Выбрать главу

Lód. Pokrywał całą drogę. Przy tej pogodzie było to niemożliwe. Panował lekki upał, nie było ani mżawki, ani szronu.

Mimo to warstwa lodu miała co najmniej dwa centymetry grubości i była śliska jak szkło. Furgonetka nie miała zimowych opon, więc koła kręciły się i ślizgały w daremnym poszukiwaniu przyczepności, a siła bezwładności pchała nas naprzód.

Z naprzeciwka nadjeżdżała ogromna ciężarówka. Kierowca był równie bezradny, jak my. Pojazd obrócił się, a naczepa połączona z wozem zaczęła się ślizgać, ustawiając się pod kątem do kabiny.

– Strażnik Pogody – stwierdziłam. Luis skinął głową, nie odrywając wzroku od nadjeżdżającej ciężarówki. Był spięty, lecz się nie bał. Wykonywał wszystkie czynności bez pośpiechu. Wziął głęboki wdech i wyciągnął do mnie rękę. Ujęłam ją i poczułam gwałtowny przepływ energii między nami – wielowarstwowy, głęboki i coraz bardziej ogarniający.

– Teraz – powiedział i odetchnął. Wysłał dokładnie skupioną falę mocy, która przeniknęła ciężarówkę, przecinając ją na dwie części. Połówki pomknęły w przeciwnych kierunkach, zawirowały, tracąc energię, a Luis skierował furgonetkę prosto w powstałą lukę.

Gdy mijaliśmy uszkodzoną ciężarówkę, zerknęłam za siebie i zobaczyłam splątane resztki jakiegoś dużego urządzenia gospodarstwa domowego, przeciętego na pół uderzeniem Luisa.

– Rany, dziś się piekielnie naraziłem agencjom ubezpieczeniowym – odezwał się z histerycznym drżeniem w głosie. Niezupełnie żartował. – Trzymaj się, możemy zacząć podskakiwać.

Lód stawał się coraz cieńszy, a po kilkudziesięciu metrach zniknął zupełnie. Opony wpadły na asfalt z głośnym sykiem, wóz się zakołysał na boki.

Luis nacisnął pedał gazu i pomknęliśmy do przodu. Spojrzałam przez ramię. Kierowca wysiadł z ciężarówki, stąpał ostrożnie po lodzie i kręcił ze zdumieniem głową, patrząc na zniszczenia, jakie powstały w jego ładunku. Prawdopodobnie w ogóle nie rozumiał, co się stało. Pomyślałam, że tak będzie dla nas najlepiej. Jechaliśmy w napięciu jeszcze przez kilka minut. Nic nie nadjeżdżało z naprzeciwka.

– Co o tym sądzisz? – zapytał Luis. – Czy udało się jej nas wyprzedzić? Zastawić pułapkę? Wyczuwasz coś jeszcze?

– Tej nie wyczułam – stwierdziłam. – Ale jakoś… Nie, nie sądzę. To musiało pochodzić od… Od chłopca. Ta myśl nagle mnie uderzyła. Obejrzałam się gwałtownie za siebie. Oczy chłopca były szeroko otwarte, wpatrzone we mnie.

Czekałam, ale nie zamrugał. Na widok jego pustego spojrzenia przeniknął mnie chłód.

– Zatrzymaj się – powiedziałam do Luisa i rozpięłam pas. Przeszłam nad siedzeniami na tył samochodu i usiadłam obok chłopca, który leżał nieruchomo w kokonie z czerwono-żółtego koca. Nie drgnął nawet ani nie spojrzał, aby śledzić moje poruszenia.

W jego oczach była pustka. Przycisnęłam palce do jego szyi. Szukałam pulsu. Nic. Nie znalazłam żadnej iskierki życia. Chłopiec był pusty. Candelario nie żył.

Luis wydostał się z siedzenia kierowcy, odsunął tylne drzwi i wsiadł z powrotem do wnętrza furgonetki. Patrzyłam, jak Luis przeprowadza te same czynności, co ja. Wkładał w nie więcej wysiłku i był bardziej niespokojny. Wysnuł te same wnioski, ale nie potrafił się z nimi pogodzić. Wyciągnął chłopca na wolną przestrzeń między siedzeniami i zaczął rytmicznie uciskać niereagującą na masaż serca klatkę piersiową. Spojrzał na mnie ze złością.

– Oddychaj za niego. Nie poruszyłam się.

– Niech cię trafi szlag, Cassiel, po prostu zrób to! Tym razem w ogóle nie odpowiedziałam. Jego spojrzenie powinno również i mnie pozbawić życia, ale wtedy Luis odwrócił się ode mnie, pochylił się nad chłopcem i zaczął wdychać powietrze w jego obwisłe wargi.

Zabrało mu dłuższą chwilę, zanim Strażnik Ziemi przyznał przed samym sobą to, co dla mnie było oczywiste od samego początku. Siła życiowa chłopca nie chciała w nim pozostać. Już dawno zniknęła. Została zniszczona. Daremne były wszelkie wysiłki, aby mu ją przywrócić. Żaden cud go już nie obudzi.

Luis oparł się o metalową ścianę furgonetki. Ciężko oddychał, miał nieprzytomne oczy. Nagle przycisnął pięści do oczu. Drżał. Chciałam wyciągnąć do niego ramiona, ale wiedziałam, że nie przyjąłby z wdzięcznością mojego gestu. Delikatnie zamknęłam otwarte oczy chłopca. Potem podniosłam ciężkie, bezwładne ciało i położyłam z powrotem na siedzeniu.

Luis w końcu się odezwał, głosem chropawym i nierównym:

– Co to, u diabła, jest, Cass? Co się, do cholery, dzieje?

– Okazał się zbędny – odparłam. – Perła nas nie wyprzedziła. Wykorzystała go do ataku. Kiedy przestał być użyteczny, odebrała mu moc, aby zbudować warstwę lodu na drodze. Liczyła, że nie unikniesz zderzenia, być może śmiertelnego w skutkach. Obdarła go z wszelkiej mocy, nie mógł tego przeżyć. Zabiła go, próbując dopaść nas.

– To rozumiem – powiedział chrapliwie. – Ale po co miałaby go zabijać? Dlaczego właśnie teraz? Wzruszyłam ramionami.

– Nie szanuje młodego życia tak jak wy. Traktuje was jak insekty, bez względu na okoliczności. Zabijanie nie budzi w niej żadnych emocji, choć czasem robi to dla zabawy. – Zrobiła to przynajmniej raz za mojej pamięci.

Przed tysiącami lat patrzyłam na Perłę, jak stała na czele fali zniszczenia. Wysoka i szalona, ledwie się trzymała rozmywającego się ludzkiego kształtu, połyskującego i niknącego na wietrze. Przed nią rozciągała się szeroka, urokliwa dolina, porośnięta gęsto żółtymi kwiatami. Leżała tam osada istot, które nie były ludźmi, jak stwierdziliśmy później, ale miały tych samych co ludzie przodków.

Perła, dosiadając fali zniszczenia, wdarła się w dolinę ze wzgórza, zagarniając po drodze wszystko w huraganie popiołów i zagłady. Była straszna, piękna i obłąkana.

Perła zniszczyła ostatnią osadę tych istot. Zgładziła wszelkie życie. Starła ślad istnienia tej rasy praludzi, usunęła dowody, że w ogóle się pojawili. Pozbyła się ich, pozostawiła za sobą czystą zieloną łąkę, kołyszące się na wietrze kwiaty. Przez jakiś czas Ziemia pozostała wyłączną własnością i miejscem zabaw dżinnów. Przed narodzeniem się ludzi.

Patrzyłam. Patrzyłam i nic nie zrobiłam. Zaczęłam działać później, kiedy wszyscy sobie uświadomiliśmy, kim stała się Perła. Kiedy jej egoistyczne pragnienia okazały się tak odmienne od naszych.

Wtedy popełniłam ten fatalny w skutkach błąd. Pokonałam ją, ale nie do końca zniszczyłam.

– Nie ma swojej pełnej mocy – powiedziałam cicho, prawie do siebie. Perła z tych dawnych wspomnień była pierwotną potęgą, boginią, kimś, kto jeszcze teraz budził we mnie lęk. – Gdyby miała swoją moc, zgładziłaby nas bez namysłu. Nas, całe miasto, naród. Nie zna granic. Życie ludzkie nic dla niej nie znaczy.

– Świetnie – stwierdził Luis. – I ta wiedźma ma Isabel.

– Chce ją mieć żywą. Ibby jest w tej chwili o wiele bezpieczniejsza, niż gdyby była z nami. Przynajmniej dopóki nie odkryjemy celów Perły. – Być może powinniśmy zacząć się martwić o siebie.

– Możesz mi wierzyć, że się martwię. – Luis odwrócił bezwiednie wzrok do tyłu, w stronę chłopca. – Dlaczego nie zabiła nas w taki sam sposób jak jego?

Nic sadze, aby mogła to zrobić – odparłam. – Chłopice musiał przejść szkolenie na Ranczu, na którym przetrzymywała dzieci. Prawdopodobnie ma kontakt z ludźmi, którzy ulegli jej woli, a nie ma dostępu do takich jak my, którzy jej się opierają. Ale jest potężna i z każdym dniem staje się coraz potężniejsza. Im więcej ludzi jej ulega… – Pokręciłam głową. Nie miało sensu dłużej się nad tym zastanawiać. Luis w pełni rozumiał mój niepokój.