– Jak to się stało? – spytałam cicho. Luis tulił dziecko w ramionach, a ono przywarło do niego, otoczyło ramionkami jego szyję i patrzyło szeroko otwartymi, pełnymi przerażenia niebieskimi oczami. Wyciągnęłam z szafy gruby, ciepły pled. To było jedyne miejsce w pokoju, do którego nie miały dostępu płomienie ani woda z sufitu. Podałam pled Luisowi. Szczelnie owinął nim dziewczynkę.
– Nie chciałam – szepnęła z poważną miną. – Naprawdę nie chciałam.
– Wiem, mija – powiedział. – Nie martw się, nikt cię nie obwinia. Jestem Luis. A ty jak masz na imię? Zastanawiała się dłuższą chwilę, zanim odpowiedziała:
– Pammy.
– Pammy, a nazwisko?
– A twoje? – zapytała. Luis się uśmiechnął.
– Rocha.
– Śmieszne.
– Być może. Hiszpańskie. A twoje jest śmieszne?
– Gegenwaller – oznajmiła z dumą. – To niemieckie nazwisko. Luis zerknął na detektywa Halleya, który skinął głową i przepchnął się przez tłum wciąż stojący przy drzwiach. Dostał potrzebną informację i mógł rozpocząć poszukiwania.
– Pammy Gegenwaller – powiedział Luis. – Gdzie są twoi rodzice? Jej twarz nagle przybrała zimny wyraz, przeobraziła się w nieruchomą, pustą maskę. Robiła wrażenie doświadczonej staruszki, a nie dziecka.
– Nie mają żadnego znaczenia – stwierdziła. – Tak mówiła pani.
– Pani – powtórzyłam. – Kim ona jest? Pammy odwróciła buzię, przytuliła się do szyi Luisa.
– Hej! – zawołał i delikatnie zakołysał dzieckiem. – To Cassiel. Jest miła. Nie zrobi ci krzywdy. – Zrobi – powiedziała Pammy. – Tak jak pani.
W końcu personel medyczny otrząsnął się z osłupienia i wszyscy wtargnęli do środka, jakby nagle zniknęła niewidoczna bariera na progu, zagradzająca wejście do pokoju. Pielęgniarka wyrwała Pammy z ramion Luisa. Gdy dziewczynka krzyknęła, protestując przeciwko temu, zauważyłam nagły grymas bólu i lęku na jego twarzy.
– Zaczekaj! – warknął. Pielęgniarka przystanęła, zmarszczyła brwi, usiłując powstrzymać machające rękami dziecko. Luis położył dłoń na czole Pammy. – Teraz zaśniesz, kochanie – wymruczał. – Jesteś bezpieczna. Musisz zaufać tym ludziom. Im zależy, żebyś wyzdrowiała. Dobrze?
Używał swojej mocy zdecydowanie, lecz subtelnie. Zastosował ją jako formę środka uspokajającego. Moc przeniknęła dziewczynkę i rozluźniła jej ciało. Pammy zamrugała oczami i zamknęła powieki. Oparła głowę na ramieniu pielęgniarki. Luis odsunął rękę.
– Powinna spać przez jakiś czas – powiedział. – Niech ktoś stale będzie przy niej. Przekazałem jej sugestię, że ma wam zaufać, ale jeśli się wystraszy, to może się zmienić. Dbajcie o jej spokój, a nie powinniście mieć z nią kłopotów. Nie zostawiajcie jej samej. – Sięgnął do kieszeni, wyjął mały notes, zanotował coś szybko i podał kobiecie kartkę. – Proszę zadzwonić pod ten numer. To numer alarmowy do Strażników. Wyznaczą kogoś o odpowiednim profilu mocy, żeby wam pomógł. Jeśli nie znajdą nikogo, wtedy tu wrócę. Zapisałem też numer do siebie.
– Przenieśmy ją do innego pokoju! Niech ktoś ściągnie konserwatora budynku! Zadzwońcie do straży pożarnej, muszą spisać raport! – ryknął naczelny lekarz. Pielęgniarka zabrała Pammy i wyszła z pokoju. Ruszyliśmy za nią z Luisem, ale gdy znaleźliśmy się na korytarzu, od razu przystanął. Powietrze tutaj nie cuchnęło dymem i roztopionym plastikiem. Odetchnęłam kilka razy z ulgą.
– Rozumiesz coś z jej słów? – zapytał. – Wiesz, co się przed chwilą stało?
– Dziecko jest uśpionym Strażnikiem – powiedziałam. – Ktoś obudził jej moce, ale zbyt wcześnie, aby to było bezpieczne. Jakaś kobieta. Ktoś podobny do mnie.
– Dżinn – stwierdził Luis. – Chyba oboje wiemy, o kogo chodzi. O Perłę. Pammy była na Ranczu, gdzie Perła szkoliła porwane dzieci Strażników. Ale w jakim celu to robiła? Co miałyby uczynić?
– Pammy odrzucono – domyśliłam się. Widzieliśmy już inne podobne przypadki. Dzieci przywiezione na Kanczo, do oceny lub na szkolenie, które nie spełniły nieznanych nam wymagań Perły, były albo odrzucone, albo wykorzystywane jako strażnicy pilnujący granic Rancza, które stało się ich twierdzą.
Pammy uciekła lub ją wypędzono, bo się rozchorowała i stała się bezużyteczna.
– Perła musiała zmienić miejsce pobytu – dodałam. – Być może zmieniła także taktykę. Znaleźliśmy kryjówkę Perły w Kolorado. Zanim zebraliśmy odpowiednie siły, żeby ją zaatakować, kryjówkę zniszczono. Zostali w niej tylko zbędni sojusznicy – ludzie. Dzieci zabrała ze sobą.
Poświęciliśmy kilka tygodni na poszukiwanie tropów, które by nam wskazały, dokąd uciekła.
– Może taki właśnie jest jej cel – zastanawiał się Luis. – Może Pammy wcale nie zawiodła. I dokładnie spełnia wymagania Perły. Jest małą bombą zegarową.
Zastanowiłam się przez chwilę i pokręciłam przecząco głową.
– Nie. Perlą nie jest zainteresowana przypadkowymi zniszczeniami. Ona ma cel, choć jeszcze nie wiemy dokładnie jaki. Ale jeśli pozbyła się tego dziecka, to tylko dlatego, że Pammy nie spełniła jej oczekiwań.
Oczy Luisa zapłonęły ponurym blaskiem.
– Chryste! – szepnął. – Ta mała mogłaby wysadzić szpital w powietrze, gdyby się zezłościła. Czyżby miała jeszcze za mało mocy?
– Pewnie dla Perły za mało – powiedziałam. Westchnął.
– Muszę wypić trzy szklaneczki whisky i przespać się z półtorej doby. Nie możemy tak walczyć dalej. Pora trochę zwolnić tempo.
Nie chciałam niczego zwalniać, ale też poczułam zmęczenie i słabe drżenie mięśni. Mój słabnący mózg interpretował obrazy i dźwięki na przemian jako zbyt wolne, ciemne i ciche lub zbyt szybkie, jasne i głośne. Musiałam odpocząć, a jeśli ja potrzebowałam odpoczynku, Luis potrzebował go stokroć bardziej.
– Do domu? – spytałam.
– Do domu – odparł. – Natychmiast.
2.
Domem był domek jego brata, Manny'ego i jego żony Angeli, który Luis postanowił zatrzymać po ich śmierci. Częściowo chodziło o zapewnienie małej Isabel poczucia ciągłości, przebywania w znajomym otoczeniu, chociaż liczenie na jej powrót niewiele miało wspólnego z logiką, było raczej zwykłym uporem i determinacją. Chodziło też o wygodę. Luis niedawno przeprowadził się z Florydy i nie zdążył wynająć mieszkania, zanim zamordowano jego brata.
Miałam mieszkanie, lecz traktowałam je jak przechowalnię, gdzie trzymałam swoje rzeczy, spałam i się myłam.
Dom Rochów był czymś… więcej.
– Powinienem cię odwieźć do twojego mieszkania – powiedział Luis, otwierając frontowe drzwi do małego, schludnego domku. Potrwało to dłuższą chwilę, ponieważ zamontował nowe zamki i system alarmowy. Mówił to bez przekonania, dlatego zlekceważyłam jego słowa i ruszyłam korytarzem do znajomego saloniku. Był wygodnie umeblowany, pełen przedmiotów, które nie do końca do siebie pasowały – ślad po ludziach, którzy kupowali rzeczy przez lata, z miłości, nie dla mody. W przeciwieństwie do brata i bratowej Luis utrzymywał w domu ład. Panowała w nim atmosfera spokoju. Porządku. Może smutku.
Dzięki niej zniknęło z mojej duszy uczucie zmęczenia, niepokoju.
Zamknęłam drzwi za sobą i usiadłam na kanapie. Luis spojrzał na mnie bez słowa i poszedł do kuchni. Wrócił z dwiema szklankami, ozdobionymi postaciami z kreskówek, i butelką bursztynowego płynu, którą postawił na stoliczku do kawy, a potem osunął się obok mnie z westchnieniem świadczącym o krańcowym wyczerpaniu.