– Odpowiedziałem, że, moim zdaniem, to za mało, ale muszę naradzić się z moimi klientami.
Znowu robi pauzę – taką prawniczą, wyczekującą pauzę.
Tym razem wchodzę mu w słowo.
– Jeśli mówił o ugodzie poza sądem, to rzeczywiście za mało.
Ale wiecie, że ja nie zamierzam zawierać żadnej ugody. Chcę rozprawy przed sądem przysięgłych. Nie przyjechałem tu dla pieniędzy. Wiecie, co o tym wszystkim myślę.
Patrzę na Monę. Kiwa głową, ale jest bardzo blada.
– Poza tym, że chciałem chronić moją żonę i siebie przed ewentualnymi procesami, które ktoś mógłby nam wytoczyć, jedynym powodem, dla którego zdecydowałem się wdepnąć w całe to prawnicze bagno, była chęć ponownego uświadomienia opinii publicznej niebezpieczeństw związanych z wypalaniem ściernisk.
Raven zwraca się do Danny'ego.
– A ty co sądzisz o tej propozycji, Danny?
– To mnóstwo pieniędzy. Ile, twoim zdaniem, powinniśmy żądać?
– Myślę, że co najmniej osiemset tysięcy. Will, zostało już niewiele czasu, ale może byłoby dobrze, gdybyście omówili to z Dannym na osobności.
– Okay. Dan, chodźmy gdzieś na świeże powietrze.
Wychodzimy na dziedziniec i siadamy na kamiennej ławce.
Wystawiam twarz do słońca. Pierwszy odzywa się Danny.
– Dlaczego nie chcesz ugody, Will?
– To drastyczny przypadek, Dan, każda ugoda będzie na naszą niekorzyść. Ale to nie jedyny powód. Chcę rozprawy przed sądem przysięgłych. Chcę wywlec cały ten skandal na światło dzienne. Jeśli zmusimy Cuttera, żeby bronił się w sądzie, z pewnością zacznie zrzucać winę na władze stanowe i Sweglera. To nam ułatwi zadanie, kiedy później także im dobierzemy się do skóry.
– Tak, ale sędzia ściągnął wszystkie pieniądze do „puli”. Nie wygramy ich potem w sądzie.
– A ty, Danny, zgodziłeś się, żeby to zrobił? Czy ktoś cię w ogóle pytał o zdanie? Czy Charles, Clint albo Mona zapytali, czy tego właśnie chcesz?
– No, nie, ale to oni są prawnikami. Poza tym podoba mi się pomysł, żeby za jednym zamachem mieć to wszystko z głowy.
– Nigdy nie można być pewnym, co zrobi ława przysięgłych. Każdy wyrok jest możliwy. Możemy się obudzić z ręką w nocniku.
– Czyli wolisz ugodę niż normalny proces?
– Nie chcę ryzykować. Nie mam do tego prawa ze względu na Willsa.
– Okay, w takim razie zawrzyjmy kompromis. Ryzykuję, że może nie dojść do procesu, ale wobec tego przyciśnijmy trochę Cuttera i Murphy'ego. Co powiesz na równy milion? Słyszałem, jak Mona i Clint rozmawiali o takiej sumie. Właśnie taką kwotę wymieniono w pozwie podpisanym przez Charlesa Ravena i Monę Flores: milion odszkodowania od Cuttera i milion od Sweglera.
– Podarujemy im ten drugi milion.
– Poważnie? Żądali miliona od każdego? Nic o tym nie wiedziałem.
– No to jak? Mona już idzie, żeby nas zagnać z powrotem do zagrody.
– Niech będzie. Milion i ani centa mniej.
Wyciągam rękę i przybijamy piątkę. Mona podchodzi uśmiechnięta.
– Załatwiliście to między sobą?
– Tak jest. Osiągnęliśmy całkowite porozumienie.
Wygląda na zaskoczoną i trochę zaniepokojoną.
Wracamy na salę sądową. W tym samym momencie trzy osoby wychodzą z gabinetu, a za nimi sędzia Murphy. Rozgląda się dookoła i widząc Ravena, macha ręką, żebyśmy podeszli.
Kiedy przechodzimy przez drzwi, wita się ze wszystkimi, najpierw z Ravenem, potem z Moną, z Dannym i wreszcie ze mną.
Pod jedną ścianą stoi rząd krzeseł. Murphy zamyka drzwi i z uśmiechem zasiada naprzeciwko nas na obrotowym, skórzanym fotelu.
Przygląda nam się kolejno, zacierając ręce.
– Tak więc w końcu udało się zebrać wszystkich razem.
– Rzuca mi szybkie spojrzenie. – Mam nadzieję, że Nasz Pan pomoże nam dojść do jakiegoś porozumienia w tej trudnej i złożonej sprawie. Chciałbym, żeby każdy z was podzielił się ze mną swoimi odczuciami i szczerze powiedział, jaką sumę uważałby za sprawiedliwe odszkodowanie za straty poniesione przez was czy też waszych klientów. Jak zapewne wiecie, w rozmowie z panem Charlesem Ravenem złożyłem propozycję, która, moim zdaniem, wystarczy do zawarcia ugody. Czy wszyscy wiedzą, jaka to kwota?
Kiwamy głowami, że tak.
– Kto chciałby pierwszy zabrać głos? Chciałbym, żeby wszyscy szczerze powiedzieli, co myślą o proponowanej ugodzie.
Czeka. Nikt się nie odzywa. Zapada długa cisza. Rozglądam się po gabinecie. O wiele bardziej tu elegancko niż w tej naszej stajni. Są tu jeszcze inne drzwi, za którymi z pewnością znajduje się przyzwoita łazienka i sypialnia.
Przez cały czas Murphy bacznie nam się przygląda. Postanowiłem tym razem nie wyrywać się do przodu; co nieco już rozumiem z tych prawniczych zagrywek. Danny ogląda swoje kciuki.
Sędzia zatrzymuje wzrok na mnie.
– Cóż, panie Wharton. Z pańską opinią mieliśmy już okazję zapoznać się na początku naszego posiedzenia. Czy nie zechciałby pan zabrać głos pierwszy i powiedzieć nam, co pan sądzi o tym teraz?
Poprawiam się na krześle.
– Po pierwsze, panie sędzio, chciałbym powiedzieć, że ten cały cyrk nie przypomina żadnej z procedur sądowych, o których uczyłem się w szkole. Jeśli w ogóle coś przypomina, to raczej pokera. Po drugie, nie zamierzam zawierać żadnej ugody. Pan o tym wie. Moi adwokaci też o tym wiedzą. Jeśli pyta pan o moje odczucia, to czuję się jak ktoś, kto został tutaj sprowadzony wbrew swej woli, pod groźbą oskarżenia o obrazę sądu. Uważam to za rodzaj szantażu.
Murphy kiwa głową, ale kąciki jego ust opadają ku dołowi.
Zastanawiam się, kiedy mi przerwie. Pora na cięższy kaliber.
– Panie sędzio, jeśli dobrze się orientuję, jest pan chrześcijaninem, praktykującym chrześcijaninem. Czyż nie tak?
– Tak, panie Wharton. Jestem chrześcijaninem, wierzę w Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Ale co to ma wspólnego z naszą sprawą?
– Czy pan czytuje Biblię, panie sędzio?
Murphy prostuje się gwałtownie w fotelu, prawie siadając na baczność.
– Tak, codziennie.
– Nowy i Stary Testament?
– Zgadza się.
– Czy wymierzanie sprawiedliwości traktuje pan jako służbę Bogu Wszechmogącemu?
Za chwilę zerwie się i zasalutuje. Boję się spojrzeć na Monę i Ravena.
– Zawsze to powtarzam moim kolegom prawnikom. Jako adwokaci i sędziowie jesteśmy funkcjonariuszami Boga Wszechmogącego i nie wolno nam o tym zapominać, kiedy wypełniamy nasze obowiązki.
Robię pauzę, niemal klasyczną, prawniczą, wyczekującą pauzę.
– Panie sędzio, czy pamięta pan, co Chrystus powiedział faryzeuszom o płaceniu podatków? Jeśli się nie mylę, w rozdziale dwudziestym pierwszym ewangelii świętego Mateusza.
Nie daję mu dojść do słowa. Chcę powiedzieć wszystko, zanim odbierze mi głos.
– Odświeżę pańską pamięć, słowa te brzmią: „Oddajcie Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga”.
Panie sędzio, mam wrażenie, że za tamtymi drzwiami – pokazuję za siebie – nie żyjemy podług słów Chrystusa. Mamona sieje zgorszenie, panie sędzio. Czuć tam siarką. Nikt tam nie mówi o tym, co sprawiedliwe i niesprawiedliwe, słuszne i niesłuszne, dobre i złe. Wszystko zostało sprowadzone do pieniędzy, do liczb zapisanych w tych żółtych notatnikach. Cała ta sala cuchnie zepsuciem. Jak czytamy u świętego Mateusza w rozdziale szóstym, wers dwudziesty czwarty:,”,Nie możecie służyć Bogu i Mamonie”.
Nie chcę mieć nic wspólnego z tym świętokradztwem, panie sędzio. Jedyne, co tam można usłyszeć, to bluźnierstwa.
Urywam, póki mam nad nim przewagę. Zapada długa cisza.
Patrzę prosto w bladoniebieskie oczy sędziego Murphy'ego. Odwraca głowę.
– A zatem znamy już pańskie stanowisko, panie Wharton.