Rośnie we mnie upór. Coraz jaśniej widzę, że nasi adwokaci chcą zawrzeć ugodę tak szybko jak to tylko możliwe. Proces oznacza dla nich wyższe koszty, a wynik postępowania przed sądem przysięgłych jest zawsze wielką niewiadomą.
Do jedynego telefonu ustawiła się długa kolejka wykształconych ludzi, którzy normalnie w godzinę zarabiają po sto, dwieście dolarów. Facet, który rozmawia przez telefon, wydziera się do słuchawki, zapewne na swoją żonę:
– Muszę mieć przynajmniej świeżą koszulę. Zaczynam już cuchnąć jak stary kozioł.
O dziesiątej wychodzę z sądu. Podaję Monie numer pokoju i proszę, żeby zadzwoniła, gdyby Murphy nas wezwał. Jestem śmiertelnie zmęczony. Nie rozumiem, co skłania tych ludzi do pracy w tym zawodzie. Kiedy w pokoju hotelowym zamykam drzwi, szybko ściągam buty, koszulę i spodnie, po czym natychmiast zasypiam.
Budzi mnie dzwonek telefonu. W pierwszej chwili w ogóle nie wiem, gdzie jestem. Potem dociera do mnie, że pewnie sędzia nas wzywa. Podnoszę słuchawkę. To Mona. Dzwoni ze swojego pokoju i pyta, czy nie wypiłbym z nią drinka w hotelowym barze.
Spotykamy się na dole. Mona siedzi przy stoliku i pije piwo.
Opadam na krzesło obok niej. Przygląda mi się badawczo jak na prawnika przystało. Pali papierosa. Przed nią stoi szklanka, ale Mona pije z butelki.
– Co sądzisz o dzisiejszym dniu?
– Naprawdę cię to interesuje, czy to tylko takie prawnicze „naprowadzające” pytanie?
– Naprawdę. Jestem ciekawa twojego zdania. Obserwowałam cię. Wiem, że nie jesteś tym wszystkim zachwycony.
– A ty, Mona, byłabyś zachwycona, gdyby oderwano cię od pracy, w najważniejszym momencie, i zmuszono do wydania ośmiuset dolarów na przelot do miejsca, w którym wcale nie chcesz się znaleźć; gdybyś musiała spędzić ponad dziesięć godzin w samolocie i jeszcze dwie na lotnisku, a wszystko dlatego, że chcesz nadal mieszkać tam, gdzie mieszkasz, i nie chcesz trafić do więzienia?
– No więc zjawiam się tutaj, a wtedy okazuje się, że jestem w niewłaściwym mieście, jakieś trzysta kilometrów od miejsca, w którym tak naprawdę powinienem się znaleźć. Następnie dowiaduję się, że sędzia okpił moich adwokatów, i że nie mogę zrobić tego, co planowałem, czyli postawić przed sądem władze stanu Oregon i wszystkich odpowiedzialnych za śmierć mojej córki i jej rodziny.
W dodatku te dupki liczą, że wniosę pozew przeciwko mojemu zięciowi, żeby zgarnąć ubezpieczenie jego najlepszego przyjaciela.
Nie wytrzymuję, opieram głowę o stolik, łzy kapią na blat.
Właśnie wtedy zjawia się kelner z nową butelką piwa dla Mony.
Kiedy odchodzi, podnoszę głowę. Pewnie myśli, że to sprzeczka kochanków – młoda, ładna kobieta porzuca starego, łysego mężczyznę. Te łzy bezsilnej złości sprowadzają wspomnienia z dzieciństwa, kiedy nieraz zdarzyło mi się oberwać w szkolnych bójkach.
Młóciłem wtedy rękami, robiłem uniki, krwawiłem, walczyłem i płakałem – wszystko naraz.
– Później ten cały sędzia Murphy stwierdza, że nie możemy wnieść skargi, i zaczynam rozumieć, że nikt, nawet moi adwokaci, nie chce, aby sprawa trafiła do sądu. Boją się tego sędziego i nie mają zaufania do ławy przysięgłych, ostoi naszego wymiaru sprawiedliwości. Sędzia Murphy robi z nami, co chce, a ja nie pojmuję, dlaczego, i nikt nie potrafi mi tego wytłumaczyć. Zamyka nas w sali sądowej i nie wolno nam jej opuszczać na dłużej niż pięć minut. W pięć minut to ja nawet nie zdążę się wysrać. W dodatku w tym cholernym sądzie jest za mało sraczy. A ty pytasz, dlaczego wyglądam na niezadowolonego. Zastanów się, o czym ty mówisz, Mona! Ty jesteś zadowolona?
Opieram ręce na stoliku i sięgam po jedną z papierowych serwetek, które przynieśli nam razem z piwem. Wycieram twarz, a potem mokry ślad po butelce na stoliku. Mona pochyla się i bierze moje ręce w swoje dłonie.
– Nie, nie jestem zadowolona. Myślę, że w zasadzie masz rację, również w tym, co powiedziałeś o mnie. Zrozum, zależy mi na tej pracy. Wreszcie zaczynam coś znaczyć. Pracuję dla dużej firmy.
Charles Raven jest już wspólnikiem. Ja też chciałabym nim zostać.
I myślę, że w tym roku mi się to uda, jeżeli czegoś nie zawalę.
Puszcza moje ręce. Patrzę jej prosto w oczy.
– Skoro uważasz, że to takie okropne, dlaczego nie rzucisz tego w cholerę? Ja bym się chwili nie zastanawiał.
Mona również patrzy mi w oczy.
– W kilku rzeczach czuję się winna, chociaż myślę, że żaden z adwokatów strony skarżącej nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Masz rację, wszyscy nas wykiwali: sędzia Murphy, władze stanowe, adwokat Sweglera, adwokat Cuttera i diabli wiedzą, kto jeszcze. Przykro mi, że pamięć twojej córki i jej rodziny została zbrukana przez tę parodię. Może to brzmi jak banał, ale chyba taka jest prawda.
Zapala następnego papierosa, upija łyk piwa. Wbija we mnie te swoje zielone oczy.
– Poprosiłam cię o spotkanie, ponieważ Charles Raven jest przekonany, że jutro Murphy wezwie nas do siebie, i nawet wie już mniej więcej, ile nam zaproponuje. Uważa, że to za mało.
Chce, żebyś się nie zgodził. Prawdopodobnie to samo powie Danny'emu. Powinieneś omówić to z Dannym, zanim pójdziemy do sędziego.
Robi pauzę.
– Proszę, nie mów nikomu, że ci o tym powiedziałam. Nie powinnam tego robić. Teraz idź się położyć. My będziemy czuwać na wypadek, gdyby Murphy zdecydował się wypróbować swoją moc w środku nocy. Znasz prawo Murphy'ego?
– Tak, jeżeli coś może się nie udać, na pewno się nie uda.
– Stale o tym pamiętaj. I jeśli mogę cię prosić, jutro buzia na kłódkę.
– Niestety, nie mogę niczego obiecać. Pozwól, że zapłacę za twoje piwo.
– Nie, dzięki. Wrzucę to w koszty.
Nie pytam już w czyje koszty. Może właśnie udzielono mi oficjalnej porady prawnej i dwa piwa należą do rachunku?
– Ty też się połóż, Mona. Jutro musisz być w formie; w końcu za to ci płacę. Przy okazji, co się dzieje z Charlesem Ravenem?
Odnoszę wrażenie, że jego myśli błądzą gdzieś daleko stąd.
– To jedna z tych rzeczy, o których nie wolno mi rozmawiać.
Mogę ci tylko powiedzieć, że w Oregonie Charles ma opinię jednego z najlepszych adwokatów.
Podaję jej rękę i odchodzę od stolika. Czekając na windę, oglądam się i widzę, że zapala kolejnego papierosa. Może ma jeszcze jedno spotkanie, na przykład z Dannym?
Wjeżdżam na górę, idę do pokoju, rozbieram się, wkładam piżamę i pogrążam się w czerwonych oparach snu.
Rozdział XIV
Przed położeniem się zaciągnąłem zasłony, więc budzę się dopiero o wpół do dziewiątej. Biorę prysznic, ubieram się i spacerkiem idę do sądu, sprawdzić, co się dzieje. Mam wrażenie, że wszyscy są na miejscu, nie widzę tylko Mony, Clinta i Charlesa.
Przez kilka minut kręcę się po sali i korytarzu, po czym wracam do hotelu na śniadanie. Połykam je w pośpiechu – z takim facetem jak sędzia Murphy nie ma żartów. Kiedy znowu pojawiam się w sądzie, podbiega do mnie Mona, a za nią Charles Raven.
– Gdzie byłeś? Wszędzie cię szukaliśmy.
– W hotelu, jadłem śniadanie. A gdzie mógłbym być?
– Dzwoniliśmy do twojego pokoju, ale cię nie było.
Jest zdenerwowana. Raven też jest podekscytowany. Uśmiecham się do niego i siadamy. Dopiero teraz spostrzegam, że jest z nimi Danny.
– Sędzia Murphy chce się z nami spotkać. Powiedziałem, że wyszedłeś, więc wziął jakąś inną grupę, ale ostrzegł, że jak z nimi skończy, mamy być w komplecie.
Głos Ravena drży z podniecenia.
– Piętnaście minut temu Murphy wezwał tylko mnie i powiedział, że Cutter proponuje nam sześćset pięćdziesiąt tysięcy.
Patrzy na mnie w napięciu. Staram się nie okazywać żadnych uczuć. Czekam.