Выбрать главу

Zawodowiec to dla mnie ktoś, kto pracuje dla pieniędzy. Mam na myśli zawodowych baseballistów, zawodowych artystów i tak dalej. Amator, amateur, to po francusku miłośnik, czyli ktoś, kto kocha swoją pracę dla samej pracy, kto darzy swoją pracę prawdziwą, bezinteresowną miłością.

Zerkam na szybkościomierz. Jedziemy sto dwadzieścia. Łapię za uchwyt umieszczony nad oknem, drugą ręką przytrzymuję się fotela.

– Mona, wiem, że dobrze prowadzisz, może nawet jesteś miłośnikiem prowadzenia, ale nie jesteś zawodowcem. Zrób to dla mnie i zwolnij, bo ci ze strachu zmoczę siedzenie.

Rzuca mi szybkie spojrzenie. Oczy ma wciąż wilgotne, ale przynajmniej się uśmiecha. Ociera łzy wierzchem prawej dłoni.

– Kurczę, ależ z ciebie ciepłe kluchy.

– Jasne, zawodowe ciepłe kluchy, czy jak chcesz to nazwać.

– Kocham życie i jeszcze nie mam zamiaru się z nim rozstawać, a już szczególnie nie roztrzaskany na kawałki i rozsmarowany po całej drodze.

Mona zwalnia. Znowu się do mnie obraca. Ja też jej się przyglądam. Wolałbym, żeby patrzyła przed siebie, ale ta wzajemna obserwacja sprawia mi przyjemność. Nie można mieć wszystkiego naraz.

– Mona, mamy czas, żeby gdzieś wstąpić na piwo? Musimy porozmawiać, a ja nie mam ochoty wylądować na latarni.

W tej samej chwili Mona ostro zawraca i zatrzymuje się przy barze po przeciwnej stronie ulicy. Albo pomyślała o tym samym co ja, albo zna wszystkie bary w promieniu trzydziestu kilometrów od centrum Portland. No, chyba że jest zawodowym kierowcą.

Sądząc po tym manewrze, dałaby sobie radę nawet na torze w Le Mans.

W barze panuje chłodny półmrok. Zajmujemy stolik pod ścianą. Siedzimy w milczeniu. Wkrótce przynoszą nam piwo. Mam nadzieję, że nie wpakujemy się na żaden patrol.

– Okay, Mona, zamieniam się w słuch. Obiecuję nie przerywać, chyba że czegoś nie zrozumiem.

Nie od razu odpowiada. Przygląda mi się przez szkło swojej szklanki.

– Nie myśl, Will, że jestem pierwsza do mazania się. Nienawidzę się, kiedy płaczę. Pod tym względem jestem gorsza niż mężczyźni.

Robi pauzę.

– Wiesz, dlaczego płakałam?

– Bo zachowałem się jak kawał sukinsyna. I pewnie jeszcze z paru innych powodów. Przepraszam.

– Znowu pudło. Wiesz, Will, czasem tak bardzo się mylisz, że aż masz rację. Rozumiesz, o co mi chodzi?

– Nic a nic.

– Płakałam, ponieważ zdałam sobie sprawę, że właściwie wszystko, co powiedziałeś w biurze Honga, to prawda. Boję się Hurtza i nie ufam ławie przysięgłych. Włosy stają mi dęba na myśl o tym procesie. To będzie moja pierwsza sprawa w sądzie i od niej zależy moja dalsza kariera. A teraz tkwię w tym wszystkim po uszy i zupełnie nie wiem, jak z tego wybrnąć. Przzykro mi, że muszę ci to powiedzieć, ale jeśli wygramy ten proces, Hongowi i tak będziesz musiał słono zapłacić. Zachowałam się jak typowy, arogancki adwokat, taki, których sama nie znoszę.

– Prawdę mówiąc, powoli zaczynam nienawidzić wszystkich prawników, zwłaszcza siebie.

Próbuję coś powiedzieć. Czuję, że zaraz się rozpłaczę, ale co ma być, to będzie. Płacz mi zawsze pomaga. Płaczę;, nawet kiedy nie wiem, dlaczego płaczę. Potrafię płakać nad obrazkiem w gazecie lub kiedy dowiem się o czyimś dobrym uczynku, albo słuchając muzyki, czy też, jak już powiedziałem, w ogóle bez powodu. Zdaje się, że to symptom pewnej odmiany nerwicy o skomplikowanej, łacińskiej nazwie.

Zostawiam na stole pięć dolarów w nadziei, że to wystarczy na pokrycie rachunku za dwa piwa. Na wszelki wypadek nie spieszę się z wychodzeniem. Tak czy owak, to mój najlepszy wydatek od bardzo długiego czasu.

Nazajutrz Mona mówi, że musimy jechać do sądu. Spotkaniu przewodniczyć będzie sędzia Marlowe.

Zakładam swój „prawniczy” garnitur. Samochód zostawiamy na parkingu przed sądem. Clint czeka już na nas na schodach.

Przypomina mi się posiedzenie pojednawcze w Eugene. Tyle, że tutaj nikt nas nie obszukuje za pomocą wykrywacza metali.

Wchodzimy do małego pokoju. W środku jest Chuck Hurtz i jakiś nie znany mi, gruby facet. Witamy się ze wszystkimi.

Po pięciu minutach do pokoju zagląda kobieta w średnim wieku i daje znak Hurtzowi i Monie, żeby poszli za nią. Czekamy w milczeniu.

Wracają po kilku minutach. Mona podchodzi do mnie.

– Sędzia Marlowe życzy sobie, żeby w dzisiejszym spotkaniu wzięli udział wyłącznie adwokaci. Strasznie mi przykro, że cię niepotrzebnie ciągnęłam taki kawał drogi.

– Nie ma sprawy.

– Rób, co chcesz, tylko pamiętaj, żeby nie rozmawiać z pozwanym. Prawdopodobnie każą wam czekać w tym samym pokoju. Nie ufaj temu facetowi, on zastępuje Cuttera. Będzie chciał coś z ciebie wyciągnąć.

Kobieta w średnim wieku znowu pojawia się w drzwiach. Przywołuje Monę, Clinta, Hurtza i jego tłustego pomocnika. Później mnie i człowieka od Cuttera prowadzi do sąsiedniego pomieszczenia, które okazuje się zwyczajną salą rozpraw, jaką znam z filmów. Obchodzę salę dookoła, wypróbowując różne fotele, najpierw te przeznaczone dla ławy przysiejgłych, potem wygodny, Obrotowy fotel sędziego. Żałuję, że nie mam nic do czytania; towarzyszący mi facet zaopatrzył się w spory plik gazet.

– Chce pan coś przejrzeć? Mam najnowsze numery „Newsweeka” i „Time'a”.

Wyciąga do mnie oba tygodniki jak czarownica z Królewny Śnieżki zatrute jabłko. Biorę „Newsweeka”. Może to taki test, żeby dowiedzieć się czegoś o moich politycznych preferencjach.

Jednak nie, facet nie zwraca na mnie uwagi i sam zagłębia się w lekturze.

Po pięciu minutach zaczyna rozmowę o jednym z artykułów, który właśnie czyta. Myślę sobie, do diabła z tym. Po prostu będę uważał, co mówię – ani słowa o wypadku, moich adwokatach, procesie czy osobistych opiniach w tej sprawie.

Świetnie nam się rozmawia. Mam wrażenie, że nie zadaje mi żadnych podchwytliwych pytań. Plotkujemy o nartach, baseballu, wyścigach samochodowych i o swoich dzieciach. Całe szczęście, że jest o czym mówić, ponieważ spotkanie adwokatów trwa ponad dwie godziny. Na widok Mony odzywają się we mnie wyrzuty sumienia. Czy powinienem się przyznać, że spoufalałem się z wrogiem?

Mona i Clint są rozpromienieni. To samo jednak można powiedzieć o Hurtzu i tłuściochu. Znowu podajemy sobie ręce, jak bokserzy przed rozpoczęciem walki. Nie lubię tego uczucia.

Idziemy do baru za rogiem. Po drodze rozmawiamy o nieważnych drobnostkach. Zdaje się, że Mona i Clint są przekonani, iż wszystkie sporne kwestie zdołali rozstrzygnąć na naszą korzyść.

Zastanawiam się, z czego w takim razie cieszył się Hurtz. Może uśmiechanie się i plotkowanie o nieistotnych rzeczach to taka prawnicza sztuczka, żeby ukryć prawdziwe uczucia? Staram się odpędzić takie myśli. Najpierw wysłucham, co oboje mają mi do powiedzenia.

Okazuje się, że w większości sporów o procedurę i dopuszczenie dowodów „my” zwyciężyliśmy. Teraz Mona przechodzi do sedna sprawy.

– Wiem, że będziesz zły, Will, ale sędzia Marlowe nie chce wpuścić na rozprawę dziennikarzy, a szczególnie telewizji. Uważa, że to zbyt kontrowersyjna sprawa, która może spowodować histerię w środkach masowego przekazu. Ciągle walił pięścią w stół i powtarzał, że sąd to nie cyrk.

Patrzę na nią, a potem na Clinta. To szatańska sztuczka i nawet nie mogę ich za to winić. Oboje wciąż nie rozumieją, czego ja naprawdę chcę, i dlaczego. Jedyną osobą, która dotąd mnie słuchała, okazuje się Chuck Hurtz. Teraz już wiem, dlaczego był taki zadowolony.

– Mam tego dosyć! Po co mi rozprawa, jeśli nikt się o niej nie dowie? Jeżeli środkom masowego przekazu nie wolno informować opinii publicznej, to cały ten proces zamienia się w zwykłą farsę. Co zrobiliście, żeby do tego nie dopuścić?