Świadczy ono niezbicie o braku szacunku dla prawa oraz niewielkiej wiedzy o jego zasadach i funkcjonowaniu. Posłuchajmy teraz, co ma nam do powiedzenia pan Billings.
Danny podnosi głowę, ale nie patrzy na sędziego.
– Nie do końca zgadzam się z panem Whartonem, ale wydaje mi się, że suma, którą pan zaproponował, jest zbyt niska.
– Mam przez to rozumieć, że chce pan, aby sprawę rozstrzygał sąd przysięgłych?
– Nie, ale uważam, że mojemu synowi należy się więcej niż część z sześciuset tysięcy.
Cisza. Ciekawe, co musi się stać, żeby adwokaci zaczęli doradzać swojemu klientowi.
– Niech pan to przemyśli, panie Billings. Niech pan pomyśli o swoim synu, słuchającym w sądzie, jak zupełnie obcy ludzie rozmawiają o jego matce i mówią rzeczy, które zapamięta na całe życie. Być może i takie, o których wcale nie chciałby pamiętać.
W tym momencie Danny zaczyna się łamać. Z początku wydaje mi się, że tylko żartuje, ale gdybym mu się lepiej przyjrzał, wiedziałbym, na co się zanosi. Danny kryje twarz w dłoniach i szlocha. Patrzę na Ravena, potem na Monę. Siedzą niemi i nieporuszeni, niczym posągi w Abu Simbel. Tymczasem na naszych oczach Murphy znęca się nad Dannym, kreśląc scenariusz żywcem wzięty z jakiegoś głupawego serialu, z Willsem w roli świadka nie wiadomo jakich to niegodziwych czynów; i wszystko to opowiada tym swoim cichym, śpiewnym głosem.
W końcu Danny daje za wygraną.
– Nie chcę, żeby Willsa ciągano po sądach. Nie chcę, żeby przechodził przez to wszystko. Panie sędzio, w każdej chwili gotów jestem zawrzeć ugodę.
Otóż to. Patrzę na Ravena i Monę. Zdaje się, że nadal nie zamierzają choćby kiwnąć palcem. Sprawa się wali, a oni ani drgną. Nie ze mną takie numery.
– Panie Raven, proszę pana jako szefa zespołu naszych adwokatów, aby wyjaśnił pan Danny'emu, co rzeczywiście wydarzy się w sądzie, jeżeli dojdzie do rozprawy.
Raven odchrząkuje, patrzy na Monę, a potem na mnie. Zwraca się wprost do Danny'ego, unikając wzroku sędziego.
– W razie procesu, jeśli nie zechcesz, Wills w ogóle nie musi pokazywać się w sądzie. Nie był świadkiem wypadku, poza tym złożył już wyczerpujące zeznania. Odradzałbym więc powoływanie go na świadka. Gdyby jednak tak się stało, jedyną osobą, która zadawałaby pytania, byłbym ja. Nie zgodzilibyśmy się na kolejne przesłuchanie. Jest jeszcze na to za mały.
Tak właśnie myślałem, ale musiałem się upewnić. Idę za ciosem.
– Widzisz, Danny, niepotrzebnie się martwisz. Pan Raven jest naszym adwokatem. Nigdy nie dopuści do tego, o czym mówi sędzia Murphy.
Danny jednak nie słucha. Nie odsłaniając twarzy, wolno potrząsa głową i w kółko powtarza, że nigdy nie pozwoli, aby Wills słuchał w sądzie, jak jacyś obcy ludzie mówią źle o jego matce.
Nie wiem, co robić. Liczę na pomoc Charlesa Ravena i Mony Flores. Unikają mojego wzroku. Próbuję jeszcze raz.
– Danny, jesteś ojcem Willsa i musisz podjąć decyzję. Ja już nic nie mogę zrobić. Myślę, że popełniasz błąd, ale jeżeli po tym, co powiedział pan Raven, nadal uważasz, że tak będzie lepiej dla Willsa, masz do tego pełne prawo.
Żadnej reakcji. Patrzę na sędziego Murphy'ego, który szczerzy zęby w najbardziej obleśnym uśmiechu, jaki widziałem od lat.
– Pan, panie Wharton, jest jeszcze z tych dawnych „twardzieli”, ale młodzi niech sami poznają życie, inaczej nie dadzą sobie rady. Nie mam racji?
– Bardzo się pan myli, panie sędzio. Kocham swoje dzieci, a jestem tutaj, ponieważ jeden z tych „twardzieli” w pańskim stanie staranował ciężarówką samochód, którym jechała moja córka, jej mąż i ich dwójka uroczych dzieci, moich wnuczek. Proszę uważać na słowa, bo właśnie znalazł się pan o krok od oszczerstwa.
Obracam się do Charlesa Ravena.
– Panie Raven, pan i pani Flores traktowaliście obie nasze sprawy jak jedną, w rzeczywistości jednak są dwie różne sprawy, prawda? Jestem waszym klientem, ponieważ tak poradziła mi żona Danny'ego. Obawiała się, że ktoś może chcieć wytoczyć nam proces. My nie chcieliśmy nikogo skarżyć. Okazało się, że jej obawy nie były bezpodstawne. W sądzie leży kilka pozwów przeciwko nam.
Raven i Mona patrzą po sobie. Wymieniają szeptem jakieś uwagi, po czym Raven obraca się do mnie.
– Z formalnego punktu widzenia taka interpretacja wydaje się dopuszczalna.
Patrzy na sędziego. Murphy kiwa głową. Brnę więc dalej.
– Cóż, jeśli w sprawie Willsa Danny chce zawrzeć ugodę, mniejsza już, na jakich warunkach, ja, w imieniu własnym i mojej żony, domagam się rozdzielenia obu tych spraw.
Zapada długa cisza. Sędzia wstaje.
– Panie Wharton, pana i pani Flores nie zatrzymuję dłużej.
Razem z panami Ravenem i Billingsem przedyskutujemy nowo powstałą sytuację.
Wstajemy i wychodzimy. Nadal nie tracę resztek nadziei, że Danny oprzytomnieje. Gra toczy się o jakieś dwieście, może trzysta tysięcy. To pieniądze mojego wnuka, a jego syna.
Mona idzie przodem, nie oglądając się na mnie. Musi być na mnie wściekła, ale przede wszystkim chce jak najszybciej wyjść na korytarz, żeby zapalić. Wszystko ma swoją kolej.
Stoimy obok siebie w milczeniu, podczas gdy Mona chciwie zaciąga się papierosem.
– Jezu, Will! Nie mogłeś nas uprzedzić, co zamierzasz?
– Byłaś tam, Mona. Nie miałem pojęcia, że to się tak skończy. Danny zwyczajnie się załamał po tym, co mu powiedział Murphy. Z was też nie było żadnego pożytku. No to co miałem robić? Nie jestem prawnikiem, liczyłem na waszą pomoc. A wy chcieliście pozwolić, żeby wszystko odbyło się na warunkach Murphy'ego. – Prawo Murphy'ego! Chyba raczej prawo sędziego Murphy'ego. Musiało się tak skończyć i ty o tym dobrze wiesz.
Jak, według ciebie, miałem się zachować?
Mona patrzy na mnie zza dymu.
– Mogliśmy poprosić o przerwę i porozmawiać.
– Ja miałem to zrobić? Wydawało mi się, że właśnie po to zatrudnia się adwokatów. Ale wystarczyłoby, żebyś mi szepnęła, że mam do tego prawo, a poprosiłbym. Nie zrobiłaś nawet tego.
– Trudno dojść z tobą do ładu.
– To ty jesteś adwokatem. Chciałbym nareszcie usłyszeć, co powinienem był zrobić wtedy i co mogę zrobić teraz.
– Teraz to mamy cholerny bajzel. Nawet nie jestem pewna, czy rzeczywiście można rozdzielić te sprawy. Nigdy nie słyszałam o takim przypadku. Sędzia Murphy niby nie miał nic przeciwko temu, ale czy jemu można wierzyć?
– Oczywiście, że nie. Masz jeszcze jakieś wątpliwości?
– Trochę to potrwa, zanim skończy z Charlesem i Dannym.
– Chodźmy na piwo.
Kiedy wracamy na salę, Charles Raven już na nas czeka. Macha, żebyśmy podeszli. Nigdzie nie widzę Danny'ego.
– Sędzia Murphy zaproponował Danny'emu ugodę.
Robi pauzę i patrzy najpierw na Monę, potem na mnie.
– Wills miałby dostać pięćset pięćdziesiąt tysięcy. Danny się zgodził.
Usiłuję czytać z jego twarzy. Odnoszę wrażenie, że jest zadowolony. Szybko obliczam: Baker, Ford kasuje dwadzieścia pięć procent, czyli sto trzydzieści siedem tysięcy siedemset pięćdziesiąt. Pozostają trzysta siedemdziesiąt dwa tysiące, minus reszta wydatków. Jestem przekonany, że sąd przysięgłych przyznałby Willsowi dwieście, a może trzysta tysięcy więcej.
Jestem zawiedziony.
– Co to za pieniądze? Ile w tym pieniędzy Cuttera, a ile z „puli”?
Po raz pierwszy widzę Ravena zmieszanego.
– Chodzi mi o to, czy Murphy wliczył do odszkodowania Willsa także moją część „puli”? Wiesz przecież, że ta ugoda mnie nie dotyczy. Nie zawieram ugody ani z Cutterem, ani z władzami stanowymi, ani ze Sweglerem. Jestem przekonany, że od wielu decyzji Murphy'ego można by się odwołać. Z pewnością jednak nie ma prawa dysponować tą częścią pieniędzy z „puli”, która była przeznaczona dla Rosemary i dla mnie. Nigdy nie deklarowaliśmy chęci ugody, przeciwnie, prywatnie i publicznie wielokrotnie powtarzałem, że nie chcemy się z nikim układać.