Выбрать главу

Duellos spojrzał ze zdziwieniem na porucznika.

— Żadnych odstępstw? To kultura monolityczna?

— Na to wygląda, sir.

— Jak liczna może być populacja tej planety, zważywszy na to, co wiemy już o tych istotach? — zainteresował się Geary.

— Mamy do czynienia z co najmniej trzydziestoma miliardami Obcych, admirale. To najniższe wartości wynikające z naszych szacunków. — Iger usłyszał liczne pomruki niedowierzania, więc spojrzał wyzywająco na otaczających go oficerów. — Pełno ich tam. Na każdym ujęciu panuje ścisk.

— Zwierzęta hodowlane. — Teraz wszyscy przenieśli wzrok na doktor Shwartz, jedną z grupy cywilnych ekspertów. — Zwierzęta hodowlane — powtórzyła. — Roślinożercy. Na każdym z przekazów, które przedstawił nam porucznik Iger, tłoczą się, mimo że w niektórych pomieszczeniach jest jeszcze sporo miejsca. Robią to świadomie. W stadzie czują się o wiele pewniej niż w pojedynkę.

Badaya potrzasnął głową.

— Może i tak, ale żeby atakowały nas zwykłe krowy?

— Uważa pan, że roślinożercy nie stanowią zagrożenia? — zapytała Shwartz. — Zapewniam, że mogą być bardzo niebezpieczni. Jednym z największych zabójców na ziemi był hipopotam. Poza tym mamy… słonie. No i te… nosorogi, nie, nosorożce. Chodzi mi o to, że to wszystko roślinożercy. Ale jeśli poczują, że one albo ich stada są zagrożone, po prostu atakują. Szybko, zdecydowanie, w najbardziej zabójczy sposób. Można je powstrzymać tylko wystarczająco silną bronią.

— To mi przypomina stoczoną niedawno bitwę — przyznał Duellos.

— I pasuje do niemożności nawiązania łączności — dodała Shwartz. — Oni nie są zainteresowani rozmawianiem. Nie negocjują, ponieważ uważają, że każdy obcy przybywa, by ich zabić. Jesteśmy dla nich drapieżnikami. A z kimś, kto chce cię zjeść, nie negocjuje się! Albo ty go zabijesz, albo on zabije ciebie.

— Ale między sobą jakoś się porozumiewają — zasugerował Neeson. — Czy też nie? Skoro są zwierzętami hodowlanymi, mogą wykonywać tylko polecenia przywódcy stada.

— Co najmniej trzydzieści miliardów — wymamrotał Charban, ale oprogramowanie i tak wzmocniło jego głos, więc wszyscy to usłyszeli. — Co się stanie, gdy zwierzęta pokonają wszystkich drapieżców? Ich stado będzie rozmnażać się w nieskończoność.

— Dlaczego jeszcze nie pomarli z głodu? — zdziwił się Badaya.

— A dlaczego ludzie nie wymarli na Starej Ziemi, gdy populacja rosła lawinowo z tysięcy osobników do milionów, a potem miliardów? Mieliśmy inteligencję. Nauczyliśmy się produkować więcej żywności. Dużo więcej żywności. A to także są inteligentni roślinożercy.

— Jesteśmy dla nich zagrożeniem — stwierdziła doktor Shwartz. — Pokazaliśmy im, jak wyglądamy, gdy próbowaliśmy się z nimi skontaktować. Po przeanalizowaniu wyglądu naszych zębów musieli dojść do wniosku, że mają do czynienia z istotami wszystkożernymi, a nawet mięsożercami. Te istoty nie zapanowały nad własnym systemem dlatego, że były słabe albo lękliwe. Stawały się agresywne, gdy czuły zagrożenie. A to znaczy, że będą próbowały nas wyeliminować, zanim je pozabijamy i zjemy.

— I nie posłuchają naszych zapewnień, że nie chcemy im zrobić krzywdy? — zapytał Duellos.

— Nie. Na pewno nie. Gdyby był pan owcą, uwierzyłby pan w zapewnienia składane przez wilka?

— Wątpię, abym miał okazję na powtórzenie tego błędu — odparł kapitan.

— Oni są tacy sami jak Enigmowie — rzucił z pogardą Badaya. — Chcą nas zabić i nie dbają przy okazji, ilu z nich samych zginie. Przeprowadzą kolejne ataki samobójcze bez chwili wahania.

Pomruki aprobaty dla jego wypowiedzi przerwał dopiero generał Charban:

— Kapitanie, gdyby był pan przedstawicielem obcej inteligentnej rasy i miał okazję obserwować zachowania ludzi na przestrzeni minionych stu lat, gdy Sojusz toczył wojnę ze Światami Syndykatu, to czy nie odniósłby pan wrażenia, że człowiek także nie dba o życie swoich współbraci? Czy raczej doszedłby pan do wniosku, że ludzie z największą ochotą i bez wahania poświęcą wielu współbraci?

Badaya poczerwieniał na twarzy, próbując znaleźć celną ripostę.

— To jednak nie to samo — zaprotestował kapitan Vitali.

— Wiemy to albo wydaje nam się, że wiemy — wtrącił kapitan Tulev, wolno cedząc słowa — ale wiele działań podejmowanych w ostatnim stuleciu przez ludzi nie przysparza nam splendoru. Musicie to przyznać. A skoro tak, to postronny obserwator mógłby dojść do jeszcze dalej idących wniosków.

Tym razem cisza trwała kilkanaście sekund.

Wszyscy wiedzieli, że planeta, z której pochodzi Tulev, została zniszczona przez Syndyków. To znaczy istniała nadal, ale w systemie gwiezdnym pozostała tylko garstka straceńców pilnujących instalacji obronnych, na wypadek gdyby wróg powrócił. Na pozbawionym życia świecie były tylko kratery i ruiny.

— Nie mam zamiaru temu przeczyć — oświadczył w końcu, choć niechętnie, Badaya — pragnąłbym jednak zwrócić wam uwagę na fakt, że nie zaatakowaliśmy ich natychmiast po trafieniu do tego systemu. I to nie my odmawialiśmy kontaktu. Musieliśmy potraktować te istoty jak wrogów, ponieważ nie dały nam wyboru.

— Jeśli to naprawdę są odpowiedniki zwierząt hodowlanych — dodała kapitan Jane Geary — a my jesteśmy według nich drapieżnikami, to odegrajmy naszą rolę właściwie i zmuśmy Obcych do posłuszeństwa.

— Właśnie! — poparł ją Badaya.

Cudownie. Krewniaczka admirała podjudzała Badayę, któremu nie trzeba było wiele do wybuchu. Zanim Geary zdołał otworzyć usta, Desjani nie kryjąc ironii, rzuciła:

— Te krowy mają broń. Mocarną broń.

— Nigdy nie lubiłam krów — stwierdziła generał Carabali. — A uzbrojone po zęby krowy podobają mi się jeszcze mniej. Najbardziej nie podoba mi się jednak to, że jest ich tutaj aż trzydzieści miliardów.

Duellos jej przytaknął.

— Zabicie ich wszystkich zajęłoby szmat czasu. Nie brakuje im mięsa armatniego, a jak już widzieliśmy, potrafią poświęcać swoich dla dobra reszty stada.

— Dobrze — podsumował Geary. — Nadal spekulujemy, ponieważ nie znamy prawdziwej natury tych istot. Wiemy tylko tyle, że posiadają broń przeciw pociskom kinetycznym, którą my sami nie dysponujemy. Poza tym mają wiele ogromnych okrętów i jeszcze więcej małych. Skoro jest ich tak dużo, musimy również założyć, że dysponują potężnymi siłami, które mogą przeciw nam rzucić. W tym momencie znajdujemy się na obrzeżach ich systemu gwiezdnego i kierujemy się w stronę jednego z pozostałych punktów skoku. Pozostaniemy na tym kursie, dopóki nie znajdę sposobu na wejście w nadprzestrzeń bez uprzedniej straty połowy floty w starciach z tymi misiokrowami.

— Jaki będzie nasz następny cel? — zapytała Jane Geary.

— Mówię o opuszczeniu tego systemu i udaniu się do układu leżącego bliżej przestrzeni Sojuszu.

— To główny cel, admirale. Zanim zaczniemy go realizować, powinniśmy zneutralizować zagrożenie.

— Nasza misja miała polegać na badaniu i ocenianiu — przypomniał jej admirał, mając nadzieję, że zdołał zachować obojętny ton. — Wszystko wskazuje na to, że te istoty nie współpracują z Enigmami, więc osłabianie ich nie przysłuży się nam w żaden sposób. Niewykluczone też, że zagrożenie z ich strony odciąga uwagę Enigmów od terenów zajętych przez ludzkość. Poza tym nie mamy pojęcia, jak pokonać przeciwnika, nie ponosząc przy tym ogromnych strat. Jeśli zajdzie taka potrzeba, przebijemy się do punktu skoku, niszcząc wszystko, co stanie na naszej drodze, choć wolałbym nie tracić już okrętów i ludzi.