Выбрать главу

Desjani westchnęła.

— Pozwala pan, by kierowało panem poczucie winy?

— Nie. Nie sądzę, by to było poczucie winy. Nie uczyniłem mu krzywdy celowo i nie miałem nic wspólnego z tym, co zrobili z nim w niewoli Syndycy… — Geary zamilkł na moment, by coś przemyśleć. — Ale on jest jednym z moich ludzi, oficerem, którym dowodzę, a który cierpi z bliżej nieokreślonego powodu. I żadna z zastosowanych dotąd terapii mu nie pomogła. Nie spróbowaliśmy tylko jednego. Rozmowy sam na sam. Tak więc muszę to zrobić.

Skinęła głową, uśmiechając się półgębkiem.

— Obowiązek to nie przelewki. Niech tak będzie. Ja czułabym na pańskim miejscu to samo. Ale jeśli istnieje jakiś sposób wyperswadowania panu tego pomysłu… Przodkowie często przemawiają do nas bezgłośnie. Może jeden z nich próbuje właśnie coś panu przekazać. Ale… — Uśmieszek zniknął z jej twarzy. — Nie pójdzie pan tam w towarzystwie tej kobiety?

— Nie. Jej obecność skomplikowałaby dodatkowo tę sytuację.

— Z drugiej strony tylko ona mogłaby go powstrzymać, gdyby coś poszło nie tak. Admirale, wie pan równie dobrze jak ja, że jeśli Benan powie coś niezgodnego z regulaminem, będzie pan musiał wyciągnąć wobec niego konsekwencje, nawet jeśli nie będzie świadków.

— Jestem tego świadomy — zapewnił ją Geary.

Desjani pokręciła głową.

— Dobrze. Zamierza pan zaprosić go do swojej kajuty?

— To prywatna…

— Tam, gdzie spędził pan tyle czasu z jego żoną? Nie pamięta pan o tym? — Głos jej stwardniał, choć starała się z całych sił, by złość nie wzięła w niej góry. — Uważa pan, że Benan o tym nie pomyśli?

Geary skrzywił się mocno.

— W takim razie użyjemy sali odpraw. Zabezpieczonej.

— Będę czekać przy włazie. Razem z nią. Jeśli naciśniesz klawisz alarmu, otworzę właz i wrzucę ją między was, zanim zdążysz doliczyć do trzech.

— Dobrze, pani kapitan.

Rione nie podeszła do tematu spotkania bardziej entuzjastycznie niż Tania, ale akurat to było Geary’emu obojętne.

— Instynkt nie zawodzi pana podczas walki — stwierdziła w końcu Wiktoria. — Mój wręcz przeciwnie. Może i w tej sprawie racja leży po pańskiej stronie.

Geary zaprowadził więc Benana do sali odpraw, wiedząc, że Desjani i Rione będą w pobliżu i naprawdę staną za włazem, gdy tylko zostanie zamknięty.

Komandor stanął sztywno wyprostowany przy stole ustawionym na samym środku pomieszczenia, oczy miał rozbiegane, jakby był uwięzionym zwierzęciem.

— Proszę siadać — powiedział admirał, zdając sobie po czasie sprawę, że zdanie to zabrzmiało jak rozkaz.

Benan zawahał się, wbił wzrok w przeciwległą gródź, ale opadł sztywno na najbliższy fotel.

Geary równie sztywno zajął miejsce naprzeciw niego, opierając ręce o blat. To nie było spotkanie towarzyskie, tylko czysto zawodowe.

— Komandorze, po uwolnieniu przeszedł pan długą kurację. — Benon przytaknął ledwie zauważalnie, ale nie odezwał się słowem. — Lekarze wydają się zaniepokojeni brakiem postępów. — Kolejne przytaknięcie i milczenie. — Czy jest coś, co pana gnębi, a o czym chciałby mi pan powiedzieć? Coś, o czym ani ja, ani nasz personel medyczny nie wiemy?

Wzrok komandora spoczął w końcu na przełożonym, skrzyżowali nawet spojrzenia i wtedy Geary dostrzegł w oczach rozmówcy coś niepokojącego.

— Nie mam nic do powiedzenia — stwierdził z pewnymi oporami Benan.

— Nie ma pan nic do powiedzenia? — Admirał poczuł narastającą złość. Człowieku, ja próbuję ci pomóc. Dlaczego nie dopuszczasz mnie do siebie? — Nie rozmawiamy o prywatnych sprawach bez względu na to, co pan myśli. To kwestia służbowa. Jest pan moim podwładnym. Odpowiadam za pańskie zdrowie i samopoczucie.

— Nie mam nic do powiedzenia — powtórzył Benan; jego głos brzmiał teraz mechanicznie.

— Jestem dowódcą tej floty — rzekł Geary — i z mocy nadanych mi uprawnień i zwierzchnictwa rozkazuję panu powiedzieć o wszystkim, co może wpływać na skuteczność aplikowanej kuracji i pozbycia się stresu pourazowego wynikającego z faktu długiego przebywania w niewoli.

Wydawać się mogło, że komandor przestał na moment oddychać, poruszył też ustami, i to kilkakrotnie, zanim wydobyły się z nich słowa.

— Dowódca floty. Jako dowódca floty każe mi pan mówić. Proszę to powtórzyć.

— Jako dowódca tej floty nakazuję panu mówić — powtórzył Geary, nie wierząc, że to robi.

Benan rozejrzał się, potem przełknął głośno ślinę.

— Jesteśmy sami? Nie ma tu aparatury rejestrującej naszą rozmowę?

— Nie ma.

— Cholera! — Komandor przełknął raz jeszcze, a potem zerwał się nagle na równe nogi. — Mogę mówić. Mogę mówić. — Zaczął machać rękami.

— Niech pan siada — rozkazał mu Geary.

Benan opadł ponownie na fotel, po jego twarzy przemykały błyskawicznie trudne do zidentyfikowania emocje.

— Tak, jest coś, co blokuje moje wyzdrowienie. Nie wiem dlaczego, ale z pewnością o to chodzi. Powinienem to panu wyjaśnić. Wie pan, co zrobiłem, admirale? Zanim Syndycy mnie pojmali?

— Był pan oficerem floty — odpowiedział Geary. — Przebieg pańskiej służby był wzorowy. Odważny, sumienny, mądry… tak pana określano.

Benan zaśmiał się chrapliwie.

— Taki byłem. Może poza tą mądrością. Tak. Mądry człowiek nie wpakowałby się w takie bagno.

— W jakie bagno, komandorze? W wojnę?

— Wszyscy pisaliśmy się na tę wojnę. — Benan wbił wzrok w kąt sali. — Poza Wik. Ona nie powinna tego robić. Ją też to zmieniło. Nie powinna za żadne skarby…

Głos mu się załamał, a on sam poczerwieniał na twarzy, ale nie drgnął nawet i nadal unikał wzroku Geary’ego.

Admirał czekał cierpliwie, ponieważ nie wiedział, co mądrego mógłby powiedzieć. Przepraszam, że przespałem się z pańską żoną. Oboje byliśmy przekonani, że pan nie żyje. Wiem, że to nie zmniejszy pańskiego rozgoryczenia, ale wie pan przecież, przez jakie piekło przeszła Wiktoria, gdy dowiedziała się, że może pan być jeńcem wojennym.

Po dłuższej przerwie Benan przemówił ponownie:

— Mogę panu powiedzieć. Ale tylko dlatego, że to rozkaz dowódcy floty. I pod warunkiem, że jesteśmy tu sami, bez świadków.

— Chce pan powiedzieć, że zobowiązano pana do milczenia innymi rozkazami?

— To nie były rozkazy, admirale — wypalił Benan. — Powiedziano panu o Wielkim Księciu? Czy Black Jack został poinformowany o Wielkim Księciu?

— O Wielkim Księciu? — Geary przebiegł w myślach po wszystkich tajnych projektach i planach, jakie pokazano mu od chwili wybudzenia. — Nie przypominam sobie niczego takiego.

— Zapamiętałby pan, gdyby panu powiedzieli. — Komandor zniżył głos do szeptu. — To bardzo tajny projekt rządu Sojuszu. Wie pan, nad czym pracowaliśmy, admirale? Nad bronią biologiczną! — Gdy wypowiadał te słowa, trudno go było usłyszeć. — Nad strategiczną bronią biologiczną… Mógłby pan pomyśleć, że tej jednej, jedynej zasady nie złamali ani Syndycy, ani tym bardziej my. Ale to nieprawda. Nasz rząd prowadził takie badania.

— Nad strategiczną bronią biologiczną? — powtórzył Geary, nie wierząc własnym uszom.

— Tak. Nad środkiem zdolnym do zabicia populacji całych planet. Nad czynnikiem zdolnym do trwania w uśpieniu wystarczająco długo, by można go przetransportować wewnątrz ludzkich ciał do innego systemu gwiezdnego, zanim stanie się groźny, a potem tam wyniszczyłby daną populację tak szybko, że nie dałoby się temu przeciwdziałać. — Ręce zaczęły mu drżeć. — Oczywiście tylko w celach odstraszania. Wszyscy to powtarzali. Gdybyśmy mieli taką broń, Syndycy nie odważyliby się użyć czegoś podobnego przeciwko naszym obywatelom, ponieważ moglibyśmy odpowiedzieć tym samym. To sobie wmawialiśmy. Może zresztą taka była prawda.