— Moja załoga zasłużyła na tę pochwałę — odpowiedział w końcu dowódca „Oriona” z jak zwykle niezadowoloną miną. Shen nie należał do najlepszych dyplomatów, obce mu także było podlizywanie się przełożonym, ale „Orion” spisał się znakomicie podczas niedawnego starcia, nie mówiąc już o tym, że był to pierwszy taki przypadek od momentu, gdy Geary objął dowodzenie. Być może Desjani miała rację, mówiąc, że Shen jest na tyle dobrym dowódcą, iż przywróci świetność temu okrętowi.
— Druga sprawa — kontynuował admirał. — Musimy się dowiedzieć, jak Obcy zdołali zmienić trajektorię lotu głowicy kinetycznej wystrzelonej w kierunku ich fortecy. Jak na razie nie mamy bladego pojęcia, czego do tego użyli. Udostępniłem wam wszystkim pełne dane z naszych sensorów. Chciałbym usłyszeć wasze opinie.
Pierwszy odpowiedział komandor Neeson z „Zajadłego”.
— Z początku myślałem, że może chodzić o magnetyzm. O bardzo mocne, skupione pole magnetyczne zaprojektowane do przechwytywania i przekierowywania metalowych celów lecących w kierunku fortecy, ale chyba nie w tym rzecz. Nasze sensory wykryłyby anomalie magnetyczne tej mocy.
Kapitan Hiyen z „Odwetu” pokiwał w zamyśleniu głową.
— Mimo to zachowanie głowicy idealnie pasuje do takiego rozwiązania. A to znaczy, że mamy do czynienia z jakimś rodzajem pola magnetycznego. Niewykluczone, że działa ono także na obiekty pozbawione metalu.
— O jakim polu pan mówi? — zapytał kapitan Duellos z „Inspiracji”.
— Tego nie wiem — odparł Hiyen. — Mogę tylko powiedzieć z pełnym przekonaniem, że aktywacja takiego pola wymaga ogromnej ilości energii.
— Zgadza się. Potrzeba do tego więcej energii, niż jest w stanie wyprodukować każdy z naszych okrętów — poparł go Neeson.
Kapitan Tulev przytaknął, dodając z pełną powagą:
— Teraz już wiemy, dlaczego te fortece mają takie rozmiary. W ich kadłubach muszą się zmieścić ogromne generatory obsługujące systemy obrony.
Po śmierci Cresidy kapitanowie Neeson i Hiyen byli dwoma najlepszymi naukowcami wśród oficerów floty. Po wysłuchaniu opinii teoretyków Geary spojrzał na kapitana Smythe’a.
— A co sądzą o tym nasi inżynierowie?
Dowódca „Tanuki” rozłożył bezradnie ręce.
— Moi ludzie są zgodni co do jednego. Jak słusznie zauważył komandor, Obcy nie osiągnęliby tego efektu bez wykorzystania skupionych pól magnetycznych. A tego wedle odczytów nie zrobili. Dlatego, szczerze powiedziawszy, nie wiemy, z czym mamy do czynienia.
Generał Carabali, dowodząca kontyngentem korpusu piechoty przestrzennej, walnęła nagle pięścią w blat.
— Czymkolwiek dysponują Obcy, z pewnością używają tego także do obrony planety.
Gdy wszyscy spojrzeli w jej kierunku, Desjani skinęła głową.
— Z pewnością. Dobrze więc, że nie zużyliśmy więcej pocisków kinetycznych do odwetowego bombardowania.
General Charban nie spuszczał wzroku z Carabali.
— Tego rodzaju system byłby dla nas bezcenny. Ochrona naszych planet przed bombardowaniem z przestrzeni kosmicznej…
Nie musiał kończyć tej myśli. W trakcie stuletniej wojny ze Światami Syndykatu niezliczone rzesze ludzi zostały zabite w podobnych atakach, podczas których dewastowano powierzchnię całych planet.
— Jak możemy go przejąć? — zapytała Rione, jej głos zabrzmiał wyjątkowo hardo w kompletnej ciszy, która zapanowała po oświadczeniu Carabali. — Zgadzam się. To byłaby niezwykle cenna zdobycz. Tylko jak możemy położyć na niej ręce? Oni nie chcą nawet z nami rozmawiać. Nie odpowiedzieli na żaden z naszych komunikatów.
— Co powiecie na wypad? — zapytał kapitan Badaya, ale zaraz sam udzielił sobie odpowiedzi: — Nawet gdybyśmy zlekceważyli kilkaset kolejnych samobójczych jednostek, które z pewnością zostałyby wysłane w kierunku nadlatującej floty, to nie mamy sposobu na zniszczenie obrony powierzchniowej, skoro nasze pociski mogą być przejmowane. Jak przeprowadzić desant, jeśli wróg może zepchnąć wahadłowce z kursu?
Carabali pokręciła głową.
— Każde zgrupowanie jednostek desantowych, które wysłalibyśmy w kierunku fortec, zostałoby zniszczone na długo przed lądowaniem przez systemy uzbrojenia widoczne na powierzchni. Jeśli flota nie zdoła ich zniszczyć, ani jeden żywy komandos nie dotrze do tej fortecy.
— A gdyby wykorzystać pełne maskowanie? — zapytał Badaya.
— Nie mamy tyle sprzętu, by wyposażyć odpowiednio liczny oddział. A gdyby nawet udało się przerzucić tam tę garstkę ludzi, ich uderzenie byłoby równie efektywne jak próba rozbicia góry ziarnkiem piasku… — Carabali zamilkła, pogrążając się w zamyśleniu. — Poza tym nie wiemy, czy nasze systemy maskujące nie zostałyby wykryte przez sensory Obcych.
Badaya nie krył niesmaku.
— Jedynym sposobem, żeby się tego dowiedzieć, byłoby przeprowadzenie próby.
W ponurych oczach generał Carabali pojawiły się błyskawice, jednakże zanim zdążyła wybuchnąć, Geary przejął inicjatywę:
— Jestem pewien, że kapitan Badaya nie sugerował, iż powinniśmy spróbować. Chodziło mu tylko to, że nie mamy innego sposobu na sprawdzenie, do czego zdolni są Obcy. Przeprowadzenie takiego ataku byłoby ostatecznością, a od tego dzieli nas jeszcze wiele.
Erupcja Carabali została powstrzymana, a sam Badaya wydawał się mocno zaskoczony tak ostrą reakcją na swoje słowa.
— Tak. Oczywiście. O niczym innym nie myślałem.
— Wiemy na razie jedno — podsumował Tulev. — Enigmowie są sąsiadami tych istot od bardzo dawna, ale nie dysponują podobnymi urządzeniami. Nasze głowice kinetyczne trafiały za każdym razem w cel. Nie udało im się więc zdobyć tych urządzeń pomimo ogromnej podstępności, wszystkich tych sztuczek, wirusów, koni trojańskich i zdolności bojowych.
— Może jeśli powiemy im, że jesteśmy wrogami Enigmów… — zaczął Badaya.
— Już próbowaliśmy — odezwała się Rione. — Nie odpowiedzieli.
Wkurzyła kapitana tym wtrąceniem, więc spojrzał w kierunku Geary’ego.
— Co wiemy o tych istotach, admirale?
— Tylko tyle, że to krwiożercze bestie — odpowiedział mu kapitan Vitali. — Zupełnie jak Enigmowie.
Admirał wcisnął klawisz i nad blatem przed każdym z oficerów pojawił się hologram z rekonstrukcją Obcego.
Zapadła cisza. Tu i ówdzie dało się słyszeć zduszone śmiechy. Ktoś nawet zaklął.
— Pluszowe misie? — jęknął w końcu komandor Neeson.
— Pluszowe misiokrówki — poprawiła go Desjani.
Doktor Nasr zmarszczył brwi.
— Z medycznego punktu widzenia to niepoprawna definicja. Ich DNA nie wskazuje na żadne pokrewieństwo z niedźwiedziami czy krowami. Niemniej dzięki szczątkom, które udało nam się zebrać, zyskaliśmy pewność, że mamy do czynienia z roślinożercami. To inteligentne istoty posiadające ręce przystosowane do wykonywania skomplikowanych prac.
— Zaraz — przerwał mu Badaya. — To roślinożercy? Zostaliśmy zaatakowani przez… — zerknął w kierunku Desjani — …krowy?
— Może te istoty zostały zniewolone przez rasę drapieżników, która używa ich do samobójczych ataków — zasugerował dowódca jednego z krążowników.
Porucznik Iger pokręcił głową.
— W końcu udało nam się złamać kodowanie transmisji wideo. Przechwyciliśmy masę ujęć z takimi właśnie istotami, ale na żadnym nie ma dowodu na istnienie stworzeń, które przewyższałyby tę cywilizację albo chociaż jej dorównywały. Obserwacje planety również nie pozwalają na wysnucie tezy o istnieniu bardziej rozwiniętego gatunku drapieżników. Wszystko tam jest podobne. Na całej powierzchni lądu. Wszystkie budynki są takie same. Nie zanotowaliśmy żadnych znaczących odstępstw. Gdyby istniała tam jakaś drapieżna klasa rządząca, miałaby wokół swoich siedzib otwartą przestrzeń.