Выбрать главу

– Chyba nie gniewasz się, że zostałem? Mały Wilzer obudził się i wstał z łóżka przed nami, więc dołączyłem do niego. Nie sądzę, żeby coś zauważył.

Bert jest przekonany, że mówi szeptem. Jedną z nowych rzeczy, których się dowiaduję, poznając bliżej Berta, jest to, że jego szept jest słyszalny z odległości pięćdziesięciu metrów. Ale Wills jest zajęty kartami, próbuje z nich zbudować domek podobny do tego, który przedtem ustawił Bert.

Siadam i piję kawę. Już prawie nie pamiętam, kiedy po raz ostatni podano mi kawę do łóżka. Moje włosy przypominają kupkę siana. Wiem, że mam rozmazany makijaż, ale Bertowi chyba to nie przeszkadza, bo pochyla się i lekko mnie całuje. Znowu nie mogę wyjść ze zdumienia, że taki wielki, na pozór niezdarny mężczyzna, potrafi być taki delikatny.

– Lepiej już pójdę do siebie – mówi. Moja gospodyni pilnuje mnie jak pasterz swoich owiec, a nam nie zależy na plotkach jeszcze przed początkiem roku szkolnego, prawda? Stary Lister, nasz ulubiony dyrektor, chyba by osiwiał.

Tak to się zaczyna. Spodziewam się, że Bert swoje zainteresowania przeniesie teraz na inną, chętną kobietę, ale nic takiego nie następuje. Raz po raz wychodzimy razem wieczorem, jeszcze zanim rozpoczęła się szkoła, odwiedzając miejscowe Gasthauser, zwykle zabierając ze sobą Willsa. Z trudem się powstrzymuję, żeby nie mówić do niego Wilzer. To daje pewne pojęcie o sile osobowości Berta.

Bert zaprasza mnie do swojego mieszkania. Idę, po położeniu Willsa do łóżka. Kobieta, która mieszka pod nami, obiecuje, że będzie nasłuchiwać, czy coś się u nas nie dzieje. Spotykamy się przy Dampher Steg, w moim ulubionym miejscu, na małym tarasie w pobliżu portu, skąd wypływają statki wycieczkowe. Wymarzone miejsce, żeby na kogoś czekać, z widokiem na łabędzie, kaczki i słońce zachodzące nad jeziorem.

W miarę jednak jak mijają tygodnie, czekam coraz rzadziej, ponieważ Bert jest tam zwykle przede mną. Zawsze ma dla mnie jakąś małą niespodziankę: tabliczkę niemieckiej czekolady, polny kwiat, który zerwał po drodze, jakiś szczególnie ładny kamyk, który znalazł na plaży i wypucował specjalnie dla mnie. Bez przerwy coś struga tym swoim scyzorykiem, na przykład dwa złączone ogniwa łańcucha albo serce z wyrytymi naszymi imionami. Przypomina to nieco uczniowski romans, ale pulsuje w nim jakaś wewnętrzna, utajona siła, płynąca zapewne stąd, że jesteśmy już starsi, wystarczająco dorośli, aby zbyt wiele nie oczekiwać i brać wszystko takim, jakie jest.

Bert już tam jest, czeka na mnie. Idziemy do jego mieszkania.

Kładzie palec na ustach i upiera się, żebyśmy weszli tylnymi schodami. Jego gospodyni okazała się nieugięta w kwestii sprowadzania kobiet do pokoju. Niemki potrafią być okropnie zawzięte, Zwłaszcza te starsze. Bert twierdzi, że z powodu „kobiecego” zakazu o mały włos nie zrezygnował z tego mieszkania, ale żadne inne nie odpowiadało jego możliwościom finansowym.

Wygląda to jak jaskinia niedźwiedzia albo lisia nora. Całe mieszkanie to jeden duży pokój z łóżkiem wciśniętym pod szczytową ścianę. Prawdę mówiąc, wszystko tutaj jest tak czy inaczej upchnięte pod ukośnymi ścianami. W sumie jednak bardzo tu przytulnie. Bert robi kawę i dolewa do niej trochę brandy. Zazwyczaj nie piję alkoholu, ale to specjalna okazja. Bert jest taki dumny z siebie, że nie mogę odmówić, tak więc sączę gorący płyn i uważam, żeby się nie zakrztusić. Mama i ja mamy ten sam problem: krztusimy się wszystkim, co ma ostry, zdecydowany smak.

Później, bez zbędnych wstępów, splatamy się w uścisku i zaczynam czuć, że mogłabym się w Bercie zakochać. To mi jednak krzyżuje wszystkie plany. Potrzebuję czasu, przynajmniej dwóch lat, żeby sprawdzić się jako nauczycielka i stać się osobą w pełni niezależną.

Nie mija nawet połowa pierwszego semestru, kiedy Bert wymawia swoje mieszkanie i wprowadza się do mnie. Nie oponuję.

Dzięki Bertowi czuję się doceniona, nie wartościowa, ale właśnie doceniona. Takiego poczucia nie dał mi dotąd nikt inny, nawet moi szczerze kochający mnie rodzice.

Nasz „romans” nie jest już tajemnicą. Bert zresztą nie kryje się ze swoimi uczuciami. Kiedy spacerujemy, bierze mnie za rękę albo zarzuca mi na szyję jedno z tych swoich monstrualnych ramion. Mamy tu coś w rodzaju klubu – z kilkoma nauczycielami szkoły podstawowej codziennie spotykamy się na obiedzie i Bert do nas dołączył. Mimo początkowych zastrzeżeń szybko go zaakceptowali. Kiedy wychodzimy gdzieś razem, Bert nie spuszcza ze mnie wzroku.

Wills zmienił się nie do poznania. Zawsze nie cierpiał szkoły.

Teraz jeździ tam ze mną i Bertem. Bert rozmawia z nim o lekcjach matematyki, pyta, które tematy są najtrudniejsze, i pokazuje mu magiczne sposoby rozwiązywania zadań, jakby cała arytmetyka była czymś w rodzaju walki z zaczarowanym wielogłowym smokiem. Sam nie jest zagorzałym czytelnikiem, ale potrafi zapalić do lektury Willsa. Czyta mu jakąś książkę i w ważnych momentach pyta, co się wydarzyło, albo co, zdaniem Willsa, dalej nastąpi.

Czasami udaje, że nie może wymówić jakiegoś słowa i prosi Willsa, żeby to zrobił za niego. Bert byłby wspaniałym nauczycielem w niższych klasach.

Pozwala Willsowi bawić się swoim kalkulatorem i komputerem. Zaczyna od gier, a potem każe Willsowi sprawdzić rozwiązania zadań domowych – raz na kalkulatorze, innym razem na komputerze.

Odrabianie lekcji stało się rodzajem zabawy. Po kolacji Bert otwiera piwo, a Wills rozkłada na kuchennym stole swoje zeszyty.

Bert nie wtrąca się, dopóki Wills sam daje sobie radę, ale kiedy tylko utknie, zaraz wkracza do akcji. Potem wszystko rozgrywa się według reguł, które wymyślił Tomek Sawyer podczas bielenia płotu. Wills w końcu błaga, żeby Bert pozwolił mu dalej rozwiązywać zadanie, ale Bert go odpędza, aż Wills wpada w złość.

Wtedy mu ustępuje i Wills, bardzo zadowolony, samodzielnie kończy odrabianie lekcji.

Bert lubi cygara, tanie, najbardziej smrodliwe cygara, jakie kiedykolwiek wąchałam. Kiedy się do nas wprowadził, zabroniłam mu palić w mieszkaniu. Potem rozciągnęłam ten zakaz również na samochód i to nawet, jeśli jedzie w nim sam. Jak już nie może wytrzymać, idzie na spacer. Wills zawsze chce mu towarzyszyć.

W tej sytuacji musiałam wprowadzić jeszcze jedną zasadę: żadnych cygarowych spacerów, dopóki Wills nie śpi. Nie wiem, dlaczego Bert tak cierpliwie to znosi.

Zawsze, kiedy obwieszczam kolejne reguły naszego współżycia, a jest ich niemało, Bert tylko przekrzywia głowę i przygląda mi się, badając, na ile jestem poważna, a potem wzrusza swoimi potężnymi ramionami. Strasznie się wtedy czuję. Widzę, ile to go kosztuje. A przecież nie chcę go stracić. Czy kiedyś jeszcze spotkam kogoś takiego jak on?

Bert gra w miejscowej lidze koszykarskiej. To jedna z tych rzeczy, bez których nie mógłby żyć. Wills oczywiście nie opuszcza żadnego meczu. Bert porusza się po boisku jak słoń w składzie z porcelaną. Skomplikowany atak pozycyjny to nie dla niego.

Drybluje nie dłużej niż trzeba, szukając partnera, któremu mógłby podać piłkę, a jeśli nikt mu nie wychodzi, zawsze znajdzie jakąś lukę w obronie przeciwnika i wtedy idzie pod kosz. Ma kilka szczególnie efektownych rzutów, poza prawo – i leworęcznym hakiem, rzut jedną ręką z wyskoku.

Wszystkich tych słówek uczę się, oglądając mecze, a potem słuchając objaśnień Berta. Przedtem nie miałam zielonego pojęcia o koszykówce. Sport, a zwłaszcza sporty zespołowe, nie były zbyt popularne w naszej rodzinie.

Po meczu Bert lubi „urwać się z chłopakami”. Idą wtedy do jednego z lokalnych Stuben, wypijają po kilka piw, palą cygara i pławią się w tej nieco już zatęchłej atmosferze męskiego koleżeństwa.

Wraca do domu lekko nieprzytomny, zwykle z przeprosinowym prezentem, w rodzaju podstawka pod szklankę, z wymalowanym: Bert kocha Kate. Potem wali się na łóżko i natychmiast zasypia. Nie mam odwagi prosić, żeby i z tego zrezygnował.