– Widzisz, Will, wychowałam się w Tacoma, ale kiedyś pracowałam w tutejszym sądzie apelacyjnym. Znam dobrze to miasto.
Zresztą studiowałam w Corvalis. To ładne miasteczko, niecałe czterdzieści tysięcy mieszkańców, piękna okolica. Myślę, że zmienisz zdanie o Oregonie, jeśli pojedziemy inną drogą zamiast 1 – 5.
I ma rację. Krajobraz wkrótce się zmienia, jest więcej zieleni, dużo drzew owocowych, część z nich obsypana kwiatami. Droga wije się między pagórkami, czasem lekko się wznosząc, to znów opadając.
Nadal jednak jestem przybity tym, co się stało w sądzie. Tyle pytań ciśnie mi się na usta. Sędzia – magik zaprezentował swoje sztuczki, a ja nie rozgryzłem ani jednej z nich. Jestem bardzo zawiedziony. Mona musi wyczuwać mój nastrój, ponieważ prawie się nie odzywa i czasem tylko zwraca mi uwagę na jakiś ładny widok za oknem.
W Corvalis zatrzymujemy się przy barze, jednym z jej ulubionych z czasów, kiedy była studentką. Właściwie to raczej kawiarnia niż bar, wypełniona młodzieżą, głośnymi rozmowami i głośną muzyką. Znajdujemy stolik pod ścianą, daleko od źródła muzyki, po czym Mona wyrusza po piwo.
Wraca z dwoma wielkimi kuflami, podobnymi do tych, które widziałem w Monachium, tylko zrobionymi ze szlifowanego szkła.
– Proszę, może to ci poprawi humor.
Śmieje się na głos.
– Mona, możesz mi wytłumaczyć, co się właściwie stało?
– Nie jestem idiotą, ale nic z tego nie rozumiem. Mam wrażenie, że wszystko rozegrało się za kulisami.
– Murphy od początku tak to ustawił. Prawdopodobnie nie było innego sposobu przy takiej liczbie pozwów. Sama nie lubię czegoś takiego, ale prawie wszyscy są zadowoleni. Danny chyba dostał to, na co liczył, tak samo Claire Woodman.
– A Wills? Czuję się naprawdę podle, że nie umiałem go uchronić przed czymś takim. Danny'ego znam jeszcze z czasów, kiedy chodził do szkoły średniej i umawiał się na randki z Kate.
– Myślenie abstrakcyjne nigdy nie było jego mocną stroną. Obawiałem się tego i moje obawy sprawdziły się co do joty. Ale, na litość boską, sam nie mogłem więcej zdziałać, a ty i Raven nie śpieszyliście się z pomocą.
– Postaraj się mnie zrozumieć. Robię to, co mi każe Charles Raven. W tej sprawie powierzał mi tylko niektóre prace przygotowawcze. Wszystkie ważniejsze decyzje podejmował sam.
– Zmieńmy już temat, dobrze?
Zaczyna szukać czegoś w torebce. Z początku myślę, że papierosów, ale okazuje się, że portfela. Wyciągam swój.
– Ja zapłacę. Tego nie musisz wrzucać w koszty, chociaż, jak widzisz, nadal korzystam z twoich porad.
– Niech cię diabli wezmą, Will. Nieraz słyszałam o trudnych klientach, ale dopiero teraz wiem, co to oznacza.
Sprawdzam rachunek i kładę pieniądze na stole. Podnoszę się z krzesła.
– O ile zdążyłem się zorientować, wszyscy prawnicy uważają się za bogów, a dobry klient powinien zachowywać się jak obłoczek na niebie, czyli płynąć tam, gdzie oni dmuchną.
Wracamy do samochodu. Słońce szybko się zniża. Niebo na zachodzie zaczyna mienić się kolorami. Chciałbym uwolnić się od tych wszystkich złych myśli i cieszyć się, że żyję, że nie jestem garstką popiołu jak Kate, że właśnie jadę samochodem z inteligentną, przystojną kobietą, podziwiając piękne pejzaże. Powinienem docenić wysiłki Mony, która robi, co może, żeby podnieść mnie na duchu. Kiedy wsiadamy do auta i Mona wkłada kluczyk do stacyjki, obracam się tak, że musi na mnie spojrzeć. Na jej twarzy nie dostrzegam cienia emocji, tylko tę nieruchomą prawniczą maskę.
– Posłuchaj, Mona. Przepraszam, że jestem taki upierdliwy, ale nie mogę dojść do siebie. Zawiodłem swoją zmarłą córkę, zawiodłem Willsa. Wszystkie moje plany wzięły w łeb. Wiem, że robisz, co potrafisz, żeby mnie jakoś z tego wyciągnąć i doceniam to. Proszę cię tylko o więcej cierpliwości. To twój świat, nie mój.
– Trudno mi się przyzwyczaić. Nienawidzę uczucia, że ktoś mną kieruje, nawet jeśli to dla mojego dobra; a może zwłaszcza wtedy.
– Rozumiesz?
– Mało to przypomina rozmowę adwokata z klientem. Ale jeżeli nadal będziesz mi mówił takie rzeczy, jest szansa, że dowiozę cię cało i zdrowo do Portland.
Reszta podróży upływa w przyjemnym nastroju. Opowiadam jej o swoich książkach i obrazach. Mona wie o mnie więcej niż myślałem. Niedawno przeczytała Ptaśka i Tatę, obie jej się podobały. Próbuje mi wyjaśnić, dlaczego tyle razy wychodziła za mąż – to jej już trzecie małżeństwo – i opowiada, jak bardzo kocha swojego synka, Jonaha. Martwi się, że jej obecny mąż ma wyrzuty sumienia, ponieważ to ona utrzymuje rodzinę. Przyznaje, że nie lubi oszczędzać, zawsze przekracza saldo swoich kart kredytowych.
Opowiadam jej, jaki ze mnie straszny kutwa, jak nie znoszę wydawać pieniędzy na coś, co nie jest trwałe. Staram się jej wytłumaczyć, dlaczego mieszkam we Francji i dlaczego nie chciałem, żeby moje dzieci wychowywały się w Ameryce. W niektórych sprawach się ze mną zgadza, ale większości ważnych dla mnie powodów zwyczajnie nie rozumie.
W końcu dojeżdżamy do Portland. Mona zawozi mnie pod sam dom Wilsonów. Podajemy sobie ręce na pożegnanie. Ponieważ odmówiłem ugody, nasz pozew przeciwko firmie przewozowej Cuttera rozpatrzy sąd przysięgłych. Może później uda nam się postawić przed sądem także władze stanowe oraz Sweglera. To jedyna pociecha w tym wszystkim. Mona mówi, że proces zacznie się we wrześniu i że powinienem zjawić się tutaj tydzień lub dwa wcześniej.
Karen i Robert są na werandzie. Robert zapala światło przed domem. Schodzą do nas. Przedstawiam im Monę.
Karen całuje mnie na powitanie, z Robertem wymieniamy mocny uścisk dłoni. Jak dobrze znowu być w gronie życzliwych ludzi, którzy nie czyhają na każde moje potknięcie.
Idę do sypialni, gdzie czeka już na mnie posłane łóżko. Rzucam torbę na podłogę, wieszam ubranie i kładę się spać. Prowadzę życie zwyczajnego włóczęgi, a może raczej trampa? Z tą myślą zasypiam.
Rano, przed pójściem do kuchni, biorę prysznic, mimo to nie jestem jeszcze w pełni obudzony. Rob siedzi przy stole i czyta gazetę. Domyślam się, że Karen pojechała już do szkoły.
– A jednak zawarłeś ugodę.
Podaje mi gazetę. Na razie widzę tylko wielki tytuł: PRAWNICZA BITWA O KARAMBOL NA 1 – 5 ZAKOŃCZONA. Zaczynam czytać i nie wierzę własnym oczom.
Po zawarciu ugody w sprawach związanych z ubiegłorocznym fatalnym wypadkiem samochodowym na 1 – 5 wiele osób uwikłanych w tę prawniczą batalię odetchnęło z ulgą.
„To prawdziwa ulga – wyznała Claire Woodman z Falls City. – Trwało to już zbyt długo”. W wypadku zginął syn Claire Woodman, Bert, oraz jego żona i ich dwie małe córeczki.
„Jestem zadowolony, że sprawa znalazła satysfakcjonujące wszystkich rozwiązanie” – powiedział Arthur Johnson, zastępca prokuratora generalnego stanu Oregon… [Nie do wiary!
Ciągle jeszcze nie chcą się przyznać.] Sędzia federalny, Joseph Murphy, wraz ze sztabem prawników negocjował warunki ugody podczas trwającej od wtorku do piątku serii spotkań. Wszyscy uczestnicy posiedzenia pojednawczego zgodzili się nie ujawniać wysokości odszkodowań wypłaconych osiemnastu poszkodowanym lub ich rodzinom. [„Zgodzili się” nie jest tu właściwym określeniem.]
Tragiczny wypadek wydarzył się 3 sierpnia 1988 roku na południe od Albany, kiedy to dym znad wypalanych pól niespodziewanie przeniósł się nad autostradę. Siedem osób zginęło, a osiemdziesiąt siedem zostało rannych.
Spowodowało to ogłoszenie jedenastodniowego moratorium na wypalanie ściernisk, a głosy domagające się całkowitego zakazania czy też ograniczenia tych praktyk nie cichną do dziś.