Выбрать главу

— Ja tam cieszę się z każdego sukcesu. — Machnęła ręką. — Przechodząc do sedna, pański plan jest równie głupi jak wszystkie dotychczas wymyślone alternatywy. Gratuluję.

Przestudiował raz jeszcze symulację, dostrzegając tym razem wszystkie niepewne punkty, każde założenie, które Desjani była zmuszona dołączyć do planu. Niewiadoma goniła w nim niewiadomą, ale to on musiał podjąć decyzję, czy wdrożyć to rozwiązanie bez względu na wszystkie te „jeśli”. Problem w tym, że choćby uciekali przed armadą Obcych przez całe miesiące, to i tak nie usuną większości niewiadomych, a instynkt podpowiadał mu, że powinni działać szybko, zanim morale spadnie do jeszcze niższego poziomu, a Obcy zdążą wprowadzić do walki dodatkowe siły, wykorzystując przewagę liczebną i dostęp do zasobów.

— Dobrze, zrobimy to.

Desjani przytaknęła, przymknąwszy na moment powieki.

— Przy okazji, pominął pan jeden punkt tego planu.

— Jaki?

— Modlitwę za powodzenie tej operacji, admirale.

Cztery

Geary siedział w fotelu dowódcy floty na mostku „Nieulękłego”, wpatrując się w szybko malejące odczyty wskazujące odległość od fortecy Obcych. Z dystansu, który dzielił jego flotę od konstrukcji krodźwiedzi, nie wydawała się ona jeszcze tak wielka, ale admirał i tak miał wrażenie, że wszystkie jego okręty spadają na jej powierzchnię. Poczucie to, bardzo dziwne zresztą, odziedziczył po swoich przodkach, którzy dawno temu chodzili wyłącznie po powierzchni należącej do nich planety.

Od chwili gdy flota skierowała się na kolejny punkt skoku, wektor jej kursu prowadził szerokim łukiem przez skraj systemu. Strzegąca studni grawitacyjnej forteca znajdowała się nieco na prawo od celu, czyli na sterburcie okrętów floty. Dzieliło je od niej jeszcze czterdzieści minut świetlnych, co przy utrzymywanej przez ludzi prędkości .1 świetlnej dawało około ośmiu godzin lotu.

Od drugiej strony, niemal pod kątem prostym, zbliżała się ścigająca flotę armada Obcych. Superpancerników nie dało się jeszcze dostrzec gołym okiem, ponieważ znajdowały się niemal godzinę świetlną od „Nieulękłego”, ale to nie przeszkadzało dalekosiężnym sensorom, więc na wyświetlaczach widać je było bardzo wyraźnie. W odniesieniu do centralnej gwiazdy systemu położenie obcych okrętów wydawało się niezmienne, ale w rzeczywistości zbliżały się wolno, lecąc kursem, który pozwoli im na przejęcie floty ludzi za jakieś osiem godzin.

Pierwsza flota, forteca Obcych i ich armada tworzyły trzy szczyty trójkąta, którego obłe nieco boki wyznaczały trajektorie kursów prowadzących do nieuchronnego spotkania. Ich długość zmniejszała się nieustannie, gdyż oba zgrupowania zbliżały się do fortecy.

Geary przeniósł wzrok na ikonki, którymi oznaczono okręty jego floty. Spora część jego oficerów zdziwiła się, widząc, jaką formację wybrał tym razem. W odróżnieniu od ulubionego sposobu dzielenia floty na kilka mniejszych zgrupowań, które mogły manewrować niezależnie, kazał utworzyć ze wszystkich jednostek regularny sześcian. Jednostki pomocnicze i transportowce umieszczono w samym środku, a pancerniki, liniowce, krążowniki i niszczyciele sformowały jego ściany.

— Co próbujemy tym osiągnąć, admirale? — zapytał Duellos.

— Dajemy przeciwnikowi jeden konkretny cel — odparł Geary.

— Zazwyczaj starał się pan tego unikać — zauważył kapitan.

To prawda. Ale tym razem chciał dać krodźwiedziom cel, na który muszą się połakomić.

Największym problemem było zgranie w czasie. Geary musiał zaplanować każdy ruch swojej floty w taki sposób, by uzyskać konkretną reakcję Obcych wtedy, kiedy będzie niezbędna. Teraz czekał, próbując się odprężyć, aby jak najdokładniej wyczuć odpowiedni moment.

— Do wszystkich jednostek, zwrot na sterburtę, dwa zero stopni, góra pięć stopni, czas trzy zero zero.

To powinno zadziałać.

W przestrzeni kosmicznej nie ma dołu ani góry; na okrętach, które mogą być skierowane w każdą możliwą stronę, trudno też ustalić, gdzie jest wspomniane prawo czy lewo, dlatego ludzie musieli znaleźć sposób na to, jak uporządkować kosmos. Po przylocie do systemu gwiezdnego okręty wyliczały płaszczyznę ekliptyki i to właśnie ona dzieliła przestrzeń na górę i dół, dzięki czemu każdy nawigator wiedział, jaki powinien wykonać manewr. Wyrażenie „zwrot na sterburtę” oznaczało zmianę kursu w kierunku centralnej gwiazdy systemu, a „zwrot na bakburtę” — manewr w przeciwnym kierunku. Było to prymitywne, ale łatwe do zapamiętania, a co najważniejsze: sprawdzało się w praktyce, nikt więc nie zmieniał tych zasad już od kilku stuleci.

Desjani siedziała na własnym stanowisku dowodzenia, u boku Geary’ego.

— Przy takiej koncentracji floty dowódcy otrzymają twoje rozkazy w tej samej chwili — zauważyła.

— Jeden problem mniej — zgodził się z nią admirał.

W trzydziestej minucie po pełnej godzinie każdy okręt floty wykonał zsynchronizowany zwrot. Szyk został zachowany, lecz wektor lotu skręcił lekko w kierunku armady Obcych. Geary przyglądał się idealnie wykonanemu manewrowi z ogromną dumą.

— U licha, to było naprawdę niezłe.

— Co jak co, ale zwroty zawsze nam wychodziły — przypomniała mu Desjani. — Ty nam tylko uzmysłowiłeś, jak ważna jest synchronizacja takich manewrów.

— O tak, Taniu, ty radzisz sobie ze sterowaniem tym okrętem przez sen lepiej niż ja w najlepszej formie za dnia.

— Mówisz to, ponieważ to czysta prawda. — Wykonała kilka obliczeń. — Dobrze, armada Obcych znajduje się pięćdziesiąt dziewięć minut i kilka sekund świetlnych od nas. Zanim spostrzegą, że wykonaliśmy zwrot w ich kierunku, musi upłynąć godzina. A skoro zbliżamy się do nich szybciej niż przedtem, zauważymy ich reakcję… pięćdziesiąt sześć minut później.

— Myślę, że zareagują natychmiast. Porucznik Iger i wszyscy cywilni eksperci są zgodni co do jednego. Odkodowane nagrania wskazują niezbicie, że krodźwiedzie są istotami stadnymi. Przywódca stada jest tym, który sam o wszystkim decyduje. Nie musi więc konsultować swoich wyborów z nikim innym.

— A skoro największy przywódca stada znajduje się na planecie leżącej pięć godzin świetlnych stąd, nie może zadecydować za tych, którzy dowodzą flotyllą — dodała Desjani. — Co zamierzasz robić przez następne dwie godziny?

— Będę czekał — odparł Geary.

— Sugerowałabym więc odpoczynek. Jadłeś coś ostatnio? — Gdy pokręcił głową, podała mu baton w niespotykanie barwnym opakowaniu. — Spróbuj tego.

Przyjął poczęstunek i zdziwił się, przeczytawszy napis na opakowaniu.

— To nie jest zwykła racja żywnościowa, tylko coś ręcznie pakowanego z kuchni fuzyjnej. Wyłącznie dla VIP-ów. — Geary posłał jej pytające spojrzenie. — Wyłącznie dla VIP-ów? Ile ich mamy?

— Trochę — odpowiedziała, przeżuwając kawałek swojego batonu. — Załoga zdziwi się, gdy otrzyma bojowe racje żywnościowe.

— Wiem, że nie powinienem pytać o takie rzeczy, ale jak te cuda trafiły na pokład „Nieulękłego”?

Wzruszyła ramionami.

— Nie mam pojęcia.

— To znaczy, że wolałaś nie pytać.

— Mama dobrze mnie wychowała — zapewniła go Tania. — Jeśli chcesz, możesz zapytać mata Gioninniego, gdzie się na nie napatoczył, ale jak znam życie, odpowie ci, że leżały, więc je zabrał, by się nie zmarnowały, albo coś w tym stylu.

Geary ugryzł kawałek. Zawijaniec był bardzo smaczny. O wiele lepszy niż normalne racje żywnościowe wydawane flocie.

— VIP to ma klawe życie — mruknął, ściągając na siebie zaciekawione spojrzenie Desjani. — Nie uważam się za jednego z nich. Ciekawe, dlaczego te smakowite kąski wypłynęły dopiero dzisiaj?