— Komandorze Michaelu Geary. Nadal nie wiemy, czy zginąłeś, gdy twój okręt został zniszczony, i czy jesteś wśród naszych przodków. — Oczekiwał przez chwilę na jakąkolwiek odpowiedź, ale niczego nie poczuł. — Twoja siostra zaczyna zachowywać się dziwnie. Nie mam pojęcia, o co jej chodzi, ale to coś więcej niż tylko wzrost poziomu agresywności. To oznaka czegoś jeszcze. Ale czego? Jeśli to wiesz, proszę, pomóż mi ją zrozumieć. A jeśli nadal żyjesz i zostałeś pojmany przez Syndyków, odnajdę cię i uwolnię. Nie przestanę cię szukać. Obiecuję.
Po modlitwie Geary wrócił do swojej kajuty. Czuł ogromne zmęczenie. Myślenie o wnukach brata, który zestarzał się i zmarł dawno temu, nasunęło mu kolejne wspomnienia. Znów poczuł na barkach ciężar przeszłości, który starł mu z ust uśmiech. Wspominał tych wszystkich, którzy zmarli albo polegli, gdy on tkwił przez niemal stulecie w hibernacyjnym śnie. Na szczęście miał jeszcze wiele roboty, więc mógł zapomnieć o nich na kolejną chwilę, skupiając uwagę na czymś innym.
Po powrocie do kajuty najpierw przejrzał listę oczekujących wiadomości. Dowódca floty otrzymywał ich setki dziennie, choć tylko kilka dotyczyło spraw najwyższej wagi, które wymagały jego decyzji. Ale by móc je podjąć, potrzebował także wiedzy o detalach, więc przesyłano mu całą masę najrozmaitszych informacji i raportów. Geary przelatywał więc wzrokiem nagłówki, czasami zagłębiając się w treść, ale tylko w kilku wypadkach przeczytał dokładnie całe wiadomości.
Bezzałogowe sondy wysłane na wrakowisko obcych jednostek zebrały kolejne próbki. Raport skierowany do kapitana Smythe’a podsumowywał zdobytą do tej pory wiedzę, która szczerze powiedziawszy, nadal wyglądała bardzo skromnie. Znaleziono spodziewane stopy… ich dokładniejsza analiza strukturalna doprowadziła do odkrycia, że Obcy stosują zupełnie odmienne technologie odlewnicze… kompozyty są oparte raczej na krzemie niż węglu, co sugeruje, że na planecie Obcych może brakować tego drugiego… Nie znaleziono niestety szczątków wyposażenia, dzięki którym można by przeprowadzić bardziej szczegółowe analizy ich funkcjonalności i zaawansowania.
Kapitan Tulev meldował o wszystkim, co zostało zebrane z pola bitwy. Geary nie musiał się obawiać, że Obcy dokonają podobnej analizy wraków albo ludzkich szczątków. To, co znajdą po akcji Tuleva, z pewnością nie pozwoli im na zdobycie tylu informacji, iloma dysponowała flota po zbadaniu rakiet samobójców.
W pewnym momencie Geary zauważył raport dyscyplinarny ze „Smoka”. Bosman schwytał ludzi sprzedających narkotyki produkowane ze skradzionych medykamentów. Doszło do sześciu aktów niesubordynacji i trzech bójek, w największej brało udział kilkunastu marynarzy. Czyżby kapitan Bradamont miała problem z utrzymaniem w ryzach własnej załogi?
Kazał systemowi sprawdzić wszystkie raporty dyscyplinarne i uśrednić ich dane w stosunku do klas okrętów. „Smok”, jak się okazało, wypadł lepiej od średniej. Przy okazji się dowiedział, że nawet na „Nieulękłym” dochodziło do podobnych incydentów.
Geary przyglądał się tym liczbom, doskonale wiedząc, co oznaczają. Bójki. Niesubordynację. Niewykonywanie poleceń służbowych. Oznaki zbliżających się problemów, coraz częstsze i intensywniejsze. Podenerwowani marynarze, którzy nie umieją znaleźć ujścia dla swoich frustracji, zwracają się przeciw towarzyszom broni. Z pozoru błahe incydenty urastają do problemów, którymi trzeba zająć się oficjalnie. To na razie nie było nic poważnego. Nic, co zwiastowałoby katastrofę, ale admirał zdawał sobie sprawę, że musi zrobić wszystko, by sytuacja nie uległa dalszemu pogorszeniu.
Czyli wrócić do przestrzeni Sojuszu.
W końcu udało mu się zasnąć na kilka godzin, nie na łóżku, tylko tam gdzie siedział, a gdy otworzył oczy, ujrzał przed sobą wiadomość podsumowującą proces szkolenia najmłodszych oficerów floty. Nic dziwnego, że czytanie tego raportu wepchnęło go w objęcia snu.
Szybki rzut oka na wyświetlacz pokazujący aktualną sytuację w systemie uświadomił Geary’emu, że niewiele się zmieniło. Jego flotę od armady Obcych dzieliła nieco mniejsza odległość, podobnie było z dystansem pomiędzy okrętami ludzi a fortecą strzegącą następnego punktu skoku.
Wyłączywszy wyświetlacz, Geary przejrzał się w lustrze, ponieważ nie chciał pojawić się na mostku, wyglądając, jakby wrócił z całonocnej imprezy. Nie omieszkał też pomyśleć, co Tania powiedziałaby, gdyby to zrobił — dlatego stracił jeszcze kilka chwil na umycie się i włożenie świeżego munduru.
Desjani była na mostku, wyglądała wspaniale, choć na jej twarzy widać było pierwsze oznaki zmęczenia. Ziewnęła nawet, gdy siadał w swoim fotelu.
— Odpoczął pan choć trochę, admirale?
— Tak.
— Świetnie. W nagrodę za wzorowe zachowanie chciałabym panu coś pokazać.
Usiadł prościej, wbijając w nią wzrok.
— Działający plan?
— Nie, admirale. Pokażę panu coś lepszego. — Wprowadziła kilka komend, ożywiając wyświetlacz Geary’ego.
Przyglądał się symulacji kolejnych manewrów aż do samego końca i dopiero wtedy odważył się wyszeptać:
— To działa.
— To powinno zadziałać — poprawiła go — jeśli Obcy zachowają się tak, jak zakładamy. Jeśli tego nie zrobią, będziemy musieli się wycofać i obmyślić inny plan. — Nachmurzyła się. — To może się udać.
— Może?
— Jestem niemal pewna, że się uda, admirale. — Ziewnęła po raz kolejny. — Gdybyśmy mieli do czynienia z Syndykami, nie postawiłabym na nas złamanego grosza, ale dzięki informacjom otrzymanym od porucznika Igera, które pasują do dziwacznych scen zaobserwowanych na odkodowanych przekazach wideo, śmiem twierdzić, że plan zadziała. Nie mamy jednak wiele miejsca na popełnienie błędu. To plan wspaniały i straszny zarazem.
— Straszny? — Geary z trudem ukrył zaniepokojenie.
— Tak, sir. Za dużo w nim gdybania. Jeśli wróg zachowa się inaczej, niż przypuszczamy, nasz plan po prostu nie wypali. A wtedy wpadniemy w straszne kłopoty.
Teraz on się nachmurzył. Czuł na przemian narastającą złość i zgryzotę. Miał nadzieję, że znalazł rozwiązanie, i pierwsze jej słowa zdawały się to potwierdzać. Ale jeśli nawet Tania uważała jego plan za tak zły…
— Zatem musimy poszukać innego rozwiązania.
— Nie. — Desjani pokręciła głową, a potem oparłszy się wygodniej, westchnęła z zadowoleniem. — Po pierwsze dlatego, że zaczęłam go już realizować, i po drugie, bo ten plan, choć straszny, i tak jest lepszy od naszych innych pomysłów. Nie chcesz nawet wiedzieć, do czego doszła sztuczna inteligencja systemu wykorzystująca nasze osławione systemy bojowe.
— Było aż tak źle? — zapytał Geary, czując wielką ulgę.
— Wyobrażasz sobie straty na poziomie pięćdziesięciu procent? — Pokręciła głową raz jeszcze, tym razem z odrazą. — Nie do wiary, że ludzie nazywają to coś sztuczną inteligencją. Nasza jest głupsza od zwykłej spalarki śmieci.
— Bez niej nie zdołalibyśmy użyć żadnej broni — przypomniał jej Geary — ponieważ nasze dotychczasowe starcia mierzone były w milisekundach. Przy takich prędkościach nie odważyłbym się także wykonać jakiegokolwiek manewru bez asysty komputerów.
— Tak, ale to wszystko czysta fizyka! Wszystko da się wyliczyć. Za to normalne myślenie? Dochodzenie do nowych wniosków? Ha! Szybki i głupi pozostanie durniem, tylko takim, co przelicza wszystko szybciej niż przeciętny człowiek. Przyznaję, w pewnych sytuacjach może to być uznane za osiągnięcie — dodała — ponieważ i my bywamy idiotami jak się patrzy.
— I jesteśmy z tego dumni — zgodził się z nią Geary.