnie wściekłość.
Po jakichś dziesięciu minutach samotnych medytacji biorę neseser i ruszam do drzwi znajdujących się po przeciwnej stronie sali niż te, którymi wyszedł sędzia. Szukam miejsca, gdzie nikt mi nie będzie przeszkadzał. Mam przy sobie dwie kasety magnetofonowe, które „przypadkiem” zawieruszyły się w wewnętrznej kieszeni mojej marynarki. Jeśli Mona chce, żeby mnie aresztowano, może skorzystać z okazji. Mam zamiar nagrać choćby część swoich przemyśleń.
Drzwi prowadzą do jakiegoś dużego pokoju. W środku znajduje się spory stół i wygodne krzesła. Na drugim końcu też są drzwi, być może do gabinetu sędziego. Siadam tyłem do okna. Neseser kładę na stole. Wsuwam kasetę do magnetofonu, po czym wyciągam kartkę papieru i ołówek, żeby wyglądało, że robię jakieś notatki.
Neseser zostawiam uchylony, wduszam odpowiedni przycisk i zaczynam nagrywać. Opowiadam o wszystkim, co się tu wydarzyło, i dodaję własne komentarze. Zabiera mi to niecałe dziesięć minut.
Potem wracam na salę. Muszę znaleźć swoich adwokatów. Jak oni mogą podejmować decyzje, nie pytając o zdanie klienta?
Odszukanie ich zabiera mi prawie pół godziny, a właściwie to oni mnie znajdują. Ściślej mówiąc, znajduje mnie Charles Raven.
Macha ręką, żebym usiadł obok niego.
– Przemyśleliśmy to wszystko i wydaje nam się, że w pierwszej kolejności powinniśmy wnieść skargę przeciwko firmie przewozowej Cuttera.
– Dlaczego nie przeciwko władzom stanu Oregon? One ponoszą największą odpowiedzialność.
– Słyszał pan, co się stało. Od władz stanowych nie uzyskamy wysokiego odszkodowania. Sędzia Murphy prawdopodobnie nie dopuściłby nawet do wniesienia pozwu.
– A co ze Sweglerem? To on wzniecił pożar.
– Ogłosił upadłość, a z ubezpieczenia można wyciągnąć najwyżej sto tysięcy dolarów. Wszystko powyżej tej sumy stanowi jego zabezpieczenie na wypadek bankructwa; to takie specjalne prawo chroniące farmerów. Wszyscy skarżą Sweglera i przypadłaby nam tylko mała część tej kwoty. Szkoda zachodu. Cutter stanowczo powinien być naszym celem numer jeden.
– Nie chcę ugody. Nie słyszał pan?
Raven przez chwilę milczy.
– Wiem o rym, ale kiedy sędzia Murphy wezwie nas do siebie, zrobi wszystko, żeby nas do tego nakłonić. Ja uważam, że sprawa jest warta blisko miliona dolarów.
– Ale nie zawrzemy ugody.
Raven nie odpowiada.
Mijają kolejne godziny. Nieliczne dostępne toalety są stale zajęte.
Na całym piętrze jest tylko jeden aparat telefoniczny. Sędzia Murphy wzywa do siebie kolejnych uczestników posiedzenia. Małe grupki wchodzą i wychodzą z gabinetu sędziego, nie przestając się kłócić.
Tymczasem moi adwokaci usiłują wypróbować na mnie jedną ze swoich paskudnych prawniczych sztuczek.
Furgonetka, którą Bert pożyczył od swojego najlepszego przyjaciela, Douga, była ubezpieczona na pół miliona dolarów. Stało się tak dlatego, że Doug ma komis samochodowy i chyba wszystkie auta są objęte jedną polisą. Czyjś adwokat wpadł na pomysł, żebyśmy z Dannym wnieśli pozew przeciwko Bertowi, naszemu Bertowi jako uczestnikowi wypadku, co pozwoliłoby dorzucić te pół miliona do ogólnej „puli”. Mona twierdzi, że Danny nie ma nic przeciwko tej propozycji.
Ja mam skarżyć Berta, który zginął, próbując ratować naszą rodzinę? I do tego mam skarżyć Douga, który był tak uprzejmy, że pożyczył Bertowi swoją furgonetkę?
Moi adwokaci zapewniają mnie, że straci na tym wyłącznie firma ubezpieczeniowa, a nie Doug czy Bert, który przecież nie żyje. Nic mnie to nie obchodzi. Ostatecznie, musi być jakaś granica między dobrem i złem. Przez godzinę osaczają mnie jak sfora wściekłych psów: dla nich to niepojęte, że nie chcę zwiększyć „puli”. Zachowują się, jakbym ich okradał.
Teraz rozumiem, dlaczego Claire Woodman była taka małomówna: myśli, że chcę oskarżyć jej syna. Prawdopodobnie usłyszała to od swojego adwokata.
Wychodzę z sali i szukam kobiety, która jest adwokatem Claire.
Tłumaczę jej, co się stało, i zapewniam, że nie wniosę pozwu, nawet jeżeli wszyscy mieliby na tym stracić. Z początku mi nie wierzy, ale potem ucieszona prowadzi mnie do Claire. Informuje ją o mojej decyzji. Claire opuszcza robótkę na kolana i wyciąga do mnie ręce. Ściskamy się. Od razu lepiej się czuję. Claire płacze.
Siedziała tutaj, myśląc o mnie jak najgorzej, ale słowa nie powiedziała. Bardzo po oregońsku, bardzo po prawniczemu.
Spaceruję po korytarzu, gapiąc się przez okna na dziedziniec.
Zaczyna się ściemniać, a mnie burczy w brzuchu. Charles i Clint podejmują się stać na straży, kiedy Mona i ja pójdziemy coś zjeść.
W Hiltonie na końcu ulicy jest restauracja. Niewiele rozmawiamy: ja klnę na czym świat stoi, ona próbuje mi coś wyjaśniać. Mam zamiar walczyć o proces przed sądem przysięgłych, o nagłośnienie całej sprawy.
Jedzenie jest drogie i niezbyt dobre. Przypuszczam, że sędzia nie wezwie nas już dzisiaj do siebie. Nie mam zamiaru spać na podłodze w sądzie, więc, wychodząc z restauracji, idę do recepcji i rezerwuję sobie pokój. Będę się kręcił po sądzie do jakiejś dziesiątej, potem znikam. Jestem wyczerpany. Poproszę któregoś z moich adwokatów, żeby zadzwonił do mnie, jeśli Murphy zapragnie widzieć nas w swoim gabinecie. Monie niezbyt się podoba mój pomysł. Przekonuję ją, że dotarcie do sądu nie zajmie mi nawet dziesięciu minut. Murphy nie może skazać mnie za obrazę sądu z powodu kilku minut spóźnienia.
Kiedy wracamy, Charlesa Ravena i Clinta Williamsa nie ma w sali. Mona wyrusza na poszukiwanie. Podchodzę do Danny'ego i mówię, co postanowiłem w sprawie wniesienia pozwu przeciw Bertowi. Przyjmuje to, jak wszyscy, z kwaśną miną. Mówię mu, że jeżeli chciałby coś zjeść, to mogę stanąć na czujce. Mam numer telefonu restauracji w Hiltonie.