Выбрать главу

Powiedział „przy kobiecie”, nie „przy dżinnie”. Miało to dla mnie znaczenie. Zniknęła jakaś bariera między nami, o której istnieniu ledwie miałam pojęcie. Nie wiedziałam, dlaczego tak się stało. Oczywiście mógł to być wpływ alkoholu, ale mogła to być również konsekwencja wielogodzinnego maksymalnego skupienia na ratowaniu małego dziecka w szpitalu… albo, po prostu, od pewnego czasu oboje o tym myśleliśmy, lecz nie chcieliśmy się do tego przyznać.

Zsunęłam się z kanapy i tak gwałtownie odepchnęłam stolik do kawy, że otwarta butelka whisky zatańczyła chwiejnie na blacie; wyciągnęłam rękę, żeby ją złapać i postawić, zanim się wyleje. Podniosłam ją do ust i przechyliłam, cały czas patrzyłam Luisowi prosto w oczy. Jedwabiste, płynne ciepło rozlało mi się w ustach. Przytrzymałam je tam przez chwilę, zanim połknęłam.

Odstawiłam butelkę i usiadłam okrakiem na udach Luisa. Opadłam całym ciężarem na jego napięte ciało i oparłam się wygodnie o niego. Trwaliśmy blisko siebie, tak naprawdę nigdy jeszcze nie byłam aż tak blisko niego.

Wydał z głębi gardła okrzyk zaskoczenia. Poczułam, jak napinają się jego mięśnie, jakby całym sobą walczył z własnymi pragnieniami.

– Jeśli uważasz mnie za nieatrakcyjną – powiedziałam – to każ mi odejść.

Było oczywiste, że go pociągam. Przyciskałam całym ciężarem jego biodra. Trudno byłoby zaprzeczać prawdzie. Zamknął oczy i odetchnął głęboko. Czułam, jak mocno bije mu serce. Widziałam pulsowanie żyłki na skroni. Kropla potu spłynęła w dół po lśniącej skórze krtani. Patrzyłam, jak się zsuwa w pośpiechu i zdecydowanie. Przez chwilę zastanawiałam się, czy jej nie zlizać.

– Przemawia przez ciebie whisky – stwierdził. – Jutro znienawidzisz nas oboje. Roześmiałam się cicho.

– Nie potrzebuję whisky, żeby kogoś znienawidzić – odparłam. – Nienawiść to mój normalny stan ducha. Bardzo dobrze o tym wiesz.

Luis dwukrotnie uderzył tyłem głowy w poduszki kanapy, a potem otworzył oczy i spojrzał na mnie. Wydawało mi się, że odległość między nami maleje, choć żadne z nas się nie poruszyło.

– Przedtem chciałem cię znienawidzić – powiedział. – Próbowałem. Kiedy Manny umarł… Miał prawo, aby mnie przeklinać. Widziałam, jak padają Manny i Angela, oboje śmiertelnie ranni. Zamiast tak jak Luis rzucić im się na pomoc, aby ratować ich życie, pobiegłam za krzywdzicielami moich przyjaciół. Wybrałam zemstę zamiast litości. Posłuchałam instynktu dżinna i pozostawiło to w mojej duszy wciąż niezagojoną ranę.

Ból zwielokrotniała świadomość, że nawet gdybym postąpiła tak jak Luis, nawet gdybym wykorzystała wszystkie swoje umiejętności i moce, moi ranni przyjaciele najprawdopodobniej i tak by umarli. Luis dobrze o tym wiedział.

– Chciałem cię znienawidzić – powtórzył miękko. – Ale nie mogłem. Po prostu zbijasz mnie z tropu…

– Zbijam cię z tropu? – powtórzyłam. Podobało mi się to określenie. – Dlaczego? Próbuję mówić to, co myślę.

– Co ty powiesz? – Jęknął, gdy zatoczyłam koło biodrami, ocierając się o niego. – Święci pańscy! Nie rób tego!

– Protestujesz, bo chciałabym cię dotykać? Zdjąć ci ubranie i wszędzie cię dotknąć? Dokładnie cię poznać? – Nie byłam pewna zasad, jakie obowiązują ludzi w tej materii, ale Luis nie wyglądał na obrażonego. Pochyliłam się bliżej, powoli i objęłam ramionami jego szyję. Skóra była gorąca i napięta. – Czy dlatego, że chcę poczuć twoje ciało na swoim? Twoje pragnienia przelewające się w moje żyły?

– Cass – powiedział niepewnie, a potem wziął głęboki oddech i odezwał się zupełnie innym tonem: – A co tam, do diabła! Wszystko jedno…

I pocałował mnie.

Nie wiedziałam, czego mam się spodziewać po tym spotkaniu skóry, ale moje ciało wiedziało za mnie. W jednej chwili w moim umyśle zapłonęło białe światło, nie myślałam o niczym, o niczym oprócz ciepłego, wilgotnego dotknięcia jego warg. Chwycił mnie mocno w pasie i gwałtownie przyciągnął do siebie. To był pojedynek. To była kapitulacja. Oszałamiająca mieszkanka instynktu, potrzeby i emocji. Zadrżałam i rozchyliłam wargi pod naciskiem jego języka. Przesuwał dłoń powoli wzdłuż mojego kręgosłupa, musnął delikatną skórę na karku i objął tył głowy w pierwotnej pieszczocie.

Lekko unosiłam się nad jego ciałem. Nagle moje kolana rozsunęły się, jakby z własnej woli, i zniknął ten ostatni dzielący nas centymetr. Luis jęknął bez tchu w moje usta, a ja, ocierając się o niego, zaczęłam przesuwać biodrami w przód i w tył. Czysty, dziki instynkt kierował moim ciałem, zapisany na stałe w DNA przez setki tysięcy lat współżycia ludzi. Ja też traciłam oddech.

Pocałunek stawał się coraz głębszy, czas zwolnił, mierzony coraz szybszymi uderzeniami serca. To wszystko było dla mnie nowe. Głaskałam go, szukałam miejsc, gdzie jest gorętszy, zimniejszy, delikatniejszy, jędrniejszy. Zbadałam jego długie ramiona, dotykałam twardych mięśni.

Nagle poczułam poruszające się we mnie nieznane ciepło. Nie pochodziło od moich przebudzonych nagle ludzkich pragnień, lecz od niego, przenikało przez ogniwo, które podtrzymywało moje życie i moc. Wpływało przez rozżarzoną do białości siatkę nerwów, gromadziło się i wywoływało rozkosz, która sprawiła, że jęczałam wprost w usta Luisa. Byłam zagubiona i na wpół świadoma. Ogarnęła mnie niezwykła błogość – niebezpieczna nie dlatego, że docierały do mnie pochodzące od Ziemi moce Luisa, ale z powodu załamywania się jego samokontroli.

– Zawsze tak jest? – zapytałam między gwałtownymi oddechami. Dłuższą chwilę trwało, zanim znalazł właściwe słowa.

– Czasem – z trudem odpowiedział. – Między bardzo silnymi Strażnikami, ale inaczej. Nie było to do końca dla mnie zrozumiałe, ale zaciekawiło mnie. Przesunęłam czubkiem palca wzdłuż jego ramion i nagle zobaczyłam moc przepływającą między nami, na tyle potężną, że zostawiła złoty ślad w miejscu dotknięcia.

Roześmiałam się, ujęłam w palce kołnierzyk koszuli Luisa i ściągnęłam mu ją przez głowę, odsłaniając jego pierś. Miał skórę koloru ciemnego miodu, a mięśnie mocne i napięte. Odkryłam na jego torsie więcej tatuaży niż na ramionach, chociaż symbole plemienne niewiele dla mnie znaczyły, zwróciłam tylko uwagę, że były w intensywnym kolorze indygo i kontrastowały z resztą ciała.

Nagle poczułam na sobie dłonie Luisa. Gładził mnie niespokojnie, dłużej zatrzymując się w talii.

Przesunął ręce w górę i do środka. Przykrył moje drobne piersi, ogrzewając je przez cienki materiał koszulki.

Nie uciekając przed skupionym spojrzeniem ciemnych oczu Luisa, ściągnęłam z siebie koszulkę i rzuciłam na podłogę na jego koszulę. Zaskakiwała różnica odcieni naszej skóry. Wydawała mi się piękna… Moja mleczna na tle jego miodowej. Moja skóra zaczęła pulsować opalizującymi kolorami, jakie chyba nie istniały w świecie ludzi. Spojrzał na swoje dłonie przykrywające moje piersi. Kciukami musnął stwardniałe sutki. Nagle przeszył mnie dreszcz, który pojawił się gdzieś głęboko we mnie.

Ciała. Instynkty. Brak kontroli nad nimi przerażał mnie.

– Cass – wyszeptał. Wyczułam w jego głosie, że z trudem panuje nad tym samym impulsem, który także i mnie zadręczał. – Cassiel…

Pocałowałam go i nagle staliśmy się jednością, nieprzerwaną ekstazą światła i dźwięku, mocy, ciał. Wiedziałam, że to jeszcze nie wszystko. Moje ciało pragnęło czegoś więcej, żądało, wołało o to.

Luis się przekręcił i jednym, gwałtownym ruchem położył mnie na kanapie. Moje dłonie pośpieszne szarpały zapięcie spodni, bo wiedziałam tylko jedno, liczyło się tylko pragnienie, aby poczuć jego skórę na sobie, gorącą i wilgotną.