To pasowało do spójnego obrazu, jaki uzyskiwali. Kimkolwiek byli twórcy tych okrętów, przykładali ogromną uwagę do inżynierii, a nawet do matematycznej estetyki.
— Ich kanony piękna muszą być bardzo podobne do naszych.
— Jeśli sądzić po wyglądzie ich okrętów, tak, admirale.
— Dziękuję, kapitanie Smythe.
Geary spojrzał na Desjani.
— Może to dobry znak, że tworzą coś, co i nam wydaje się piękne.
Uniosła brew ze zdziwienia.
— Pozwoli pan, admirale, że przypomnę, iż zapędziły nas do tego systemu hordy istot przypominających śliczne pluszowe misiokrówki, które wytrzebiły niemal całą faunę i florę w swoim systemie gwiezdnym.
Geary zmniejszył skalę pokazywanego obrazu, by przyjrzeć się systemowi gwiezdnemu, do którego przybyli. Biały karzeł, jasny, ale niezbyt przyjazny dla życia. Tylko dwie planety: pierwsza to kamienna kula orbitująca niespełna dwie minuty świetlne od gwiazdy, druga natomiast wyglądała jak gazowy olbrzym, choć miała takie rozmiary, że równie dobrze mogłaby być brązowym karłem. Już na podstawie danych zebranych w ciągu zaledwie kilku minut komputery wyliczyły, że jej orbita jest bardzo niestabilna. W tym momencie znajdowała się dziesięć minut świetlnych od gwiazdy, ale jeśli wierzyć wyliczeniom systemów, mogła oddalić się od centrum systemu aż o dwie godziny świetlne. — To nie jest ich dom, chyba że wyglądają naprawdę dziwnie.
— Nie mogli wyewoluować na tym kamyku — poparła go Desjani. — A ten brązowy karzeł wygląda mi na przechwycony. I to niedawno, jeśli wyliczenia orbity są prawidłowe. Najwyżej kilka milionów lat temu.
W porównaniu do średniego wieku gwiazd to rzeczywiście było mgnienie oka. Geary rozważył wynikające z tego faktu implikacje.
— Znajdują się w systemie gwiezdnym, w którym nie ma nic ciekawego prócz punktów skoku, czekając w formacji skierowanej przodem na studnię grawitacyjną prowadzącą na terytorium zajmowane przez krodźwiedzie.
— Ten punkt skoku może też prowadzić na terytorium Enigmów — zauważyła Desjani. — Ciekawa jestem, dlaczego ustawili się właśnie w tej części systemu. Aha. Już wiem.
Sensorom floty udało się w końcu wykryć pozostałe trzy punkty skoku: pierwszy znajdował się po lewej, przed pierwszą flotą, drugi po prawej, nieco nad płaszczyzną ekliptyki, a trzeci po przeciwnej stronie systemu. Desjani poleciła wykonać kilka manewrów, a potem opadła na oparcie fotela, uśmiechając się z satysfakcją.
— No tak. Widzisz? Zajmując tę pozycję, mogą przejąć każdą jednostkę używającą jednego z trzech punktów skoku.
— Mają też czas na obserwację przybyszów i nie muszą podejmować błyskawicznych decyzji — dodał Geary. — Dobrze. Są doskonałymi inżynierami i niezłymi taktykami. Miejmy nadzieję, że nie okażą się wrodzy.
— My też nie jesteśmy prymusami w tej dziedzinie — zauważyła Tania.
— Do trzech razy sztuka — mruknął admirał, wydając flocie nowe rozkazy. Okręty miały zwolnić do .1 świetlnej i skierować się na punkt skoku, który prowadzi do kolejnej gwiazdy znajdującej się bliżej przestrzeni Sojuszu. Gdy to zrobił, powędrował wzrokiem z postrzępionego sześcianu, jaki uformował się po starciu na Pandorze, na łagodne pętle i spirale, w jakich czekały okręty Obcych. — Spróbujmy wyglądać bardziej cywilizowanie.
Przejrzał pospiesznie banki danych zawierające dostępne formacje i wybrał spośród nich jedną, używaną zazwyczaj podczas uroczystych parad. Wszystkie okręty tworzyły romby składające się na romboidalne zgrupowania — ten obraz kiedyś wydawał mu się imponujący. W porównaniu z szykiem Obcych był jednak bardzo skromny, choć na pewno nie prymitywny.
— Do wszystkich jednostek, formować natychmiast szyk ceremonialny romb w rombie.
Mocno spięta Rione stanęła obok jego fotela.
— Proszę się z nimi skontaktować, admirale. Proszę ich zapewnić, że przybywamy w pokoju. Najlepiej jak najbardziej zwięźle.
— Przybywamy w pokoju — mruknęła nie bez ironii Desjani — sprowadzając do waszego systemu flotę okrętów wojennych.
— Przed kim oni bronią tego systemu? — zapytała Wiktoria, ignorując przytyk Tani. — Ustawili się na wprost punktu skoku prowadzącego na terytorium krodźwiedzi. Musimy ich zapewnić, że nie przylecieliśmy tutaj, by walczyć.
Może taki komunikat choć raz okaże się skuteczny. Geary przypomniał sobie o ścigających go okrętach krodźwiedzi, które pojawią się w tym systemie lada moment. Miał więc nadzieję, że spotkał właśnie sojuszników, nie kolejnych wrogów.
— Czy mogę przesłać szerokopasmową wiadomość? — zapytał Desjani.
Tania zerknęła na wachtowego z działu łączności, ten natychmiast skinął głową.
— Może pan zaczynać, admirale.
Siedząc prosto, mówił wolno i spokojnie, mając nadzieję, że będzie emanował siłą, ale zarazem nie wyda się zagrożeniem.
— Pozdrawiam załogi czekających okrętów. Jesteśmy przedstawicielami ludzkości, którzy przybyli tutaj z pokojową misją badawczą. — Miał nadzieję, że dobrze widoczne uzbrojenie i uszkodzenia po niedawnym starciu nie zniweczą jego zamiarów. — Chcielibyśmy nawiązać kontakt z wami. Zamierzamy przelecieć do kolejnego punktu skoku, by udać się w dalszą drogę do sektora kosmosu zamieszkanego przez naszą rasę. Mówił admirał John Geary, na honor moich przodków, odbiór.
Siedział sztywno, mimo że nagranie dobiegło końca. Nie mógł się też powstrzymać od uśmiechu.
— Czy oni zrozumieją choć słowo z tego, co mówiłem?
— Miejmy nadzieję, że zdołają to odczytać– odparła Rione, ale z tonu jej głosu wywnioskował, że sama do końca nie wierzy w to, co mówi.
Desjani przeglądała dane napływające na jej wyświetlacz, jedną ręką szybko przewijając strumienie informacji. Po chwili wskazała palcem formację okrętów Obcych.
— Mamy ich przed sobą, więc mogą nam zablokować drogę do każdego punktu skoku. Jeśli wierzyć naszym systemom manewrowym, krodźwiedzie potrzebowali od trzydziestu minut do godziny, by zawrócić i wykonać skok w nadprzestrzeń.
— Od trzydziestu minut do godziny? — Geary sam sprawdził wyliczenia. — Znajdujemy się w tym systemie od niespełna dwudziestu minut.
— Mamy przyspieszyć, by oddalić się jeszcze bardziej od punktu skoku? — zapytała Tania.
— Musielibyśmy zbliżyć się jeszcze bardziej do tych Obcych — odparł admirał. — Mogliby potraktować ten manewr jako przejaw agresji.
— Jeśli zechcą z nami walczyć, zrobią to bez względu na to, jakich manewrów dokonamy.
Pokręcił zdecydowanie głową.
— Nie zamierzam robić niczego, co pomoże zrealizować czarny scenariusz, tylko dlatego, że może do niego dojść. Najgorsze, co może nas spotkać, to znalezienie się w potrzasku między tymi Obcymi a ścigającą nas armadą krodźwiedzi. Róbmy więc wszystko, by do tego nie doszło.
Zamilkła, wiedząc, że Geary nie da się przekonać, i wróciła do swoich obliczeń.
— Odwołam zatem alarm bojowy. Reakcję nowych Obcych poznamy dopiero za jakieś dwie godziny, a jeśli pojawią się tutaj krodźwiedzie, będziemy mogli im uciekać, jak długo tylko zechcemy.
Przytaknął jej tym razem. Nie chciał frontalnego starcia ze ścigającą go armadą, ale był gotów stanąć do tej walki. Nie mógł ich przecież zaprowadzić aż do granic przestrzeni kontrolowanej przez ludzi, a nie wiedział, jak długo te istoty zamierzają ich ścigać. Jeśli mieli szczęście, krodźwiedzie poczują się usatysfakcjonowane przegnaniem ich z Pandory.