— Są mięsożerne? — zapytał lekarza Geary.
— Nie. Roślinożerne.
— Roślinożercy?
— Krówki — mruknęła Desjani. — Miłe małe krówki. Ludobójcze miłe małe pluszowe misiokrówki, które budują superpancerniki i zabójcze fortece.
Geary raz jeszcze spojrzał na obraz, próbując dodać złowieszczy błysk do oczek patrzących nań z pulchnej twarzyczki śliczniutkiej misiokrówki.
— Prześlijcie to naszym ekspertom od inteligentnych ras obcych istot — polecił lekarzowi. Wspomniani eksperci nie wiedzieli nic o żadnej rasie Obcych, dopóki okręty Geary’ego nie spenetrowały przestrzeni należącej do Enigmów, ale i tak byli najlepszą opcją, jaką dysponował. — No i do porucznika Igera z wywiadu.
Zanim Geary mógł zaobserwować moment zbliżenia się pocisku kinetycznego do wielkiej fortecy, jego flota zdążyła się oddalić od celu o kolejne trzy minuty świetlne. Z tego też powodu oglądał to wydarzenie z blisko dziesięciominutowym poślizgiem.
Pięciusetkilogramowa bryła metalu, uformowana w kształt prymitywnej rakiety, na wypadek gdyby musiała trafić w cel, przelatując przez atmosferę, szybowała w kierunku fortecy Obcych. Pokonując tysiące kilometrów w czasie jednej sekundy, miała niewyobrażalną energię kinetyczną, która zostanie uwolniona w momencie zderzenia.
Tymczasem — zanim doszło do eksplozji wiele tysięcy kilometrów przed celem — pocisk zaczął szybko zbaczać z toru, dzięki czemu minął fortecę dosłownie o włos.
— Jak oni tego dokonali? — zdziwił się admirał.
— Dobre pytanie — odparła Desjani. — Miejmy nadzieję, że sensory pozwolą nam znaleźć prawidłową odpowiedź.
— Oby.
— Będziemy musieli omówić to, co wychwyciły bądź czego nie wychwyciły nasze czujniki, i to z wieloma osobami, aby uzyskać jak najpełniejszy obraz sytuacji — dodała.
— Sugerujesz, że powinienem zwołać naradę?
— Obawiam się, że tak.
Główne siły wroga zobaczą przybycie ludzkiej floty dopiero za dwie godziny, gdy fale świetlne z tej części systemu dotrą w okolice zamieszkanej planety. Mniej więcej w tym samym czasie powinny tam dotrzeć meldunki z fortecy informujące o pojawieniu się w systemie intruzów. Znajdujące się najbliżej jednostki Obcych już widziały ludzi, ale Geary dowie się, jak zareagowały, dopiero za jakiś czas, gdy światło z miejsc ich stacjonowania dotrze do jego floty.
Nie miał wielkich złudzeń, jak będzie wyglądała ta reakcja. Na szczęście zagrożenie z ich strony było na razie minimalne i nie powinno ulec zmianie aż do chwili opuszczenia tego układu planetarnego. Dlatego wiedział, że nie będzie lepszego momentu na podzielenie się spostrzeżeniami z pozostałymi dowódcami.
Rozesłał więc powiadomienie, choć podświadomie zamiast gadania z podwładnymi wolałby raz jeszcze stanąć do walki z Obcymi. Obawiał się też, że od tej chwili będzie miał przed sobą tylko złe wybory.
Dwa
Sala odpraw mogła pomieścić równocześnie tylko dwanaście osób, lecz dzięki oprogramowaniu można było ją „powiększyć” do takich rozmiarów, by znalazło się wirtualne miejsce dla tylu oficerów, ilu miało wziąć udział w spotkaniu. Geary patrzył więc na bardzo długi stół, wokół którego zebrali się jego podkomendni. Byli tu wszyscy dowódcy jednostek floty oraz kilka innych osób, w tym oficer wywiadu, porucznik Iger, naczelny lekarz floty, kapitan Nasr, oboje emisariusze, czyli generał Charban i była senator Rione, a także grupa cywilnych ekspertów od obcych cywilizacji.
Poza nimi na sali znajdowało się także paru byłych jeńców wojennych, których widzieć mogli tylko Geary i Desjani. Wybrano ich, by reprezentowali uwolnionych ludzi, rozlokowanych teraz w przedziałach załogowych „Tajfuna” i „Mistrala”. Mieli być jednak tylko biernymi obserwatorami tej odprawy. Z tego, co admirał wiedział, wielu wyższych oficerów znajdujących się teraz na jednostkach desantowo-szturmowych chciało wziąć udział w tym spotkaniu, a nawet mieć prawo do zabrania na nim głosu, na co w żadnym razie nie zamierzał pozwolić.
Zbyt wiele odpraw, które zwoływał od momentu objęcia dowodzenia flotą, kończyło się dramatycznymi spięciami. W ciągu stulecia jego hibernacji klasyczne narady sztabowe zamieniły się w debaty polityczne, na których każdy mógł zabrać głos i przedstawić swoje zdanie. Dowódcy musieli walczyć o poparcie podwładnych. Gdy odnaleziono go i wybudzono ze snu, okazało się, że jest najdawniej awansowanym kapitanem w całej flocie Sojuszu. Nie dbał o to, dopóki nie zginął admirał Bloch, wtedy bowiem okazało się, że jako najstarszy spośród żywych oficerów musi zająć miejsce głównodowodzącego. Został więc komodorem floty mimo sprzeciwu kilku najambitniejszych dowódców okrętów. Wtedy też po raz pierwszy zetknął się z niezrozumiałym dla niego procesem zdobywania poparcia podwładnych dla każdej decyzji podejmowanej przez dowództwo. Jego zdaniem było to niewyobrażalne zło. Nie rozumiał wtedy jeszcze, jak niszczycielski wpływ na struktury floty i postawy jej oficerów miała niemal stuletnia wojna.
Naprawił te błędy. Był to niezmiernie powolny i jeszcze boleśniejszy proces, ale każda kolejna narada była prowadzona bardziej profesjonalnie od poprzedniej.
— Zanim przejdziemy do tematu — zagaił — chciałbym powiedzieć, że cieszy mnie sprawność, z jaką flota walczyła w ostatnim starciu. Dobra robota. — Miałby spory problem, gdyby musiał wypowiadać te słowa w obecności kapitana Ventego, dowódcy tego, co zostało z „Niezwyciężonego” (liniowiec po przesterowaniu rdzenia reaktora zamienił się właśnie w chmurę rozżarzonego gazu). Na całe szczęście Vente nie należał już do grona dowódców i co za tym idzie, nie miał prawa udziału w odprawach. Siedział teraz w jednej z kabin na pokładzie „Tanuki”, nie wiedząc nawet, że odbywa się to spotkanie. — Ponieśliśmy jednak pewne straty — podjął admirał. — Oby przodkowie naszych poległych przyjęli ich z należnym honorem.
Kapitan Badaya skrzywił się, jego wzrok wciąż był wbity w blat stołu.
— Pomścimy „Niezwyciężonego”. Z drugiej strony, może admiralicja Sojuszu w końcu się opamięta i przestanie nadawać tę pechową nazwę kolejnym liniowcom.
— Nie będzie kolejnej jednostki o tej nazwie — wtrącił kapitan Vitali ze „Śmiałego”. — W chwili gdy wojna dobiegła końca, zaprzestano budowy nowych okrętów wojennych. A z tego, co wiem, w stoczniach nie było żadnego nienazwanego jeszcze liniowca.
Geary skrzyżował spojrzenia z kapitanem Smythe’em, który ani gestem, ani miną nie potwierdził, że myśli o tym samym co admirał. Sojusz budował nowe okręty — jeśli dane, do których dokopali się podwładni kapitana, były prawdziwe — ale rząd próbował zataić ten fakt przed Gearym i resztą oficerów pierwszej floty. Na pytanie dlaczego, admirał sam musiał znaleźć odpowiedź. Na razie jednak powinien skierować rozmowę na inne tory.
— Chciałbym wyróżnić załogę „Oriona” za jej wzorową postawę podczas niedawnej bitwy.
Gdy Geary zamilkł, komandor Shen skinął wyniośle głową. Pozostali oficerowie przekazali wyróżnionemu dowódcy wyrazy uznania za pomocą słów i gestów. W każdym razie uczyniła tak większość zebranych. Tylko kilku, kierowanych być może lojalnością wobec okrytego niesławą kapitana „Numosa”, zachowało kamienne twarze. Nie mówiąc już o kapitan Jane Geary, która próbowała ukryć zniesmaczenie z powodu wyróżnienia Shena.