Выбрать главу

Luis pracował w ogromnym skupieniu. Trwało to bardzo długo, kilka godzin. Policjanci wyszli, wrócili i znowu wyszli. Lekarze i pielęgniarki pojawiali się i znikali, ale nikt nam nie przeszkadzał. Zastanawiałam się, dlaczego tak się dzieje, aż uświadomiłam sobie, że wszyscy musieli dojść do porozumienia i wspólnie wyrazić zgodę na tę ostatnią próbę. Nic już nie mogło zaszkodzić.

Sińce pod skórą powoli zaczęły blednąc. Luis przerwał na chwilę, żeby złapać oddech. Nalałam mu szklankę wody z karafki stojącej obok łóżka. Wypił szybko, zachłannie. Wtedy zauważyłam, że ma koszulę mokrą od potu i kropelki skapują mu z włosów. Jego mięśnie drżały z wysiłku.

Położyłam bladą, suchą dłoń na spoconym ramieniu, na tatuażu w kształcie płomienia.

– Wystarczy – powiedziałam.

– Nie – zaprzeczył Luis i wyciągnął w moją stronę szklankę, prosząc gestem o dolanie wody z karafki. – Wciąż krążą w jej krwi te małe dranie, ale już się do nich dobrałem. Oczyściłem większość jej organów wewnętrznych. Jeśli jednak nie usunę tego świństwa z jej krwi, wtedy zakażenie zacznie się od nowa… – przerwał, żeby się napić. – Masz dość mocy na dalszy ciąg?

Czy miałam? Zaskoczyło mnie to pytanie. Szybko skupiłam uwagę na sobie. Nie byłam zmęczona, nie osiągnęłam granicy ludzkiego wyczerpania, ale miał rację. Drżałam, ograbiona z energii. Poczułam palące pragnienie. Wzięłam od niego szklankę, napełniłam wodą i wypiłam ją jednym haustem.

– Dobrze się czuję – odpowiedziałam. Wziął karafkę, potrząsnął, wzruszył ramionami, wyjął korek i wypił kilka ostatnich łyków. Odstawił pustą na stolik.

– Do roboty. Przytrzymałam go za ramię.

– Luis? – Nie musiałam nic więcej mówić. On też niczego nie musiał mi tłumaczyć. Wystarczyło, że pokręcił głową, nie przyjmując do wiadomości mojego zaniepokojenia. – Dobrze – powiedziałam.

Miałam wrażenie, że poparzyłam sobie palce, dotykając jego skóry. Był rozgrzany, tak gorący, że zwróciło to moją uwagę. Wysiłek i moc niszczyły go od środka.

Nie zamierzał przerwać. Doskonale go rozumiałam.

Słońce właśnie chowało się za horyzontem, kiedy Luis wreszcie westchnął, zdjął rękę z czoła dziewczynki i spróbował wstać, lecz bez powodzenia. Chwyciłam go za ramię, gdy zaczął się osuwać z łóżka. Nie zdołałam go utrzymać, ale nie pozwoliłam mu upaść bezwładnie, tylko pomogłam mu się osunąć w pozycji siedzącej na podłogę. Ktoś napełnił karafkę wodą. Chwyciłam ją i ruszyłam w stronę Luisa. Kolana pode mną drżały. Musiałam się zatrzymać i na chwilę oprzeć się o ścianę, bo przed oczami pojawiły mi się czarne plamy. Zebrałam resztki sił i opadłam na podłogę obok Luisa.

Nie rozlałam wody.

– Dobrze się czujesz? – odezwał się słabym, ochrypłym głosem. Podałam mu karafkę, wypił do połowy, nie odrywając od niej ust. – Musimy coś zjeść. Białko i węglowodany. Im więcej, tym lepiej.

Zabrałam mu wodę i wypiłam do końca.

– A dziewczynka? – zapytałam głosem, który z trudem rozpoznałam. Luis uśmiechnął się powoli, miał bardzo zmęczoną twarz.

– Wyzdrowieje – powiedział. Ciepły i słodki uśmiech szybko zniknął. – Przynajmniej fizycznie. Nie mam pojęcia, co mogło ją doprowadzić do takiego stanu. Uraz może hyc o wicie głębszy i nie poradzimy sobie z nim tak łatwo jak z objawami fizycznymi.

Jeśli to było łatwe, to nie potrafiłam sobie wyobrazić walki z trudnym przypadkiem. Chciałam się podnieść, ale nogi nie zareagowały. Luis wziął mnie za rękę.

Nie pozwoliłam na to, ale nawet osłabiony, był ode mnie silniejszy.

– Nie – sprzeciwiłam się. – Za dużo oddałeś energii.

– Potrzebujesz jej bardziej ode mnie. Ostatnie zapasy mocy wlały się we mnie, przeniknęły ciepłem moje nerwy, wzbudzając fale rozkoszy. To była zaledwie namiastka. Niewiele mógł mi dać, ale to wystarczyło, aby podtrzymać mnie na siłach przez dzień, dwa, aż sam odzyska siły.

Jeśli wcześniej nierozważnie nie zużytkuję swojej mocy. Nie chciałam tego zrobić, ale moja dłoń poruszyła się, jakby kierowana własną wolą. Wyrwała się z jego uścisku i uniosła, aby dotknąć jego twarzy.

Luis spojrzał na mnie rozszerzonymi nagle oczami. Przez ułamek sekundy patrzyliśmy na siebie. Zniknęły wszelkie przeszkody, wszelkie dzielące nas mury.

Nagle opuściłam dłoń, z trudem się podniosłam i ruszyłam na poszukiwanie białka i węglowodanów, których jego organizm tak bardzo potrzebował. W holu spotkałam detektywa Halleya. Właśnie szedł do naszego pokoju z tacą pełną jedzenia. Były tam hamburgery, hot dogi i jakiś gulasz w misce.

– Wyjdzie z tego? – zapytał Halley, trzymając tacę mocno w rękach.

– Nie dasz nam jedzenia, jeśli umrze? Zamrugał, pokręcił głową i podał mi tacę.

– Próbowaliście. Chyba nie można prosić o nic więcej.

– To się cieszę, bo Luis uważa, że ona wyzdrowieje. – Ruszyłam przed siebie, żeby zanieść jedzenie do pokoju, gdy odwróciłam się i zapytałam: – Skąd wiedziałeś?

– Niby co?

– No, że będziemy tego potrzebować. Wzruszył ramionami.

– Zapytałem bratową. Powiedziała, że jeśli przez to przejdziecie, będziecie głodni jak wilki. Uznałam, że mimo wszystko Halley będzie miał prawo żyć.

Dziewczynka obudziła się po głębokim, bo naturalnym, śnie.

Najważniejsze było to, jak się obudziła… z płaczem, krzykiem, przerażeniem i rozpaczą. Jej udręka wywołała w pokoju pożar.

Wszystko stało się bardzo szybko. Dziecko krzyczało z przerażenia, a za moment pościel, w której leżała, wybuchnęła pomarańczowym płomieniem. Zajęły się poduszki na stojących w pobliżu krzesłach i wesołe żółte zasłony wiszące w oknach. Kolorowe rysunki na ścianach gwałtownie pociemniały.

To było najgorsze, co mogło się stać. Moce Luisa pochodziły z Ziemi. Strażnik Pogody szybciej mógłby znaleźć sposób zgaszenia płomieni, ale dla Strażnika Ziemi to bardzo trudne zadanie.

Moje moce były ograniczone przez moce Luisa, ale mogłam je wykorzystać bardziej twórczo. Błyskawicznie zmieniłam strukturę naszej skóry i płuc, żebyśmy się stali ognioodporni, ale nie mogłam uczynić nas ogniotrwałymi. Dobrze zrobiłam, bo Luis rzucił się w płomienie, chwycił dziecko, ściągnął je z łóżka i przytulił do siebie. Gdyby był normalnym człowiekiem, poparzyłby się straszliwie.

W chwili, gdy dziewczynka znalazła się w ramionach Luisa, płomienie zaczęły gasnąć, z sykiem i strzelaniem, kiedy zadziałał umieszczony w suficie system przeciwpożarowy. Z góry polała się woda i włączył się alarm. Odcięłam przepływ mocy. Luis i ja wróciliśmy do poprzedniego stanu.

– Co u diabła…? Przy drzwiach do pokoju zebrał się spory tłumek, przez który przedarło się do środka dwóch mężczyzn. Sprawiali wrażenie ludzi pełniących ważne funkcje. Ten w białym fartuchu był lekarzem, za nim przeciskał się detektyw Halley. I to Halley odezwał się pierwszy.

– Co się tu stało? Lekarza nie interesowały takie szczegóły i ruszył, żeby odebrać dziewczynkę z rąk Luisa.

– Nie – sprzeciwił się Luis. – Zły pomysł.

– Muszę obejrzeć jej poparzenia.

– Nic jej się nie stało. Jest tylko wystraszona.

– I niebezpieczna – dodałam. – A także zdezorientowana. Luis spojrzał na mnie. Tak jak ja wiedział, co jej dolega: moce dziecka powinny zostać uśpione do czasu, kiedy w organizmie dziewczynki wykształcą się odpowiednie kanały, przez które bezpiecznie popłyną. Była o wiele za mała – o wiele za mała – aby udźwignąć taki ciężar. Nawet w okresie dorastania nie poradziłaby sobie z tak ogromnymi wrodzonymi zdolnościami, których próbkę nam dała.