Ruszyliśmy do odległego parkingu, na którym zostawiliśmy dużą furgonetkę Luisa – czarną, z krzykliwymi plamami kolorowych płomieni z obu stron karoserii. Właśnie oddał ją do umycia i woskowania, więc lśniła w słońcu jak heban. Zatęskniłam za swoim motocyklem, który z niechęcią zostawiłam. Wolałam prostotę i swobodę tego środka transportu od zamkniętej przestrzeni ciasnego metalowego pudła. Na szczęście okna dało się opuścić i chociaż zrobiło się chłodniej, jeszcze nie było zimno.
Już wkrótce miało się ochłodzić.
Zanim dotarliśmy do samochodu, drogę zastąpiło nam dwóch ludzi – wysoki i dobrze zbudowany oraz niższy z ciemniejszą cerą. Wyciągnęli w naszą stronę czarne skórzane pochewki ze złoconymi odznakami identyfikacyjnymi.
Policja.
Zerknęłam spod oka na Luisa, gdy oboje się zatrzymaliśmy. Wiedział, o co pytam: podporządkować się czy walczyć i uciec? Przedstawiciele władz nie robili na mnie wrażenia, choć zdawałam sobie sprawę, że mogą utrudnić mi zdolność działania w już i tak skomplikowanych okolicznościach ludzkiej egzystencji. Więzienie byłoby mi nie na rękę.
Luis pokazał mi gestem dłoni, żebym zaczekała. Byłam gotowa wykonywać jego polecenia.
– Detektywi – powiedział i skinął głową w stronę obu mężczyzn. – Czym możemy służyć?
– Możesz ruszyć tyłek i odwrócić się w stronę furgonetki – odezwał się niższy. – Oprzeć się łapami o maskę. Stopy szeroko. Ty też, Różowiutka.
Domyśliłam się, że chodzi mu o wyblakły kolor różowej farby, jaki wciąż pozostał na moich jasnych włosach. Jeszcze nie podjęłam decyzji, czy mam się jej do końca pozbyć, czy ufarbować od nowa na gorący odcień purpury. Odnosił się do mnie z taką pogardą, że miałam ochotę odwrócić się i zamienić jego włosy w płonące różowe ognisko.
Być może dosłownie.
Postąpiłam inaczej, uśmiechnęłam się i tak jak Luis położyłam dłonie na chłodnej, gładkiej powierzchni maski i rozsunęłam stopy na szerokość ramion. Niższy z detektywów stanął za moimi plecami, żeby mnie obszukać.
– Nie lubię, kiedy ktoś mnie dotyka – uprzedziłam cicho.
– Ona nie żartuje – wtrącił Luis. – Lepiej jej nie drażnić.
– Muszę was obmacać, czy nie macie broni – powiedział detektyw. – Jeśli się będziesz opierać, złapię cię za ten chudy albinoski tyłek i zaciągnę do więzienia okręgowego. Czy to jasne?
– Rany, człowieku. – Luis westchnął. – Skończ z tym wreszcie, dobrze? Sądziłam, że Luis mówi raczej do mnie niż do detektywa. Nie byłam pewna, czego po mnie oczekuje, ale domyśliłam się, że chce, żebym nic nie robiła, gdyż patrzył na mnie długo i uporczywie.
Dlatego, z ogromnym niesmakiem, pozwoliłam, żeby obcy położył na mnie ręce, przesunął nimi wzdłuż ciału, po plecach, w dół, po nogach i do góry między nogami. Spokojnie, powtarzałam sobie. Zachowaj spokój. Okazało się to o wiele trudniejsze, niż przewidywałam. Ale nie odrywałam spojrzenia od ciemnych oczu Luisa i dzięki temu do pewnego stopnia zachowałam panowanie nad sobą. Detektyw zrobił krok do tyłu. – Jest czysta. Teraz twoja kolej, Rocha. Luis uśmiechnął się szeroko, jakby był przyzwyczajony do takiego traktowania.
– Nie ma sprawy. Wiem, że lubicie takie rzeczy. Jego słowa pozbawiły nieznajomego detektywa resztek dobrego humoru. Uderzając przedramieniem Luisa w kark, pchnął go do przodu i gwałtownie przygniótł do maski furgonetki. Odchyliłam się do tyłu, przenosząc ciężar ciała na pięty.
– Ja bym tego nie robiła.
– Zamknij się, ścierwo – powiedział starszy, mocniej zbudowany mężczyzna. – Ręce na maskę! Ręce na maskę!
– Dlaczego? – Nie chciałam się podporządkować. Nie znosiłam dotyku obcych ludzi i traktowania z pogardą, ale moją wściekłość rozpaliła przemoc wobec Luisa, a nie wobec mnie. Niższy z detektywów oklepywał Luisa z dużo większą siłą niż mnie. – Co złego zrobiliśmy?
– Sądzisz, że potrzebuję powodu, żeby zatrzymać łajzę od Norteño? – wybuchnął. – Lepiej się zastanów.
– Nie mam nic wspólnego z Norteño – zaprzeczył Luis przez zaciśnięte zęby. Tamten wciąż przyciskał jego twarz do maski. – Od lat do nich nie należę. Niech pan przeczyta nowe instrukcje, detektywie.
– Jeśli nie należysz do Norteño, to dlaczego gang zastrzelił twojego brata i bratową? Dla zabawy?
– Odszedłem. To im się nie spodobało. Dopiero wróciłem do miasta. Możecie to sprawdzić. Starszy z mężczyzn skinął głową młodszemu, który puścił Luisa i zrobił krok w tył. Luis wyprostował się, odwrócił od furgonetki i stanął przed detektywami.
– O co chodzi? – zapytał.
– Ty. – Starszy wskazał palcem na mnie. – Nazwisko!
– Leslie Raine – odparłam. Dobre nazwisko, jak każde inne. Miałam wyprodukowany przez Strażników dowód tożsamości potwierdzający, że naprawdę tak się nazywam.
– Skąd jesteś?
– Stąd.
– Tak, rzeczywiście wyglądasz jak cholerny tubylec. – Odprawił mnie gestem i zwrócił się do Luisa: – Dlaczego się kręcisz wokół budynku władz federalnych?
– Wcale się nie kręcę – zaprzeczył Luis. – Przed chwilą wyszliśmy z biura FBI. Rozmawialiśmy z agentem specjalnym Turnerem. Na pewno to potwierdzi.
Mężczyźni wymienili szybkie, niezrozumiałe dla nas spojrzenia. – Jak taka łajza jak ty zasłużyła na rozmowy z FBI?
– Nie wasza sprawa – powiedziałam z chłodną wyższością dżinna. Obaj mężczyźni dłuższą chwilę uważnie mi się przyglądali.
– Kim ty właściwie jesteś? Pracujesz dla federalnych? A Rocha jest informatorem? Uśmiechnęłam się leniwie.
– Naprawdę chcecie o tym rozmawiać tutaj? – zapytałam. – Na ulicy?
Przejeżdżający obok ludzie zwalniali, żeby nam się przyjrzeć. Przed sklepem po drugiej stronie ktoś stał i fotografował nas komórką. Wysłałam impuls mocy i rozgniotłam metal oraz szkło. Telefon wydał z siebie smutne, ciche, elektroniczne beknięcie i padł. Mężczyzna z ponurym zaskoczeniem przyglądał się zepsutemu urządzeniu. Potrząsnął nim bezradnie, jakby próbował przywrócić mu życie. Po chwili, widząc wyraz mojej twarzy, szybko ruszył przed siebie. Nie lubię, kiedy ludzie się na mnie gapią.
Nie miało znaczenia, czy policjanci mi uwierzyli. Obaj postanowili zachować ostrożność. Starszy z nich kiwnął głową. Młodszy podszedł do stojącego w pobliżu nieoznakowanego szarego sedana i otworzył tylne drzwi.
– Wsiadać! – rozkazał.
– Jesteśmy aresztowani?
– A zrobiliście coś, za co powinniśmy was zatrzymać?
Wzruszyłam ramionami i wsiadłam. Luis wsiadł po przeciwnej stronie. Dwoje drzwi głośno zamknięto, a policjanci podeszli do przodu wozu. Natychmiast poczułam się jak w pułapce. Samochód nie pachniał tak jak większość aut. Unosiła się w nim nieprzyjemna woń plastiku, rozgrzanego metalu, niemytych ciał i nieświeżego jedzenia. Przyjrzałam się uważnie drzwiom od wewnętrznej strony. Nie było klamek. Pocieszyła mnie myśl, że nam dwojgu by to w niczym nie przeszkodziło, gdybyśmy postanowili wysiąść. Strażników Ziemi nie tak łatwo uwięzić, a dżinny, nawet głęboko upokorzone i wyklęte, jeszcze trudniej. Posiadanie takich mocy miało jednak wady. Na przykład nie zawsze można było znaleźć pożyteczny sposób ich zastosowania. Aż do teraz.
Policjanci wsiedli do samochodu. W środku było ciepło, lecz nie nadmiernie. Mimo to poczułam, że zaraz się uduszę, i zaczęła mnie ogarniać panika. Zacisnęłam powieki i skoncentrowałam się na oddychaniu. Starałam się oddychać równo, miarowo, usiłowałam sobie nie wyobrażać, czym jest pozbawienie powietrza, odebranie oddechu.