Выбрать главу

Najpierw były dni, potem godziny i minuty, a teraz trzy wrogie siły dzieliły od bitwy już tylko sekundy. Czy załoga fortecy odpali samobójcze rakiety dokładnie o czasie, by miały możliwość dopadnięcia wroga, czy też raczej…

— Odpalają — zameldowała Desjani. — Zniszczyć każdą rakietę, która podejdzie za blisko — rozkazała wachtowym.

Cygarowate stateczki odrywały się od powierzchni fortecy, lecąc w górę, ale nie było ich wiele. Odpalanie zaraz wstrzymano, by przepuścić własne okręty pędzące na ślepo za ludźmi — w tym właśnie momencie znalazły się pomiędzy fortecą a wrogiem, przecinając przy okazji kurs samobójców. Obie floty zbliżały się do siebie z łączną prędkością ponad pięćdziesięciu siedmiu tysięcy kilometrów na sekundę. Geary zaplanował to starcie jak starożytną korridę: najpierw rozdrażnił byka, ganiając go tam i z powrotem, by sprowadzić go tam, gdzie chciał, a na koniec zrobił unik, nie pozwalając się wziąć na rogi. Byk znalazł się więc tam, gdzie powinien być torreador, ale nie rozerwał go na strzępy.

Wymiana ognia trwała milisekundy, zbyt krótko, by zmysły człowieka mogły ją zarejestrować. Zautomatyzowane systemy celownicze namierzyły wroga i odpaliły broń, zanim zdążył wyjść z pola rażenia. Promienie cząsteczkowe przemknęły między okrętami, widma pomknęły prosto ku superpancernikom, które znajdowały się zbyt blisko, by wykonać manewry unikowe, w niektórych przypadkach wyrzucono także kilka wiązek kartaczy, by zagęścić ogień na krótkim dystansie. Metalowe kule uderzały więc z ogromną siłą, niszcząc tarcze ochronne i stalowe poszycie. „Nieulękły” zakołysał się po gigantycznej eksplozji, do jakiej doszło za jego rufą. Geary musiał wydać nowe rozkazy, zanim zdążył oszacować szkody zadane jego flocie.

— Do wszystkich jednostek. Wyhamować do .08 świetlnej.

Okręty wojenne ludzi wykonały zwrot przez dziób, aby ich jednostki napędowe pozwoliły na szybsze wytracenie pędu, ponieważ musiały go zredukować, by móc wykonać skok w nadprzestrzeń.

— Wiele pocisków chybiło — zameldowała Desjani, oddychając wolno i głęboko. — Wygląda na to, że większość oddanych do nas strzałów to pudła.

Geary zerknął na ekran przedstawiający status floty. Jego okręty skoncentrowały ogień na samobójcach, których wróg wystrzelił w pierwszej fali. Udało się ich zniszczyć, ale nie obyło się bez strat spowodowanych zbyt bliskimi eksplozjami. Jak się okazało, przy składowej prędkości wynoszącej ponad .19, systemy celownicze Obcych nie były w stanie dorównać komputerom ludzi. Pomimo lawiny ognia z superpancerników tylko niewielki odsetek pocisków trafił w cel.

Admirał przeniósł wzrok na wyświetlacz pokazujący sytuację manewrową. Wszystkie okręty wyhamowywały szybko, dążąc do .1 świetlnej. Punkt skoku zbliżał się błyskawicznie.

— Damy radę — szepnęła Desjani.

— Ledwo, ledwo. — Na szczęście to wystarczyło. — Do wszystkich jednostek. Wykonać skok.

Pięć

Zamierzają lecieć za nami — rzuciła Desjani. Na zewnątrz poszycia „Nieulękłego” widać było już tylko szarą pustkę studni grawitacyjnej. — Cywilni eksperci mieli rację.

— Tak. — Geary odniósł podobne wrażenie. Wpatrywał się właśnie w jeden z fenomenów widocznych tylko w nadprzestrzeni: tajemnicze światełko, które rozbłysło na moment przy burcie liniowca i zaraz zgasło. — Gwiazda, ku której lecimy, to biały karzeł. Szanse na to, że znajdziemy tam planetę nadającą się do zamieszkania, są nikłe. Jeżeli Obcy nie zainstalowali tam profilaktycznie swoich fortec, łatwiej będzie zniszczyć ich okręty.

— Ostrzelaliśmy kilka ich superpancerników podczas niedawnego przejścia — zauważyła Desjani — choć bez wielkich rezultatów. To naprawdę odporne konstrukcje. A to zauważyłeś? — Przesłała mu fragment nagrania. — Przyjrzyj się najwyższym poziomom naszej formacji, gdy przelatywaliśmy w pobliżu fortecy.

Po chwili dotarł do momentu, o którym mówiła, i zobaczył to samo co ona. Gdy okręty wojenne przelatywały pod fortecą, choć wciąż były od niej oddalone o tysiące kilometrów, jakaś siła zaczęła je odpychać z taką mocą, że poschodziły z kursu.

— Planetarna obrona krodźwiedzi. Cokolwiek to znaczy. Tyle dobrego, że jej działanie dodatkowo zmyliło systemy namierzania wroga.

— My też nie mogliśmy prowadzić z tego powodu celnego ognia — zauważyła Desjani. — Dzięki temu przejściu zyskaliśmy przynajmniej pojęcie o maksymalnym zasięgu mechanizmów obronnych.

— To prawda. — Napięcie wciąż uchodziło z Geary’ego. Od ilu godzin tkwił na mostku? Od ilu godzin planował tę korridę z Obcymi? — Spędzimy w nadprzestrzeni osiem dni. To będzie naprawdę długi skok.

— Wyśpisz się w końcu?

— Taki mam plan. — Nie musiał jej mówić, że w nadchodzących dniach powinna pozwolić swoim ludziom na maksymalny odpoczynek. Wiedział, że i tak to zrobi. Kapitanowie wymagali czasem od swoich ludzi, by pozostawali w gotowości bojowej dłużej niż trzeba. To było zrozumiałe i akceptowalne. Dobrzy dowódcy wiedzieli jednak, że dodatkowy wysiłek należy ludziom wynagradzać, gdy to tylko możliwe. — Najpierw zejdę na dół, by podziękować przodkom. Będziemy potrzebowali ich pomocy, gdy spotkamy się ponownie z Obcymi.

Nie wygrali tej bitwy, ale nie ponieśli także porażki. Flota opuściła Pandorę i leciała ponownie w kierunku przestrzeni Sojuszu, choć drogą nie najkrótszą i wymagającą kilku skoków więcej. Gdy okręty dotrą w końcu do dawnych systemów Światów Syndykatu, będą mogły skorzystać z tamtejszego hipernetu, by przyspieszyć powrót, ale tutaj, poza terytoriami podbitymi przez ludzi, ich załogi były skazane na powolne skoki od gwiazdy do gwiazdy.

Nikt nie będzie mógł przy tym zarzucić Geary’emu ani jego flocie, że jako zbrojne ramię Sojuszu nie wykonali rozkazów rządu. Admirał zrobił to, co mu polecono, poznał siłę i liczebność Enigmów, a potem sprawdził, jak daleko sięgają ich terytoria. Teraz powinien dostarczyć te informacje do przestrzeni kontrolowanej przez Sojusz.

Marynarze, których spotykał w korytarzach, mieli radosne twarze. Ich miny zdawały się mówić: „Przeżyliśmy to, a teraz wracamy do domu”.

Podziękował przodkom, którzy obserwowali poczynania jego i tej floty, po czym wrócił do kajuty, padł na łóżko i pozwolił sobie na luksus, jakim był sen.

* * *

— Zamierzam porozmawiać z komandorem Benanem — powiedział Geary.

Po trzech dniach lotu w studni grawitacyjnej odespał już całe zmęczenie, ale jeszcze nie poczuł melancholii, która narastała w ludzkich sercach, gdy dłużej przebywali poza normalną przestrzenią.

Desjani uniosła oczy ku niebu. To dziwne, pomyślał, że ludzie nadal wykonują ten gest, jakby szukali pomocy u bóstw, w które kiedyś wierzyli. Mimo że dotarli do odległych gwiazd, najwyraźniej wiele osób nadal wierzyło w istnienie siły wyższej.

— Admirale, powtórzę to, co mówiłam wcześniej: to zły pomysł.

— Rozumiem. Ja też tak uważam… — Poszukał najodpowiedniejszych słów. — Ale mam przeczucie, że powinienem to zrobić.

Zmierzyła go ostrym spojrzeniem.

— Ma pan przeczucie?

— Tak. Coś mi mówi, że rozmową w cztery oczy z Benanem rozwiążę parę problemów. — Geary rozłożył szeroko ręce, jakby próbował objąć coś niematerialnego. — Jestem mu to winien. Prywatnie za to, co zaszło pomiędzy mną a jego żoną. I służbowo za to, co wróg mu uczynił w niewoli. Rozum podpowiada mi, że niczego więcej tym nie osiągnę, ale wtedy odzywa się inny głos, który twierdzi, że tak będzie bardziej honorowo. Że powinienem zrobić coś, co tylko teoretycznie może się udać, ponieważ niezrobienie tego będzie względnie bezpieczne, ale na pewno złe.