Nagle wokół nas powiało zimnem. Usłyszałam trzask energii, który przebił się nawet przez otaczającą nas mgłę pożądania. Stało się tak, jakby całe ciepło zostało usunięte z powietrza i skupione w jednym miejscu. Poczułam to wcześniej od Luisa i zdołałam zepchnąć go z punktu uderzenia, przerzucając go przez oparcie kanapy.
Krzyknął ze zdumienia. Zanim upadł na podłogę z drugiej strony, przetoczyłam się w innym kierunku, z kanapy na podłogę, po drodze odsuwając gwałtownie stolik do kawy. Butelka whisky przewróciła się i wylała.
Błyskawica przecięła pokój, powodując eksplozję wszystkich kontaktów elektrycznych i uderzyła w kanapę. Było to jednorazowe uderzenie; moce skierowane przez linie energetyczne spowodowały natychmiastowe zwarcie i wysadzenie korków, ale atak przeprowadzony z czterech stron zostawił na całej długości kanapy głębokie, dymiące wypalone dziury.
Zanim zniknęły białoniebieskie powidoki, przekręciłam się i wstałam. Zerknęłam na płonącą kanapę, pochyliłam się i sięgnęłam po koszulkę. Wciągnęłam ją na siebie, a potem zarzuciłam na plecy skórzaną kurtkę. Luis powoli wstawał po drugiej stronie kanapy, ciężko oddychał i rozglądał się oczami szeroko otwartymi ze zdumienia.
– Ktoś właśnie próbował nas zabić – stwierdziłam.
– Żartujesz. Naprawdę? – Obszedł kanapę, podniósł koszulę z podłogi i włożył przez głowę. – Strażnik Pogody, zgadza się?
– Prawdopodobnie.
– To nie będzie jedyna próba. – Zerknął na kanapę, popaloną i dymiącą, a potem na poczerniałe kontakty w ścianach. Oczywiście, w domu nie było prądu. – Cholera! Mogę się pożegnać z wypłatą z polisy ubezpieczeniowej. Ustaliłaś, gdzie może być ten dureń?
Bez najmniejszego trudu przeszliśmy od intymności do profesjonalnej czujności. Poczułam, jak Luis usuwa ze swojej krwi alkohol. Po chwili zrobił to samo z moją krwią. Dopilnował, abyśmy oboje byli gotowi do walki. Podeszłam bokiem do okna, ale nie zauważyłam na ulicy niczego niepokojącego; Luis przeniósł swoją świadomość z ciała na wyższą płaszczyznę rzeczywistości, którą Strażnicy i dżinny nazywają sferą eteryczną. Byłam z nim związana, dlatego mogłam za nim podążyć. I tak przeniosłam się do egzystencji słabiej umocowanej w zwyczajnej rzeczywistości, a bardziej związanej ze sferą mocy. Wszystkie elementy składowe świata ludzi są do pewnego stopnia obdarzone mocą. Czy jest to iskra, czy potop, zależy od ich historii i dziedzictwa. Ludzie objawiają się wyraźnie w eterze; w końcu poprzedzają ich w historii długie linie przodków. Wielu z nich było obdarzonych niezwykłą energią, choć ich potomkowie często o tym nie wiedzą. Objawiają się tam również nieświadomie. Zatem postać w eterze więcej mówi o prawdziwej naturze człowieka niż postać fizyczna.
Luis eteryczny niewiele się różnił od swojego zwykłego ciała, tylko tatuaże ognia na ramionach płonęły czerwienią i poruszały się jak prawdziwe płomienie. Uderzyło mnie, że w sferze eterycznej bardzo przypominał dżinna. Zaskakiwało jego poczucie mocy i zdecydowanie. Ostatnio zwiększył swoje moce, ale nie potrafiłam powiedzieć, czy stało się tak dzięki związkowi ze mną, czy na skutek osobistej tragedii.
Jako dżinn ukazywałam się w eterze mniej wyraziście, ale byłam umocowana w ludzkim ciele, a więc musiałam mieć i tutaj jakiś kształt. Sama nie mogłam go zobaczyć, a na tej płaszczyźnie nie było luster. Domyślałam się, że wyglądam tak jak w świecie ludzi. W końcu ten kształt był do pewnego stopnia skutkiem mojego własnego wyboru.
Unosiłam się blisko Luisa, a jego eteryczna postać ujęła mnie za rękę. Poczułam nieokreślone zespolenie łączącej nas mocy i poszybowaliśmy razem w górę, wysoko, ku budzącym zawrót głowy przestworzom. Albuquerque znalazło się pod nami, rozłożone jak mapa, ale płonęło nie fizycznym światłem, lecz energią eteryczną. Historia gromadziła się i świeciła w starszych budynkach fioletem i zielenią. Stare bitwy i zbrodnie plamiły mapę ostrą czerwienią. Łatwo było znaleźć cel naszych poszukiwań mimo zamieszania… Iskrę mocy w jedynym, niepodobnym do innych kolorze. Strażnika idącego ulicami. Widziałam także biały blask naszych postaci. Atakujący Strażnik był blisko, lecz nie na tyle blisko, aby znaleźć się w zasięgu naszego fizycznego wzroku. Strażnicy Pogody często bywali niewidoczni.
Przyglądaliśmy mu się, gdy Strażnik sięgnął po moc, zebrał ją z otaczającego go świata, zwinął w czarny wir i rzucił za siebie, uderzając dokładnie w cel. Nie był nim dom, w którym pozostały nasze fizyczne postaci.
Skierował cios do góry, w ciepły, stabilny, pokrywający miasto front atmosferyczny. Niewiele znalazło się w nim mocy, którą Strażnik mógłby wykorzystać, ale wszystkie chmury zawierały zgromadzoną energię i znajdowało się tam jej dość, aby wszystko zmienić.
Strażnik z trzaskiem wywoływał burzę, pracował w prymitywy, brutalny sposób, który zdradzał niedostatki wyszkolenia. Wydawało się nam to dziwne, ponieważ Strażnicy Pogody działali bardzo dokładnie; musieli być precyzyjni, wykorzystywali bowiem ogromne i zmienne siły, które błyskawicznie mogły się wymknąć spod kontroli nawet obdarzonego dużą mocą użytkownika.
Luis w milczeniu wskazał miejsce, w którym znajdował się Strażnik. Oboje poszybowaliśmy w dół poprzez migoczące warstwy mocy i barw. Powrót do naszych ciał był jak budzący zawrót głowy upadek. Przez chwilę poczułam się zdezorientowana, a potem osiadłam w swoim ciele, odwróciłam się i pobiegłam za Luisem do tylnych drzwi małego domku. Uderzył w nie pierwszy, wyłamując je z trzaskiem, tak że zakołysały się na zawiasach. Zeskoczył po trzech betonowych schodkach, które prowadziły na podwórko z ubitej ziemi z rzadka porośniętej trawą. Z tyłu zamiast ogrodzenia wisiał metalowy łańcuch, a za nim dostrzegliśmy uciekającą postać w czarnym płaszczu.
Nad naszymi głowami kłębiły się szare, niespokojne chmury. Przeszywały je błyskawice, na razie zbyt przypadkowe, aby były niebezpieczne, ale stopniowo nabierały mocy, która już mogła okazać się groźna. Zwróciłam uwagę na ryzyko, ale nie mieliśmy dużego wyboru; Strażnik Pogody mógł z chirurgiczną precyzją zburzyć dom stojący za naszymi plecami, a my niewiele mogliśmy zrobić, żeby go powstrzymać. Moce Luisa miały służyć przywracaniu spokoju, życiu, uzdrawianiu; mogło mu ich zabraknąć, żeby złagodzić działanie bardziej zmiennych, niszczących mocy powietrza i wody.
Z tyłu była furtka zamknięta na kłódkę. Luis wyciągnął rękę i prawie bez wysiłku ją zmiażdżył, wcześniej jednym impulsem mocy sprawił, że metal stał się kruchy i łamliwy. Wybiegliśmy w boczną alejkę. Walały się tu stosy śmieci – pudeł, puszek i plastikowych toreb czekających na wywiezienie przez służby miejskie. Panował porażający odór. Po pierwszym duszącym oddechu przysięgłam sobie, że przestanę oddychać do chwili, gdy minę te wyziewy. Przysięga była pozbawiona sensu, ale sprawiła, że poczułam się lepiej.
Luis znakomicie biegał, szybko mnie wyprzedził, omijał śmiecie i cuchnące kałuże pojawiające się od czasu do czasu na naszej drodze. Zacisnęłam zęby i zmusiłam się do większego wysiłku. Błyskawicznie zmniejszyłam dzielący nas dystans. Dogoniłam Luisa w chwili, gdy znaleźliśmy się na końcu alejki. Przestałam wstrzymywać oddech i nagle zaczerpnęłam tchu, wciągając do płuc słodkie, czyste powietrze. Rozejrzeliśmy się oboje po ulicy, szukając śladów Strażnika, którego ścigaliśmy.
Stał nieruchomo przecznicę dalej i wpatrywał się w niebo. Dotknęłam ramienia Luisa, żeby zwrócić jego uwagę, wtedy Strażnik wyciągnął rękę w górę we władczym geście. Różowa błyskawica wyskoczyła z niskich szarych chmur, wylądowała na lewej dłoni Strażnika i ruszyła z prawej dłoni… prosto na nas.
– Na dół! – krzyknął Luis i oboje padliśmy na chodnik, gdy energia z sykiem pomknęła w naszą stronę. Mieliśmy niewielką przewagę: Strażnik nie do końca panował nad energią, chociaż, miał jej w nadmiarze. Nie potrafił zmienić kierunku uderzenia. Energia ominęła nas, trafiła natomiast i zwęgliła metalową wiatę za naszymi plecami, wytapiając na środku szeroką, dymiącą dziurę.