Hodowcy traw z doliny Willamette stosują wypalanie pól jako środek zapobiegawczy przeciwko szkodnikom i chorobom roślin. Większość pozwów dotyczyła władz stanowych i farmera z okolic Albany, Paula Sweglera.
Claire Woodman powiedziała, że jest „w zasadzie” zadowolona z warunków ugody. „Sędzia Murphy stanął na głowie, żeby doprowadzić do ugody” – powiedziała. Ponadto dodała, że sprawiedliwości stanie się zadość dopiero wówczas, kiedy wypalanie pól zostanie poddane surowszej kontroli… [Poczucie bezkarności na pewno nie skłoni farmerów do rezygnacji z wypalania ściernisk.] „Od dawna się tego domagamy – mówiła Claire Woodman – a teraz boimy się, że to się powtórzy”.
Stwierdziła, że natężenie ruchu na autostradzie 1 – 5 bardzo wzrosło w ciągu ostatnich lat. Obawia się, że następny taki wypadek może okazać się jeszcze tragiczniejszy w skutkach…
Claire Woodman oświadczyła też, że czynnie zaangażowała się w ruch na rzecz zorganizowania referendum w sprawie wypalania pól…
Arthur Johnson podkreślił, że sędzia federalny nie zmuszał nikogo do zawarcia ugody. Przeciwnie, była to wspólna inicjatywa zainteresowanych stron… [Tego już za wiele! Sędzia Murphy wyraźnie zapowiedział, że wszyscy mają pozostać do jego dyspozycji przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, i że wezwana osoba ma pięć minut na stawienie się w jego gabinecie, w przeciwnym wypadku zostanie oskarżona o obrazę sądu. Jeśli to nie był przymus, to co nim jest?]
Johnson powiedział, że wypadek na 1 – 5 to jedna z najbardziej skrupulatnie zbadanych i udokumentowanych spraw sądowych w tym stanie. Chociaż niezwykle złożona ze względu na liczbę zniszczonych pojazdów oraz osób, które odniosły obrażenia [nie wspominając o ofiarach śmiertelnych!], nie wymagała zastosowania jakichś nadzwyczajnych procedur prawnych. Orzeczenie w tej kwestii wydano w kwietniu br. Sędzia okręgowy hrabstwa Linn postanowił, że suma, jaką władze stanowe wypłacą ofiarom wypadku, łącznie nie powinna przekroczyć trzystu tysięcy dolarów. [Kiedy? W kwietniu, a więc na kilka dni przed posiedzeniem pojednawczym. Postanowienie sądu apelacyjnego niższego szczebla, uchylające orzeczenie sędziego federalnego, sędzia Murphy uznał za ostateczne! A apelację rozpatrywał sąd okręgowy hrabstwa, w którym wydarzył się wypadek!]
„Z chwilą, kiedy sąd wydał orzeczenie określające maksymalną wysokość odszkodowania, wszystko zaczęło się układać – mówił Johnson. – Wcześniej każdy liczył, że wyciągnie od władz stanowych co najmniej milion dolarów”.
Johnson potwierdził, że chociaż zawarto ugodę we wszystkich sprawach przeciwko władzom stanowym, jedna sprawa pozostała nie rozstrzygnięta. [Myślę sobie: a jednak przyznali się.]
Jimmy Phillips z Kaymond, w stanie Waszyngton, powiedział w niedzielę wieczorem, że nie powiadomiono go o zawarciu ugody. Phillips przeprowadzał się razem z całą rodziną z Arizony do stanu Waszyngton, kiedy wydarzył się wypadek. Stracili samochód i większość dobytku. „Chciałbym, żeby to wreszcie się skończyło. Ciągle słyszę, że to już nie potrwa długo, ale na razie nie zapadła żadna wiążąca decyzja”. Szwagierka Phillipsa, która również odniosła obrażenia w kraksie na 1 – 5, odmówiła komentarza w tej sprawie.
Kiedy odkładam gazetę, napotykam spojrzenie Roberta. Przez długą chwilę nie mogę wydobyć z siebie głosu.
– To wszystko nieprawda, Rob. Nie zawarłem żadnej ugody i nigdy nie miałem takiego zamiaru. Nie mogę uwierzyć, że ci wszyscy prawnicy, łącznie z moimi, dali się tak wymanewrować.
– Jesteś pewny, Will? Associated Press zawsze jest bardzo dokładne w takich sprawach, tak samo „Oregonian”.
– Mogę skorzystać z telefonu, Rob?
Z wściekłości aż mną trzęsie. Mam zamiar to sprostować.
Łapię za książkę telefoniczną i szukam Associated Press. Wykręcam numer. Odbiera jakaś kobieta. Przedstawiam się i tłumaczę, co mnie łączy z ofiarami wypadku na 1 – 5. Mówię, że sprawozdanie agencji zamieszczone w „Oregonian” zawiera błąd.
Kobieta waha się przez moment.
– Chwileczkę, proszę się nie rozłączać.
Czuję na sobie wzrok Roberta. Staram się ułożyć sobie wszystko w myślach. W drżącej ręce trzymam gazetę. Po około pięciu minutach w słuchawce odzywa się inny głos, należący chyba do nieco starszej kobiety. Powtarzam wszystko od początku. Odnoszę wrażenie, że kobieta również ma przed sobą egzemplarz tej samej gazety.
– A konkretnie która informacja jest błędna?
– Ta, że we wszystkich sprawach zawarto ugodę. Nasza sprawa była jedną z kluczowych dla przebiegu tego posiedzenia. Straciliśmy córkę, dwie wnuczki i zięcia. Jednak ani ja, ani moja żona z nikim nie zawarliśmy ugody.
W słuchawce znowu zapada cisza. Chyba mi nie wierzy.
– Jeśli chce pani potwierdzenia moich słów, wszystko jest w aktach sądowych.
– Panie Wharton, czy jest pan pewny, że się pan nie myli?
– Absolutnie. Zamykając posiedzenie, sędzia chciał przeforsować komunikat, jakoby wszystkie sprawy zostały rozstrzygnięte na drodze ugody, ale nasi adwokaci to sprostowali. Wtedy sędzia, niechętnie, poprawił to zdanie na: „Niemal wszystkie sprawy zostały załatwione polubownie”. Jak pani widzi, to słowo nie pojawia się ani w nagłówku, ani w samym artykule. Zakładam, że Associated Press zależy na w pełni wiarygodnej wersji wydarzeń. Moja żona i ja nie zamierzamy zawierać żadnej ugody.
W słuchawce znowu zapada cisza.
– Czy mógłby pan jeszcze raz podać mi swoje dane i przypomnieć, na czym polegał pański udział w tym posiedzeniu? I czy mógłby pan teraz już szczegółowo opowiedzieć, jak to się wszystko odbyło?
Opowiadam. Czekam na jakąś reakcję.
– Panie Wharton, porozmawiam z naszym reporterem i z sędzią Murphym, a jeśli będzie potrzeba, sprawdzę to z aktami sądowymi. Bardzo dziękuję za telefon i zwrócenie nam uwagi na ewentualną dezinformację.
– Proszę bardzo.
Odkładam słuchawkę. Obracam się do Roberta.
– Zrobiłem, co mogłem, ale nie sądzę, żeby to coś dało. Straciłem zaufanie do wszelkich dużych instytucji, a AP chyba jest jedną z nich.
– Jesteś pewny, że się nie pomyliłeś, Will? Po co by to robili?
– Przecież po czymś takim ludzie przestaliby im wierzyć.
– No właśnie.
Przez resztę dnia nagrywam swoje wrażenia z ostatnich dni.
Prawdopodobnie żadne z moich dzieci ani nawet Rosemary nie będą mieli czasu, aby tego wysłuchać, ale dzięki tym taśmom może kiedyś napiszę książkę. Ta książka powoli się staje moją ostatnią deską ratunku: nie widzę już innej możliwości spełnienia prośby Berta. Jeśli ukaże się drukiem, być może uświadomi Oregończykom, ile stracili, i wciąż tracą, na tym mariażu wielkiej polityki i wielkiego biznesu. Poza tym kiedyś muszę to wreszcie z siebie wyrzucić. Tak więc grzebię to żywcem w małej, czarnej, zasilanej bateriami skrzynce. Zużywam siedem godzinnych kaset.
Kiedy kończę, ledwo mogę mówić.
Nazajutrz Robert odwozi mnie na lotnisko. Z domu wyjeżdżamy o 6.30. O tej porze nie ma jeszcze wielkiego ruchu. Rob wysadza mnie przed halą odlotów. Zgłaszam się do odprawy biletowej; cały swój bagaż zabieram jako podręczny, żeby po przylocie nie tracić już czasu. W poczekalni prawie nie ma ludzi. Jeszcze nigdy nie widziałem takiego pustego lotniska. Rozglądam się wokoło.
Widzę, że w moją stronę biegnie Mona. W ręku ma gazetę.
Jej twarz rozświetla promienny, całkiem nieprawniczy uśmiech.
Całuje mnie serdecznie i podtyka mi pod nos rozłożoną gazetę.
Nagłówek brzmi:
SPRAWA KATASTROFY NA 1 – 5 POZOSTAJE NIE ROZSTRZYGNIĘTA
Associated Press
Wbrew wcześniej podawanym informacjom nie wszystkie sprawy o spowodowanie wypadku na 1 – 5 zostały załatwione na drodze ugody.