Выбрать главу

– Nie mogą – odparłam. – I tego nie zrobią. Znalazła dostateczne poparcie w tym świecie. Zniszczy każdego dżinna, który zanadto się do niej zbliży. Jestem przekonana, że pragnie zgładzić wszystkie dżinny i zastąpić je w uczuciach Matki. Z radością przyjmie otwartą wojnę. Dlatego Ashan rozkazał mi usunąć źródło jej mocy.

Turner uniósł brwi.

– To chyba niezły plan. Co jest źródłem jej mocy?

– Wy. Ludzkość. Jak pan ocenia teraz ten plan? – Poczekałam chwilę w milczeniu. – Odmówiłam. Turner powoli usiadł na fotelu. Nie odrywał ode mnie oczu, a potem zerknął na Luisa.

– Mam potraktować to poważnie?

– Jak przypadek raka – stwierdził Luis. – To dla niej nadal podstawowe rozwiązanie, jeśli nie opanujemy sytuacji i nie znajdziemy sposobu powstrzymania Perły.

– To jeszcze bardziej przekracza moje kompetencje – wymruczał Turner, kręcąc głową. – Nawiązaliście kontakt z kwaterą główną? Z Lewisem?

Wszyscy znali Lewisa Orwella, przywódcę organizacji Strażników. Podobnie wszyscy zakładali, że Lewis ma magiczną różdżkę. Wystarczy go poprosić, aby uzyskać pożądany rezultat. Bzdury! Być może Lewis dysponował wyjątkową mocą, ale był tylko człowiekiem. Sprawa przekraczała nie tylko jego możliwości, lecz także możliwości wszystkich Strażników. Tak, Perła wykorzystała ich, ale nie interesowali jej, być może jedynie jako środek nacisku służący do skierowania świata na wybraną przez nią drogę.

– Nie można się skontaktować z większością Strażników wysokiego rzędu, także z Orwellem – przyznał Luis. – Tam nie znajdziemy odpowiedzi. Musimy sami poszukać rozwiązania, a to znaczy, że trzeba coś wymyślić. Po to tu jestem.

Im dłużej trwała rozmowa, tym bardziej Turner sprawiał wrażenie zaniepokojonego.

– Jeśli twoja bratanica trafiła do systemu jako zaginione lub porwane dziecko, to już zajmują się nią wszystkie struktury FBI i lokalne służby porządkowe.

– Zajmij się nią sam – zaproponował Luis. – Jesteś Strażnikiem. Chodzi o dzieci Strażników. Dam ci listę zaginionych dzieci, które udało nam się zidentyfikować, ale może być ich dużo więcej. O wiele więcej. Jeśli przebywały w rodzinach zastępczych lub zostały osierocone, to nikt nie będzie ich szukał. Jest jeszcze coś. Przynajmniej w jednym, znanym nam przypadku, któreś z rodziców brało udział w porwaniu. Oni rekrutują fanatyków i to z dużym powodzeniem. Wyobraź sobie terrorystów obdarzonych mocami Strażników.

– Chryste – wyszeptał Turner i przymknął oczy. – Nie macie pojęcia, jak się pociłem nocami ze strachu przez ostatnich dziesięć lat, myśląc właśnie o czymś takim. Przygotowywaliśmy różne plany awaryjne, ale wątpię, aby coś pomogły w obecnej sytuacji. Na nic się nie zdadzą w przypadku tak poważnego zagrożenia. – Znowu popatrzył na mnie uważnie i zapytał: – Co możesz mi powiedzieć o ich organizacji?

– Dobrze uzbrojona. W każdym razie paramilitarna. Werbują Strażników, którzy się zbuntowali i odeszli. Możliwe też, że sztucznie zwiększyli moce ludzi, których dar był zbyt mały, aby zostali Strażnikami.

– Tak jak Ma'atowie.

Skinęłam głową. Ma'atowie tworzyli osobną organizację, cień organizacji Strażników. Należeli do niej ludzie, u których wykryto ślady uśpionej mocy, lecz była ona zbyt słaba, aby przeszkolono ich na Strażników. Uznano również, że nie są oni niebezpieczni, dlatego nie poddawano ich typowej procedurze stosowanej u odrzuconych, to znaczy zabiegowi chirurgicznemu usunięcia mocy przeprowadzanemu na mózgu. Ma'atowie odkryli, że można łączyć moce kilku osób, zwłaszcza jeśli włączy się w to jakiś dżinn, aby przywrócić równowagę siły Ziemi. Strażnicy bardzo często zapominali utrzymywać te siły we właściwych proporcjach.

W pewnym sensie Ma'atowie zajmowali się konserwacją otaczającego nas nadprzyrodzonego świata. Zawsze miałam dla nich szacunek za ich wysiłki. Niewielki, czyli taki sam, jakim obdarzałam wszelkie ludzkie działania.

– To następny punkt na naszej liście – powiedział Luis. – Chcemy odwiedzić ich przywódców. Zobaczymy, czy uda się zorganizować większe siły do rozwiązania tej sprawy.

Turner wzruszył ramionami.

– Życzę powodzenia. Powiem wam, co zrobię. Wezmę od was listę. Zacznę szukać informacji. Sprawdzę, czy istnieją jakieś powiązania między zaginionymi dziećmi. Jeśli macie rację, to może ich być o wiele więcej, niż FBI namierzyło do tej pory. Jak bardzo mam się w to zaangażować?

– Bardzo i szybko – stwierdził Luis. Wstał i wyciągnął rękę na pożegnanie. – Jeśli ta sprawa ma się pomyślnie zakończyć, będzie nam potrzebne wszelkie wsparcie.

Turner znów zerknął w moją stronę. Wiedziałam, co mu przeleciało przez głowę. Nie dlatego, że czytałam jego myśli, lecz dlatego, że rozumiałam obawy.

– Nie – odpowiedziałam na niezadane pytanie. – Luis nie może mnie powstrzymać w chwili, gdy postanowię wykonać rozkaz Ashana i zgładzić waszą rasę. Nikt mnie nie powstrzyma. Wystarczy, że to zrobię, a odzyskam swoje dawne moce dżinna. Tak brzmiała umowa. Nikt nie mógłby mnie powstrzymać, być może oprócz wroga, którego najbardziej się obawialiśmy. Perły.

Turner nie próbował skomentować moich słów.

– Sprawa twojej bratanicy będzie dla mnie najważniejsza – obiecał i wyprowadził nas ze swojego gabinetu. Ruszyłam korytarzem za Luisem w stronę wind, mijając po drodze milczące, zapadające w pamięć fotografie. Nacisnął guzik, ale ja poszłam dalej, w stronę tabliczki wskazującej wejście na klatkę schodową. Westchnął i ruszył za mną.

– Powinniśmy porozmawiać o twojej klaustrofobii.

– Nie cierpię na klaustrofobię – odparłam. – Nic nie obchodzą mnie ciasne pomieszczenia, poruszające się dzięki cienkim kablom i pomysłom inżynierów Takimi klitkami bez trudu mogą zawładnąć moi wrogowie.

Drzwi trzasnęły i zamknęły się za jego plecami. Odgrodziły nas od świata w cichej, chłodnej klatce schodowej. Odwróciłam się do niego. Staliśmy na szerokim, betonowym półpiętrze.

Wyglądał trochę inaczej niż przy naszym pierwszym spotkaniu. Silny i szczupły, o skórze barwy karmelu i zagadkowym spojrzeniu ciemnych oczu. Trochę za długie włosy okalały ostro zarysowaną twarz. Wytatuowane na muskularnych ramionach płomienie migotały niewyraźnie w przyćmionym świetle.

– Jak myślisz, pomoże? – zapytałam. Luis wzruszył ramionami.

– Nie mam bladego pojęcia. Ale musimy pociągnąć za wszystkie sznurki, do których możemy dosięgnąć.

– A jeśli pracuje dla Perły i jej ludzi?

– Wtedy się dowiedzą, że poważnie traktujemy tę sprawę. Nie sądzę, aby to było coś złego. Już się przekonali, że nie zamierzamy zrezygnować. Niech wie, że jeśli będziemy zmuszeni, zastosujemy drastyczne środki, aby ją powstrzymać.

Tylko że Luis w to nie wierzył. W głębi ducha nie wierzył, że mogłabym porzucić ludzką postać i jako dżinn zgładzić ludzkość.

Luis w ogóle mnie nie znał.

– A więc jedziemy do Ma'atów – powiedziałam i zeszłam kilka stopni w dół. Czekało nas jeszcze sześć pięter. – Samolotem?

– Tak będzie szybciej – odparł. – Mam nadzieję, że dziś nikt nie spróbuje nas zabić.

– To byłaby pewna odmiana. A tak naprawdę podejrzewałam, że ktoś podejmie próbę zabicia nas, może nawet w ciasnej klatce schodowej z betonu i stali. Ale bez przeszkód dotarliśmy do wyjścia na parterze i znaleźliśmy się w otwartym holu.

Przy kontuarze ochrony zwróciliśmy identyfikatory, minęliśmy ciężkie opancerzone drzwi i wyszliśmy na popołudniowe słońce Albuquerque. W suchym powietrzu unosiły się zapach palonego w kominkach aromatycznego jadłoszynu, ostra woń sosny oraz tłusty, wszechobecny smród spalin. Nad naszymi głowami wzbijał się w niebo odrzutowiec, pomalowany na niebiesko i pomarańczowo, zostawiając za sobą smugę.