Выбрать главу

— Kilku z nich próbowało już ingerować w sprawy tej floty — przypomniał jej Geary. — Jestem pewien, że nie umknęło to twojej uwadze.

— Niestety nie wiem nic więcej na ten temat. Jeśli nadal spiskują, robią to za moimi plecami i bez powiadamiania ludzi, którzy mogliby mi o tym zameldować.

— Co możesz mi powiedzieć o admirale Lagemannie? Jego akta są czyściutkie. Do rangi admirała został wyniesiony na polach bitew, nie przez politykowanie.

Przez moment wydawała się zakłopotana.

— Skoro tak, dlaczego mnie o niego pytasz? Nie mam na niego żadnego haka. Jego nazwisko nigdy nie przewinęło się przez raporty, do których miałam dostęp. Widocznie był tak zajęty wojaczką, że nie miał czasu na politykowanie czy knucie przeciw własnemu rządowi.

— Podobnie go oceniałem — przyznał Geary. — Ale parę razy już się pomyliłem, więc pomyślałem, że tylko ty możesz znaleźć jakieś brudy na jego temat.

— Jak pan śmie, admirale. — Niewiele brakowało, by uwierzył, że zraniła ją ta sugestia.

— Proszę o wybaczenie — odparł, pozwalając, by zabrzmiało to wystarczająco sarkastycznie, ale szybko wziął się na powrót w garść.

Kilka chwil później pojawił się przed nim hologram Lagemanna przebywającego obecnie na „Mistralu”. Admirał, któremu jako jednemu z niewielu jeńców pozwolono oglądać na żywo przebieg odprawy, pozdrowił Geary’ego skinieniem głowy.

— Czyżby wydarzyło się coś nowego? Właśnie przerzucaliśmy się pomysłami, jak dotrzeć do tego punktu skoku.

— Któryś z nich był wystarczająco dobry?

— Niestety nie.

— To nie jedyny problem, któremu chciałbym się przyjrzeć bliżej — wyjaśnił Geary. — Chodzi o bardzo ważną rzecz. Pan i pozostali jeńcy daliście mi kilka dobrych podpowiedzi na temat taktyki, jaką mogą zastosować Enigmowie na Alihi. Byłbym więc wdzięczny za dokonanie oceny, jak te istoty zareagują na naszą ucieczkę do tego systemu.

— Oprócz świętowania, że zagnali nas w paszczę lwa, rzecz jasna? — zapytał Lagemann.

— Oczywiście.

— To naprawdę ciekawe pytanie… — Admirał milczał przez chwilę, przymknął też powieki w głębokim zamyśleniu, a na koniec skinął głową. — Pomyślimy nad tym, co też mogą kombinować. Czy mogę pana o coś zapytać? — Tym słowom Lagemanna towarzyszyło dyskretne wskazanie głową Rione.

— Śmiało.

— Naprawdę wracamy czy to tylko obietnica rzucona pod publiczkę, aby podbudować morale floty przed posłaniem jej w najbliższą czarną dziurę?

— Naprawdę wracamy — odparł Geary. — A gdy już dotrzemy do domu, staniecie się problemem naszego rządu.

— Mnie proszę do tego nie mieszać. Chcę tylko wrócić do rodziny i znaleźć sobie jakąś spokojną pracę na ojczystej planecie… — Lagemann znów zamilkł na moment. — Najlepiej taką, żebym nocami przebywał w pomieszczeniach zamkniętych. Dość się napatrzyłem na gwiazdy.

* * *

Gdy Geary wyszedł na zewnątrz, zostawiwszy Rione w sali odpraw, Desjani oderwała się od grodzi i natychmiast do niego podeszła.

— Miło było pogawędzić, admirale?

— Taki, Taniu. — Szli przez chwilę, milcząc. — Powiedziała, że pomoże mi w doprowadzeniu tej floty do przestrzeni Sojuszu.

— Jak to ładnie z jej strony — zakpiła Desjani, zachowując idealnie obojętny ton. — Ta stara wiedźma wciąż próbuje wykorzystywać cię do własnych celów: „Nie rób tego, bo ja tak chcę”, „Zrób tamto, bo tak wypada wielkiemu bohaterowi Black Jackowi”…

— Wątpię, by kiedykolwiek chciała, abyśmy tutaj przylecieli, Taniu — zapewnił ją Geary. — Wydaje mi się, że została do tego zmuszona, jak i my.

— Już to kiedyś mówiłeś. Możesz wierzyć, w co zechcesz. Ja wolę mieć ją na muszce. Zauważ, że nie skomentowałam nawet słowem, jak szybko znowu jej uwierzyłeś ani że bywasz strasznie łatwowierny.

— Łatwowierny? — zdziwił się.

— Ufny. Powiedziałam ufny, nie łatwowierny.

— Wtedy, kiedy nie komentowałaś, jak rozumiem?

Desjani odwróciła od niego wzrok.

— Ktoś musi ci pilnować tyłka, admirale.

— A nie ma tu nikogo, komu ufałbym bardziej niż tobie. Ale ona chce równie bardzo jak ja, by ta flota wróciła do przestrzeni Sojuszu.

— Kiedy nastąpiła ta dramatyczna zmiana nastawienia? — Idąca u jego boku Desjani zerknęła na niego ukradkiem. — A może po prostu stara się odwrócić twoją uwagę teraz, gdy masz na głowie rozwiązanie problemu z krodźwiedziami?

Geary machnął ze złością ręką.

— Zamierzam zająć się tą sprawą, jak tylko skończymy rozmawiać. Rione powiedziała coś na temat znalezienia cywilizacji. Może ten, kto chce sabotować naszą misję, postanowił przyłożyć się bardziej do rozpracowania innego zagrożenia.

Na twarzy Desjani pojawił się uśmiech.

— Kochanie, przyznałeś w końcu, że ktoś próbuje sabotować naszą misję.

— Nigdy nie zaprzeczałem, że istnieje taka możliwość.

— Czyżby?

— Uważajcie, co mówicie, kapitanie.

— Tak jest, admirale.

— Sadzę, że Rione przejmuje się też swoim mężem.

— Podobnie jak ja. Wciąż jestem pewna, że któregoś dnia spróbuje dokonać sabotażu.

Geary musiał zebrać wszystkie siły, by nie spojrzeć na Tanię. Nie złościł się na nią, tylko na… los. Bo to los sprawił, że wpadli w te kłopoty.

— Sprawdziłem akta służby Paola Benana. Zanim go pojmano, był zupełnie innym człowiekiem. Miał znakomite osiągnięcia. A teraz jest impulsywny, zagniewany, nieprzewidywalny.

— Racja — zgodziła się Desjani. — Syndycy go torturowali. Istnieją sposoby na usunięcie wspomnień o takich mękach, a nawet na usunięcie fizycznych śladów. Wiesz o tym przecież.

Zatrzymał się i spojrzał na nią. W końcu dotarło do niego, co Rione miała na myśli.

— Porucznik Iger twierdził, że nigdy nie posunął się do torturowania więźniów, aczkolwiek mówił też, że wynikało to po części z pragmatyzmu. Torturami nie da się wydobyć najważniejszych informacji. Syndycy musieli dojść do tych samych wniosków.

Desjani przygryzła wargę, zanim odpowiedziała:

— Dlaczego ty, porucznik Iger i lekarze floty nie przyjmujecie do wiadomości, że tak naprawdę torturami nie da się wydobyć wiarygodnych informacji? Syndycy torturowali ludzi, ponieważ lubili to robić. Albo uważali, że kogoś należało ukarać. — Wyczytała reakcję z jego twarzy. — Nie wierzę, by Sojusz kiedykolwiek zezwolił na podobne praktyki. Z tego, co wiem, prześwietlamy dokładnie naszych śledczych, aby wykluczyć z ich grona potencjalnych sadystów. Wątpię jednak, by Syndycy kierowali się podobnymi zasadami.

Spotkał kilku Syndyków, którzy nie byli skończonymi szubrawcami. Paru wydało mu się nawet porządnymi i odpowiedzialnymi ludźmi. Trafił jednak także na masę innych, zazwyczaj należących do klas zarządzających, którzy nie mieli żadnego kręgosłupa moralnego.

— Każę lekarzom sprawdzić go pod tym kątem. Zobaczymy, co uda im się odkryć.

— O wiele łatwiej złamać człowieka, niż go potem poskładać do kupy — powiedziała Desjani, zniżając głos.

— Mogę powiedzieć tylko tyle: wolałabym, aby nie przydarzyło mu się nic takiego. Ani jemu, ani nikomu innemu.

— Nigdy w to nie wątpiłem. Wiem, że komandor Benan znajduje się pod stałą obserwacją medyczną. Czy twoi ludzie także mają go na oku?