Выбрать главу

Muszę iść na przyjęcie z okazji zakończenia roku szkolnego.

Stan prosił, żebym przyszła, pomimo że tego dnia przylatywał Wills.

Od nowego semestru w MIS zaczyna pracę sześciu nowych nauczycieli. Wstałam, kiedy Stan mnie przedstawiał. Rozległy się oklaski. Poznałam większość nauczycieli. Jeden z nich to wielki, brodaty i prawie łysy facet. Nie mogę się nadziwić, taki jest podobny do taty i mojego brata, Matta. Właśnie flirtuje z nową bibliotekarką. Kiedy się przedstawiał, powiedział, że jest z Oregonu, ale uczył gdzieś w południowo – wschodniej Azji. Chyba nie jest żonaty.

Żonaci nauczyciele przyprowadzili ze sobą swoje małżonki.

Pracuję jak szalona, żeby na czas przygotować swoją klasę.

Willsa zabieram ze sobą i zostawiam na boisku, gdzie kopie piłkę, albo w sali gimnastycznej, gdzie próbuje trafić piłką do kosza.

Jest tu również wielki plac gier i zabaw. Od czasu do czasu Wills przychodzi mi pomóc przy ustawianiu ławek.

Kilka razy zagląda tu ten wielki, brodaty facet z Oregonu.

Będzie uczył matematyki i również szykuje swoją klasę. Mówi bardzo powoli, ale im więcej rozmawiamy, tym bardziej go lubię.

Nie traci czasu na zbędną gadaninę. Dziewięćdziesiąt procent wszystkich rozmów to plotki, ale kiedy on coś powie, to zwykle jest to coś interesującego. Nie może uwierzyć, że mówię po niemiecku, chociaż nie jestem Niemką. Próbuję mu to wytłumaczyć, ale nie jestem pewna, czy mi wierzy.

Udaje mi się znaleźć używaną lodówkę. Starsze niemieckie małżeństwo żąda za nią akurat tyle, ile mogę zapłacić. Zgadzają się poczekać z zapłatą do czasu, kiedy dostanę pierwszy czek.

Teraz tylko muszę poszukać kogoś, kto ją przetransportuje.

Następnym razem, kiedy Bert, tak ma na imię ów brodaty Oregończyk, zagląda do mojej klasy, pytam go, czy nie mógłby mi pomóc w przewiezieniu lodówki. Obiecuję w zamian domowy obiad, coś z kuchni amerykańskiej. Przygląda mi się przez dłuższą chwilę, a potem pytająco unosi brwi:

– Żeberka?

Nie mam pojęcia, czy w Niemczech można kupić żeberka, chociaż potrafię je przyrządzić. Wszystko dzięki temu, że w domu to ja zawsze gotowałam, a inni zmywali naczynia. Dobijamy targu. Bert wynosi lodówkę z piwnicy tych staruszków, dźwiga ją przez całe miasteczko, a potem po schodach do mieszkania, bez niczyjej pomocy, jakby to było radio tranzystorowe czy coś w tym rodzaju. Kiedy ustawia ją wreszcie na miejscu, pada ciężko na kanapę.

– Nie masz przypadkiem tego pysznego niemieckiego piwa, Kate?

Przypadkiem mam jedną butelkę. Sama nie przepadam za piwem. Nie jest schłodzone, ale Bertowi to nie przeszkadza. W scyzoryku, który nosi przyczepiony do kluczy, jest również otwieracz do butelek i Bert pije łapczywie swoje piwo, zanim udaje mi się znaleźć szklankę. Właśnie wtedy do mieszkania wbiega Wills.

Bert sadowi się wygodniej i uśmiecha się.

– Sie masz, smyku. Jak ci na imię?

Wills z otwartą buzią chłonie widok wielkoluda rozwalonego na naszej kanapie. Bert musi mieć około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i ważyć ze sto kilogramów.

– Wills, proszę pana.

– No, Wilzer, widziałem, jak rzucasz do kosza w sali gimnastycznej. Lubisz koszykówkę?

– Pewnie, że lubię, ale nie potrafię jeszcze rzucić piłki tak wysoko, żeby wpadła do kosza.

– Na pewno potrafisz. Następnym razem, jak cię tam zobaczę, pokażę ci, jak to się robi. Będziesz ładował do kosza jak sam Magie Johnson.

Obiad mam już prawie gotowy. Pożyczyłam kilka talerzy i sztućców. Żeberka, od trzech godzin duszące się na wolnym ogniu, podlewam co jakiś czas miejscową namiastką sosu barbecue. Nakryłam już do stołu. Wills cieszy się na te żeberka nie mniej niż Bert. Po raz pierwszy od dłuższego czasu wzięłam się za większe gotowanie.

Wills i Bert rzucają się najedzenie z takim apetytem, że ślady po moim oszukanym sosie barbecue można znaleźć w całej kuchni.

Żaden kucharz nie narzeka, kiedy ludziom smakuje jego potrawa, więc i ja staram się tego nie dostrzegać.

Bert wygląda trochę jak niedźwiedź grizzly, ale mimo to na swój sposób jest atrakcyjny. Jest wielki i silny, uprawia sporty, lubi pić piwo, podrywać kobiety, szaleć z dzieciakami. Należy do tego typu mężczyzn, których przez całe życie unikałam. Rozpoznaję w nim także niektóre cechy taty, które zawsze wprawiały mnie w zażenowanie. Zastanawiam się, co o Bercie powiedziałaby mama. Pewnie zbyłaby go lekceważącym machnięciem ręki jako jednego z tych nie domytych wieśniaków. Muszę przyznać, że ta jego niewyszukana prostota działa na mnie. Czuję, że będę musiała się pilnować.

Dla Willsa Bert jest po prostu jeszcze jednym kumplem do zabawy. Bert z uwagą słucha jego paplaniny i uczy go przynajmniej dziesięciu głupich rzeczy, do których można wykorzystać nóż, widelec i łyżkę. Jedną z nich jest perkusja. Zaczynają bębnić o stół, szklanki, talerze i wszystko, czego tylko mogą dosięgnąć, podczas gdy Bert śpiewa, czy raczej mruczy Kiedy święci maszerują. Właśnie dlatego całe mieszkanie upstrzone jest plamami z sosu.

Na wszelki wypadek wycofuję się więc do kuchni i zaczynam sprzątać ze stołu, ale przez cały czas nie mogę oderwać wzroku od Berta i on to czuje. Nie przestaje się zgrywać. Świetnie wie, kiedy przyglądam się jego potężnym ramionom albo włosom na torsie widocznym w wycięciu podkoszulka. Tak jest, Bert zasiadł do obiadu w podkoszulku, brudnym, przepoconym podkoszulku.

Wprawdzie dopiero co taszczył moją lodówkę, ale… Chichoczę w duchu, zastanawiając się, jakby to było, gdybym przespała się z niedźwiedziem grizzly.

Dowiaduję się tego jeszcze tej nocy. Kiedy Wills ląduje w łóżku, zaczynamy gawędzić. Bert opowiada o Falls City, swoim rodzinnym mieście w Oregonie. Za najlepszych przyjaciół wciąż uważa dawnych kumpli z ogólniaka, szczególnie tych z drużyny koszykarskiej. Ma trzydzieści dwa lata, czyli rok więcej ode mnie, i nigdy nie był żonaty. Mówi, że nie ma zamiaru się żenić, przynajmniej w najbliższej przyszłości.

W jego prostych ruchach jest coś, co przypomina młodych, niedoświadczonych chłopców, a ja się nie opieram. Już od wielu miesięcy nie miałam mężczyzny.

Bert nie tyle kocha się ze mną, ile pieści, obejmuje, otula mnie całym sobą. Wszystko się dzieje powoli jak w scenach miłosnych kręconych pod wodą. Jego dłonie są mocne, lecz delikatne. Nie spieszy się. Sprawia wrażenie w ogóle nie zdenerwowanego, jakby pójście do łóżka z kobietą było najbardziej naturalną rzeczą na świecie, jakby ci wszyscy mężczyźni i kobiety, którzy właśnie teraz, w tym momencie, nie kochają się ze sobą, tracili coś bardzo cennego. Chyba nigdy z żadnym innym mężczyzną nie czułam się tak bezpieczna i szczęśliwa.

Bert często chichocze. Kiedy się kochamy, prawie nic nie mówi, za to pomrukuje z zadowolenia we wszystkich możliwych tonacjach. Zasypiamy po dwóch godzinach gier wstępnych, szczytowych i zstępnych.

Rano, kiedy się budzę, Berta już nie ma w łóżku. Siedzi w kuchni i gra z Willsem w karty; ściślej mówiąc, pokazuje mu sztuczki karciane, a przez cały czas obaj opychają się płatkami kukurydzianymi, na sucho, to znaczy bez mleka. Czuję zapach kawy.

Gdy tylko Bert spostrzega, że nie śpię, woła do mnie:

– Łyczek kawy?!

Kiwam głową. Nie ruszam się z łóżka. Zastanawiam się, co o tym wszystkim myśli Wills. Zawsze starałam się trzymać swoich facetów z dala od niego, ponieważ on wciąż bardzo kocha Danny'ego, a ja nie chcę, żeby wiedział, że między nami nie da się już nic naprawić.

Bert podchodzi wolno do kuchenki i nalewa mi kawy. Ma na sobie tylko szorty. Nie założył nawet butów. Ma szerokie stopy i tatuaż nad lewą kostką. Uśmiecha się do mnie.