– Zdaje się, że to wstęp do rozmów o ugodzie, inaczej nie byłoby tu Kramera. Komuś zaczynają puszczać nerwy.
Clint nachyla się do nas.
– Chyba masz rację, Mona. Nie mogą dłużej czekać.
– Uwierzyli, że nie zrezygnujemy z procesu mimo zamknięcia rozprawy dla środków masowego przekazu.
Hurtz i Kramer wracają z gabinetu sędziego po godzinie. Unikają naszego wzroku. Kilka minut potem my zostajemy zaproszeni do środka.
Sędzia LeGrand jest wysoki i ma bladą cerę. Prosi, żebyśmy usiedli. Nadmienia krótko o sprawie, składa mi kondolencje. Mówi powoli, trzymając ręce na blacie wielkiego stołu.
– O ile mi wiadomo, nie chce pan ugody – zwraca się do mnie. – Czy to prawda, panie Wharton?
Kiwam głową, po czym przypominam sobie o protokole.
– Prawda, panie sędzio.
– W takim razie, w jakim celu przyjechał pan do Portland?
– Na proces, panie sędzio.
– Cóż, rozmawiałem o tym z panami Hurtzem i Kramerem, którzy reprezentują firmę przewozową Cutter National Carriers.
– Przedstawili mi propozycję ugody, której nie waham się określić jako niezwykle szczodrą.
Siadam. Bomba poszła w górę. Sędzia LeGrand patrzy mi prosto w oczy. Wyczuwam w nim starego wyjadacza. Nachyla się w moją stronę.
– Proponują dziewięćdziesiąt tysięcy odszkodowania. Co pan na to?
– Sądziłem, że jasno przedstawiłem swoje stanowisko, panie sędzio: nie zamierzam zawierać ugody. Mimo restrykcji nałożonych przez sędziego Marlowe'a wybieram proces. Wierzę w amerykański system prawny, a ugoda, w moim przekonaniu, jest zaprzeczeniem tego systemu.
Sędzia unosi brwi, prostuje się i zaczyna przyglądać się swoim dłoniom, najpierw lewej, potem prawej.
– Ten proces będzie wszystkich kosztował mnóstwo czasu i pieniędzy. Sale sądowe są przepełnione, głównie ze względu na dużą liczbę spraw o narkotyki. Taka cywilna sprawa jak ta nie uzyska pierwszeństwa. Pan to chyba rozumie, prawda?
– Sędzia Marlowe wyznaczył rozprawę na jutro.
– Wolałby pan, żeby została odroczona?
– Nie, panie sędzio. I tak już zbyt długo jestem z dala od swojej rodziny i pracy.
– Rozumiem. Czy jest taka kwota, którą uznałby pan za odpowiednie odszkodowanie i która skłoniłaby pana do ugody?
– Wolałbym nie zawierać ugody, panie sędzio. Ugoda, o której tu mowa, byłaby obrazą dla mojej zmarłej córki, jej męża i ich dzieci. To niemożliwe.
– Tak pan uważa?
– Tak, panie sędzio.
LeGrand obraca się do Mony i Clinta.
– Czy mógłbym prosić państwa o powrót do poczekalni?
Niech panna Gaitskill przyśle tu panów Hurtza i Kramera.
Podnosimy się z krzeseł. W drzwiach mijamy się z Hurtzem i Kramerem. Nie patrzę na nich, ale też specjalnie nie unikam ich wzroku. Przypomina mi to targowanie ceny dywanu na rynku w Algierii. Siadamy w poczekalni. Mona uśmiecha się nerwowo.
Po kwadransie sędzia LeGrand znowu prosi nas do siebie. Kiedy wchodzimy, siedzi na tym samym miejscu co przedtem. Hurtz i Kramer wychodzą. To idiotyczne. Skoro to negocjacje, to dlaczego nie usiądziemy wszyscy razem dookoła tego dużego stołu i nie porozmawiamy?
Sędzia jest uśmiechnięty – to pierwszy uśmiech na jego twarzy, która z zasady chyba niezbyt często się uśmiecha.
– Pan Hurtz pragnąc zapobiec opóźnieniom w sądzie oraz chcąc zaoszczędzić swojemu i państwa klientowi znaczących wydatków, zaproponował sto tysięcy dolarów odszkodowania. Jeśli mam być szczery, to więcej niż warta jest ta sprawa.
Znowu patrzy na mnie. Ręce zwinięte w pięść trzyma teraz przy ustach. Przypomina mi się sędzia Murphy i jego ręce, zawsze złożone jak do modlitwy.
– Proszę wybaczyć, panie sędzio, ale wychodzę z założenia, że ani wysoki sąd, ani panowie Hurtz i Kramer nie zdają sobie sprawy z wartości, jaką dla mojej żony i dla mnie była nasza córka. Jestem pewny, że gdyby panowie mieli własne dzieci, zrozumieliby moje uczucia. Zupełnie nie odpowiada mi dyskutowanie tej sprawy w kategoriach „ile jest warta”. To obraźliwe.
Słyszę, że Clint niespokojnie poprawia się na krześle. Mona jest jak głaz. Sędzia opuszcza dłonie i kładzie je z powrotem na blacie, lekko odsuwając krzesło. Jest niezły. Obraca się do Mony i Clinta.
– Czy byliby państwo tak uprzejmi i na parę minut zostawili nas samych? Chciałbym prywatnie pomówić z państwa klientem.
Wychodzą. Silę się na spokój. Obaj czekamy, aż zacznie ten drugi. To już prawdziwy poker i to o wysoką stawkę; tak czy owak, pewien postęp w stosunku do algierskiego targowiska.
– Panie Wharton, czy jest pan szczery mówiąc, że, pańskim zdaniem, ugoda jest pogwałceniem legalnych procedur sądowych?
– Tak, panie sędzio.
– I to pomimo ogromnych zaległości w pracy sądów niemal we wszystkich stanach?
– Zgadza się, panie sędzio. Te zaległości to skandal. Jednym z praw zagwarantowanych nam w Karcie Praw z 1689 roku, a zapisanym w siódmej poprawce do Konstytucji, jest prawo do uczciwego procesu. Jeśli nasze społeczeństwo nie stwarza warunków do respektowania tego prawa poprzez zwiększenie wydatków na ten cel, jeśli nie powiększa liczby sądów i nie dba o to, co niezbędne do należytego funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości, opartego na uczciwej i w porę przeprowadzonej rozprawie przed sądem przysięgłych, wówczas cały ten system jest chory. Sądzę, że suma będąca równowartością kosztów budowy dwóch lotniskowców w znacznym stopniu uzdrowiłaby tę sytuację. Tak czy owak, nikt mnie nie może zmusić do udziału w tych pozorowanych zabiegach reanimacyjnych, które są w istocie kpiną z sądu, sędziów i ławy przysięgłych. Niezależnie od wszelkich trudności czuję się zobowiązany do obstawania przy swoich konstytucyjnych uprawnieniach.
LeGrand odsuwa krzesło i wstaje. Ja też się podnoszę. Sędzia macha ręką, żebym z powrotem usiadł.
– Chcę tylko, żeby pan przemyślał to, co pan powiedział, a także zastanowił się, co by się stało z naszym sądownictwem, przy wszystkich jego wadach i zaletach, gdyby każdy stawiał sprawę tak jak pan. Przepraszam, zaraz wracam.
Przez kilka minut nie ruszam się z miejsca. Ten sędzia jest sympatyczniejszy niż Marlowe i o wiele skuteczniejszy. Zastanawiam się, co jeszcze wymyśli. Z pewnością zamknął się gdzieś z Hurtzem i Kramerem i usiłuje nakłonić ich do podbicia stawki.
Wstaję i podchodzę do okna. Jest pora obiadowa, więc na ulicach są korki. Zaczynam już myśleć, że LeGrand wyszedł po prostu na obiad, kiedy drzwi się otwierają. Tym razem LeGrandowi towarzyszą Mona i Clint. Wszyscy siadają. Sędzia unosi do ust dłonie zwinięte w pięść. Świdruje mnie wzrokiem. Patrzę mu prosto w oczy. Zaczyna mówić zza tak złożonych rąk.
– Jak pan się domyśla, nie zgadzam się z pańską analizą instytucji ugody jako etapu w postępowaniu sądowym. Uważam, że to dość cywilizowany sposób rozwiązywania tego rodzaju sporów. Proces przed sądem przysięgłych jest w istocie klęską procedur sądowych. To o wiele bardziej prymitywny sposób rozstrzygania konfliktów.
– Jeśli tak, to dlaczego prawo do procesu przed sądem przysięgłych jest tak precyzyjnie zdefiniowane w Karcie Praw? Cały ten cyrk z ugodą zdominował prawo cywilne, podobnie jak zwyczaj obniżania wyroku w zamian za przyznanie się do winy zdominował prawo karne, tylko że jakoś nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek czytał o tych instytucjach w pismach ojców założycieli. Jak mówiłem sędziemu Murphy'emu, przyznanie pieniądzom rozstrzygającej roli w wymiarze sprawiedliwości już samo w sobie jest powrotem do najprymitywniejszych metod, które tylko krok dzieli od zasady „oko za oko, ząb za ząb”. To barbarzyństwo. Panie sędzio, przykro mi, że zajmujemy aż tak rozbieżne stanowiska, i wiem, że to pański punkt widzenia jest dziś powszechnie akceptowany przez prawników i ludzi biznesu. Ma on nawet już swoją nazwę: „mowa pieniądza”. Mnie jednak nie odpowiada i nie widzę powodu, żebym musiał go podzielać.