Wyjawiam Monie swój plan. Bardzo jej się podoba. Mówi, że jeśli będę odwoził ją i odbierał z pracy, mogę korzystać z jej samochodu, by robić konieczne zakupy. Obiecuje zapłacić za farbę i całą resztę. Tak więc zawieramy umowę.
Okna, jak się okazuje, musiał malować niewidomy, bo więcej napaćkał farby na szyby niż na ramy. Godzinami zdrapuję zacieki ostrzem brzytwy.
Tom, mąż Mony, wielkie chłopisko, ma prawie dwa metry wzrostu i waży ponad sto kilogramów. Przez większą część dnia rozmawia przez telefon, układając spisy domów wystawianych na sprzedaż. Moja obecność chyba mu nie przeszkadza. Na nogach jest już o czwartej, piątej rano – siedzi wtedy sam w kuchni, pije kawę i czyta gazety. Mona, ubrana w dres do joggingu, pojawia się na dole między siódmą a ósmą. Z czasem zaczynam jej towarzyszyć w tych rannych biegach, tyle że ja na rowerze. Mona nieźle wyciąga nogi. Na piechotę nigdy nie dotrzymałbym jej kroku. Zwykle przebiega trzy kilometry. Wyobrażam sobie, na co byłoby ją stać, gdyby nie paliła.
Przez cały czas rozmawiamy o procesie. Mona zadaje mi mnóstwo pytań. Co odpowiem, jeśli Chuck Hurtz zacznie mi wytykać pisanie książki o śmierci moich bliskich? Czy książka nie narusza ich prawa do prywatności?
– Nie sądzę – odpowiadam. – Wiem, że zależałoby im na powstrzymaniu procederu wypalania ściernisk. Wiem, że oboje byliby zadowoleni z tego, co robię.
Mona, w roli Hurtza, ciągnie dalej:
– Ale to pan będzie czerpał zyski z tej książki. Czy nie czuje się pan jak jakiś wampir?
– Nie. Ta książka najprawdopodobniej nie przyniesie żadnych zysków. Piszę ją dla nas, dla mojej rodziny.
Wciąż nie mogę się powstrzymać od zadawania swoich pytań.
– Wiem, Mona, że chcesz mnie przygotować do rozprawy, ale co to wszystko ma wspólnego z odpowiedzialnością Cuttera za śmierć Kate, Berta i dziewczynek?
– Ciągle tego nie rozumiesz, prawda?
– Chyba nie.
– Jak sądzisz, dlaczego wtedy, na przesłuchaniu, Hurtz pytał, ile zarabiasz?
– Taki już z niego kawał wścibskiego sukinsyna.
– Coś ci powiem. Chuck Hurtz nigdy nie robi nic bez powodu, a już na pewno nie ze wścibstwa. Zapamiętaj to. Gdyby doszło do ugody, przy ustalaniu wysokości odszkodowania każdy sędzia wziąłby pod uwagę stan twojego konta.
Nazajutrz, kiedy odwożę ją do biura, Mona mówi, że chce, abym poznał ludzi, których ma zamiar powołać jako naszych biegłych na rozprawie. Są wlascicielami firmy Hong's Forensic and Metallurgical Engineers. Jej siedzibą jest mały, jednopiętrowy budynek na przedmieściu Portland.
Nawet nie pytam, kim jest pan Hong. Jego dwaj synowie stoją przy nim wyprężeni na baczność. Przed nimi znajduje się rysownica pokryta jakimiś skomplikowanymi, niebiesko – czarnymi wzorami. Na widok Mony pan Hong zgina się wpół, po czym podają sobie ręce. Mona odwraca się do mnie.
– Pan Hong chce przeprowadzić eksperyment pozwalający ustalić, czy zderzenie, na skutek którego zginęła twoja rodzina, nastąpiło z przodu czy z tyłu.
– Co za różnica? Raport policji stwierdza, że oba zderzenia były skutkiem najechania na furgonetkę ciężarówki Cuttera.
– Możesz być pewny, że Chuck Hurtz się do tego przyczepi.
– Gdyby można było udowodnić, że Bert się zatrzymał i dopiero wtedy ciężarówka Cuttera popchnęła furgonetkę na samochód, który jechał przed nimi, zmieniłoby to obraz całej sprawy.
Nic nie mówię. Pan Hong zaczyna prezentację. Ma zamiar nakręcić film wideo, na którym, za pomocą modeli, zostanie odtworzony prawdopodobny przebieg wypadku.
Czegoś tu jednak nie rozumiem.
– Chce pan zrobić takie małe modele, próbować różnych kombinacji i nakręcić o nich film, jak o chłopcach bawiących się samochodzikami?
Pan Hong z kamienną twarzą przesuwa małe drewniane autka i ciężarówki po rysownicy i wyjaśnia, na czym będzie polegał jego eksperyment. Patrzę na Monę.
– To konieczne, Will. Chuck Hurtz będzie miał własny film ilustrujący inną kolejność zdarzeń, to znaczy, że Bert uderzył w pojazd jadący przed nim, zanim najechała na niego ciężarówka Cuttera. W sprawach o spowodowanie wypadku drogowego zawsze przedstawia się filmową rekonstrukcję wydarzeń. Sędziowie przysięgli lubią takie pokazy, łatwiej im wszystko zrozumieć.
– Mam wywalić kupę pieniędzy jako sponsor konkursu na najlepszy film o kraksach drewnianych samochodzików, w którym jury będzie ława przysięgłych? Chyba żartujesz. Żadna ława przysięgłych nie uwierzy w coś takiego. Sędziowie muszą mieć po dziurki w nosie tych waszych przedstawień. Wiedzą przecież, że to lipa.
Technokraci z Forensic and Metallurgical Engineers w milczeniu, bez uśmiechu, przysłuchują się naszej rozmowie. Mona zaciska usta.
– Pan Hong ma wspaniałe podejście do ławy przysięgłych.
– Ma w sobie dość powagi, żeby mu uwierzyli, i dość poczucia humoru, żeby go polubili.
– Aha, czyli opłacam również teatralne umiejętności pana Honga. Nie rozumiem cię, Mona. Chcę tylko zebrać informacje o przebiegu wypadku, nadać im jakąś sensowną formę i przedstawić je ławie przysięgłych, aby podjęła decyzję. Czy to tak trudno zrozumieć?
– W porządku, porozmawiamy o tym później. Pan Hong ma jeszcze inny pomysł. Jest przekonany, że prawdziwość naszej wersji można udowodnić na podstawie analizy ułożenia ciał i uszkodzeń samochodu. Chciałby kupić identyczną furgonetkę jak ta, którą prowadził Bert, ten sam model, ten sam rocznik, i poddać ją pewnym testom. Jeśli dobrze zrozumiałam, uważa, że przednie fotele zostały wyrwane z podłogi i poleciały do tyłu właśnie na skutek uderzenia w samochód ciężarówki Cuttera.
– Chryste, Mona, wystarczy spojrzeć na zdjęcia zrobione, kiedy jeszcze byli w furgonetce. Leżą na plecach. Czego więcej trzeba? Jeśli koniecznie chce robić tę szopkę z testami, niech kupi jakiegoś grata na złomowisku. Nie musi mieć zaraz nowego volkswagena.
Obracam się do pana Honga i jego pomocników.
– Przykro mi, panowie, ale to ja za wszystko płacę i nie sądzę, aby to było konieczne. Dziękuję panom za dobre chęci.
Idę do wyjścia. Mona przez chwilę jeszcze stoi przy nich, tłumacząc coś i gestykulując. Uświadamiam sobie, że nie podałem im ręki, ale już nie zawracam. Całe to miejsce przypomina mi laboratorium koronera.
W milczeniu podchodzimy do samochodu. Mona wyjmuje kluczyki z torebki. Czekam przy swoich drzwiczkach. Twarz Mony jest biała jak ściana. Widzę, że nie może wydobyć z siebie głosu.
Nagle zaczyna krzyczeć ponad dachem hondy.
– Co cię znowu ugryzło?! Potrafisz być taki miły, a potem, w decydującym momencie, wychodzi z ciebie kawał drania.
– Mona, ja po prostu nie mogę się pogodzić z myślą, że o wyniku rozprawy zadecydują jakieś dziecinne wygłupy.
– Nie ufasz mojemu zawodowemu doświadczeniu?
– Sądzę, że brakuje ci poczucia rzeczywistości, Mona. Myślę, że nie wierzysz, że możemy wygrać tę sprawę. Boisz się Chucka Hurtza i nie masz zaufania do ławy przysięgłych. Brak zaufania do ławy przysięgłych to typowe dla adwokatów. Jeśli już, to masz zbyt wiele zawodowego doświadczenia.
– Czyli jednak nie ufasz mojemu zawodowemu doświadczeniu?
– Gdyby tak było, znalazłbym sobie innego adwokata. Myślę, że jesteś dobrym prawnikiem i że możemy współpracować. Ale jesteśmy też przyjaciółmi i, jako przyjaciele, powinniśmy mówić sobie, co naprawdę myślimy. W pewnym sensie jesteśmy za siebie odpowiedzialni.
– Tylko mi nie mów o odpowiedzialności.
Mona jest na mnie tak wściekła, że zaczyna płakać. Czuję się okropnie. Może to ona ma rację. Może problem polega na mojej wrodzonej niechęci do wszelkiej władzy i do urzędników.
– Przepraszam, Mona. Wiem, jak bardzo chcesz wygrać tę sprawę. Ale jeśli mam być szczery, obawiam się, że twoja chęć sprawdzenia się będzie raczej przeszkodą niż pomocą. Może powinienem zatrudnić prawnika amatora. Może to właśnie słowo „zawodowiec” otwiera mi w głowie jakieś niewłaściwe klapki.