Выбрать главу

Już we trójkę spędzamy wieczór w tawernie. Przy wejściu właściciel podskakuje i uderza w dzwonek. My też podskakujemy. Spowija nas peleryna czaru i piwa. Właściciel tawerny pyta o numer mojego pokoju – przyjdzie. Hieronim mówi:

– Nie zaczepiaj tej kobiety, jest ze mną.

Rozpływam się. Już dawno nikt nie stanął w mojej obronie! To jest prawdziwy mężczyzna, oczywiście w tych statystycznych ramach.

Ale oto przy stole bilardowym odbywa się wieczorny kongres lekarzy brytyjskich. Przysiadają się do nas. Potem zapraszają nas na piwo. Podchodzimy. Już nie robimy za samotne kobiety, bo jest z nami Hieronim. Lekarzy brytyjskich jest paru. Manchester, Walia, Irlandia, Anglia.

Anglik mówi do Justyny:

– Nie pij z Irlandczykiem, bo to gej. Pij ze mną. Ja nie gej.

Walijczyk opowiada o żonie, co go nie kocha. Wokół Szkota, przysięgłabym, snuje się mgła górska. Gramy w bilard, pijemy piwo i palimy. Miałyśmy tak dużo tlenoterapii, że możemy sobie pozwolić.

Po kolejnym piwie Justyna pyta Anglika, co zrobił z Cyprem. Anglik jest zdziwiony, a Justyna kontynuuje wesolutko:

– Przyczółków na Bliskim Wschodzie rękami tureckimi zrobionych wam się zachciało?

Anglik zaczyna się tłumaczyć. Chcąc rozładować sytuację, pytam Irlandczyka, czy należy do IRA. Chłopcy zamawiają następne piwa i tłumaczą się, powtarzając: „Nie mogę zapomnieć, że jestem Brytyjczykiem”. A Cypr? A IRA? A Indie? A dlaczego tu jest ruch nie w tę stronę? Właśnie że w tę. Lewostronny – oni na to. Umawiamy się na jutro, żeby im wytłumaczyć niewłaściwość postępowania Korony. Żegnamy się czule i postanawiamy zacieśniać przyjaźń brytyjsko-polską. Angol prosi Justynę, żeby na pewno, ale to na pewno była tu jutro o tej samej porze.

Mnie nie prosi. Hieronim okazuje się niestatystycznym mężczyzną. Jest miły, odprowadza nas do naszego apartamentu, pyta, czy może nam czasem towarzyszyć, oraz mówi, że gra w tenisa.

***

No to do jutra. Dzwonię wieczorem do domu. Tosia mówi, żebym jej nie kontrolowała, że wszystko w porządku. Do szkoły wozi i ją, i Agatę Krzyś, mąż Uli. Sprytnie to dziewczynki wymyśliły. Jedne wagary, i już mają podwodę.

***

Głupia Justyna nie poszła na spotkanie. Mówi, że nie przywiązuje wagi do słów wstawionego faceta, a tym bardziej Angola.

Muflon. Uwielbiam muflony. To jest takie zwierzę, które żyje tylko na Cyprze. W połowie jest kozą, a w połowie baranem. Czy coś takiego. Jest w każdym razie gatunkiem endemicznym. To znaczy rzadkim i tylko tutaj. Ale ma słodkie obyczaje godowe. Co roku muflony robią sobie zebranie, wyszukują gruby dąb złotolistny (gatunek endemiczny) i rozpoczynają demokratyczne wybory przywódcy stada. Polecam u nas na prezydenta.

Samice zajmują miejsca na trybunach (wokół dębu). Nie wtrącają się. Samce biorą rozpęd i ze wszystkich sił walą łbem w pień. Który zemdleje, ten odpada. Który wytrzyma najdłużej, zaprasza samice do uczty żołędziowej i zostaje mężem każdej z nich i ojcem wszystkich przyszłych mufloniątek. Reszta musi poczekać do następnego roku, żeby nabrać sił albo rozumu i nie walić tak mocno w przyszłości. Muflony są dla nas nieustającym źródłem radości.

Na ludzkich mieszkańców tej wyspy coś z tego obyczaju przeszło. Na męskich przedstawicieli. Cypryjczyk nie zraża się ani pierwszą, ani drugą odmową. Próbuje dalej i robi to z przyjemnością. Może dlatego Cypryjczycy są, w przeciwieństwie do naszych statystycznych mężczyzn, radośni, uprzejmi, mili, sympatyczni oraz nie zważają na wiek samicy? Polubiłyśmy Cypryjczyków bardzo.

Zenon z Kition – stoik, założyciel szkoły stoickiej – popełnił samobójstwo na Cyprze. Próbował żyć zgodnie z rozumem i opanować namiętności. Nie dał rady przy Afrodycie.

Postanawiamy żyć w niezgodzie z rozumem i nie opanowując namiętności. Ale niestety Justyna nie daje się przekonać, że pierwszy krok to sprawdzić, czy Angol jednak jest w tej knajpie.

***

Hirek jest kapitalny. Po prostu strasznie miły. Zupełnie jak nie mężczyzna. Nie powiem, żeby mi się podobał, to dużo powiedziane. Gramy w tenisa. Wieczorem siedzi w tawernie na brzegu morza i zajadamy meze. Przy barze Grecy ustawiają instrumenty, prawdziwy Zorba zaczął śpiewać. Mam dreszcze w krzyżu. Ale ma głos! Hieronim nachyla się do mnie i mówi:

– Nie rozumiesz, co śpiewa, ale czujesz, że kocha.

Od tych słów Hirka też mnie dreszcz bierze. Czy ktoś mnie jeszcze będzie kochał? W życiu nie spotkałam mężczyzny, który by cokolwiek czuł. Na ogół oni czują, że myślą, a myślą, że czują. Nie dziwię się, że Shirley Valen się odnalazła w tej Grecji.

No, niech mi Niebieski teraz podskoczy! Jestem opalona jak diabli. Skóra mi się wygładziła od tej wody. Tańczę z Hirkiem, obejmuje mnie – o Boże, jak dawno mnie nikt nie obejmował! I mówi, że dawno nie spotkał tak wspaniałej kobiety. Jak ja.

***

Siedzimy z Justyną do późna w noc nad morzem. Jak jest pięknie! Gwiazdy wiszą nad nami takie przeczyste! I tu też na niebie jest Orion. Rozpoznaję go bezbłędnie bo Ula mi pokazała, u nas na wsi, jak wracałyśmy od niej troszeczkę po drinku. Był śnieg oraz mróz, stałyśmy przy płocie, było nam zimno, a na dodatek druga w nocy. Palcem wskazywała na niebo i mówiła: „Widzisz Oriona?” Podnosiłam głowę – gwiazdy widziałam, a Oriona ani widu, ani słychu. Po półgodzinnej penetracji nieba strasznie zmarzłyśmy, więc Ula poszła cichusieńko do domu po resztkę wódki, żeby nas rozgrzać, dopóki tego Oriona nie zobaczę.

Wypiłyśmy wódkę, rzeczywiście pogoda od razu inna, cieplutko, ale Oriona nie ma. A Ula palcem strzela po niebie i coraz bardziej zniecierpliwiona mówi: „O, tu głowa, tu ręce, tu pasek, a tu miecz”.

Patrzę i patrzę, czuję, jak mi kręgi szyjne wysiadają od tego patrzenia w górę, a tu ani paska, ani miecza.

– Do cholery! – Ula rzadko się denerwuje, i to był właśnie taki moment. – Patrz, ta jedna nad największą brzozą to głowa, te trzy w poprzek to pasek, a te do dołu to kutas!

Wtedy zobaczyłam Oriona w całej okazałości. No i teraz wisi tu nade mną, mimo że jestem tak daleko od domu! A hen na morzu światła kutrów. Łowią ośmiornice. Morze szumi cichusieńko, jesteśmy zupełnie same. I pachnie słodkawo-mdląco – mimo że jest zupełna noc. Życie jest piękne.

***

Rano dzwoni Hirek, czy nie zagrałabym w tenisa. To jest coraz bardziej przyjemny mężczyzna. Ale dzisiaj nie zagram. Idziemy z Justyną na daleką wycieczkę, żeby zobaczyć, jak wygląda prawdziwy Cypr. Co prawda mamy w pamięci ostrzeżenia przyjaciół, że na Cyprze jest niebezpiecznie, że mafia rosyjska, że południowcy itd., ale dawka adrenaliny dobrze nam zrobi. Będziemy uważać.

Po południu mamy już w nogach piętnaście kilometrów. Przeszłyśmy te kilometry brzegiem morza, omijając kolejne hotele, trafiłyśmy na zupełnie dzikie plaże. Ani pół człowieka, nawet bezpiecznego. Opalałyśmy się na golasa – co za szczęście, że do solarium w Kurdęczowie były dwa kilometry!

Teraz to już chcemy do domu. Jak najszybciej. Nie na własnych nogach. Marzymy o spotkaniu z niebezpiecznym tubylcem. Najlepiej w samochodzie. Niestety nikogo. Po dwóch godzinach ktoś życzliwie wskazuje nam miejsce przy szosie, gdzie rzekomo jest przystanek. Autobus, owszem, nadjeżdża, ale nie z tej strony. I nie jedzie tam, gdzie mieszkamy, tylko w kierunku przeciwnym. Machamy. Może będzie wiedział cokolwiek o ruchu w tę stronę.

Autobus się zatrzymuje. Kierowca krzyczy:

– Wsiadajcie!