Выбрать главу

PS. Czy pani jest brunetką, czy blondynką?

A co cię to obchodzi. Niebieski? Widać, że jesteś niezrealizowany. Rozejrzyj się wokół. Niebieski! Jest piękna wiosna, może jeszcze nie jest tak rozkosznie ciepło jak na Cyprze, ale będzie. Niebieski, będzie! Na pewno ci się tym razem powiedzie w życiu, spotkasz kobietę, którą będziesz kochał, a nie zaniedbywał. Nie trać nadziei!

***

Podlewam ogródek. Po raz pierwszy w tym roku. Wyjrzało słońce i prawie jest ciepło. Lałam tę wodę na ulubione przyszłe marcinki, a tu nagle spod nich jak nie wyskoczy ropucha!

– Ojej, ropucha! – krzyknęłam, nie zważając na sąsiadów siedzących nieopodal oraz Grześka, którego zawsze miałam za przyjaciela. Do tego momentu.

– Bujaj się, to nie ropucha, to lusterko! – odkrzyknął głos męski. I śmiech tubalny oraz również damski poniósł się przez marcinki, trawę, zieleniejące brzozy.

A ja się zagotowałam w milczeniu z tą wodą w ręku. No bo jakże to tak? Tak po świńsku?

A potem usiedliśmy wszyscy w domu i dokładnie przeanalizowaliśmy sprawę. I okazało się, że obrazki z przeszłości nas, kobiety, ścigają. Bajeczki, jakimi byłyśmy karmione. Dziewczynka pochyla się nad żabką i całuje ją w pyszczysko? I wszystko jest lepiej? To wieczne marzenie i iluzja spowodowały wyraźny podział. I Ula, i ja twierdziłyśmy, że iluzją oczywiście nie jest młoda dziewczyna nachylająca się wdzięcznie nad ropuchą. Iluzją jest dalszy ciąg. Całowanie żaby ma nam, kobietom, uświadomić, że warto. Warto szukać żab (czy innych straszydeł), bo jeśli będziemy wytrwałe, w końcu z jakiejś żaby wyskoczy królewicz. Ula się ze mną zgodziła, choć statystycznie rzecz biorąc, różni się od kobiet normalnych, bo jest szczęśliwą mężatką.

Ale wspólnie z Ulą ustaliłyśmy: ona (ta iluzja) miała w nas od maleńkości zakodować, że jeśli będziemy cierpliwe, zostaniemy nagrodzone. Ma nam, kobietom, uprzytomnić, że nasze życie to szukanie królewicza i każde straszydło takim królewiczem właśnie się okaże. I nabierają nas na tę bajkę. Już wianuszek zdjęty, a my w zapamiętaniu pochylamy się z czcią nad żabą. To nie szkodzi, że na razie żaba (czyli ten przyszły królewicz) ma dla nas mało czasu. To nie szkodzi, że wkrótce (po ślubie) będzie miał dla nas znacznie mniej czasu.

Bajka o całowaniu tak nam weszła w krew, że całujemy, a żaba chwilowo zajęta jest nową zabawką – telefonem komórkowym, samochodem, motorem – więc jeszcze nie ma czasu się zamienić. Ale my przecież pod tą zielonkawą skórką widzimy barczyste ramiona, które uchronią nas przed złym światem. Wyłupiaste oczy zmieniają się w oczy zamglone od pożądania i obietnicy wielkiej miłości. A łapki, te wdzięczne, zdolne do skoków łapki, jeszcze się nam nie kojarzą z odskokiem ku innej pani, tylko ze sportami wodnymi. O seksie nie wspomnę. Czasem, znudzone oczekiwaniem, mniej wytrwałe istoty rodzaju żeńskiego odstawiają taką żabę. Jeśli są oczytane, to krzykną: „Król jest nagi!”, co oznacza „Przecież to żaba!” Niestety, ta wiedza opuszcza nas przy następnym strumieniu, gdzie następne pokraczne stworzenie wabi nas swoją brzydotą. A przynajmniej mnie opuszcza. Owszem, tamto to na pewno była żaba, ale to? To na pewno będzie królewicz!

Zaczynamy całą zabawę od początku.

Co sobie robimy, dowiadujemy się od razu albo po jakimś czasie. Co zaś robimy Bogu ducha winnej żabie? Zamykamy ją w mieszkanku, a ona lubi wolność podmokłych łąk. Tak długo wpatrujemy się w jej żabie oczka, aż biedna żaba nie ma wyjścia. Co stanie przed lustrem, to widzi w łapie berło królewskie, a korona się na oczy zsuwa. I żaba innym okiem na nas spoziera. A może jej się więcej od życia należy? Może królewna jakaś czeka? Jednym słowem, biednej żabie się przewraca w głowie i już nie bierze kredytu na nissana, ale widzi się w kabriolecie, koniecznie czerwonym. Już niestety nie z nami, ale z królową blond, może to być Miss Polonia czy jakaś inna, byleby utytułowana. Jak Jola. Manager. A my utytułowane jesteśmy nie generalnie, tylko jednostkowo.

Tak więc ukrzywdziłyśmy siebie, ukrzywdziłyśmy żabę, ukrzywdzamy pośrednio inne dziewczyny, które upewniłyśmy co do prawdziwości naszego królewicza. Na przykład Jolę. Jej się nie udało, bo nie dość całowała! – myśli w skrytości ducha następczyni nasza, też wyhodowana na bajce o żabce i królewiczu. Ja mu pokażę, co znaczy prawdziwe uczucie! Ona go nigdy nie rozumiała. Przy mnie zapomni… przy mnie się odnajdzie… ze mną… itd.

Krzyś i Grzesiek nie zgadzali się z nami. Ale przypomnę, że jeden ma czerwony samochód, a drugi nissana. Może się poczuli urażeni. Ten Grzesiek wstrętny, co chciał mnie zdenerwować, uświadomił mi tylko tyle, że należy z zadumą pochylić głowę nad dziewczynką całującą płaza, której wgrywa się jak na twardy dysk przyszły scenariusz jej poczynań. Ona niewinna. Nie rzucę się na te biedne stworzenia wodno-lądowe z nienawiścią. Mają takie samo prawo do życia jak ja. Ale nie dam sobie zamydlić oczu. Żaba jest żabą i żabą pozostanie. Owszem, kilka etapów rozwoju przechodzi, ale od kijanki do monarchii daleko. Odarte ze złudzeń, musimy spojrzeć prawdzie w oczy i porzucić całowanie zimnokrwistych. To znaczy ja, nie Ula, bo ona ma dobrego męża.

Cóż za ulga. Miejsce żab jest na łąkach. A ja, być może, spotkałam mężczyznę bez zielonej zimnej skórki. Bez ukrytego królewicza w środku. A co z resztą świata i innymi dziewczynkami? I co jest lepsze właściwie: całowanie żaby czy całowanie królewicza? A jeśli królewicz, jak w przypadku mojego Eksia, okaże się ropuchem?

Takie to miłe popołudnie spędziliśmy u mnie w domu. I to niech Grzesiek się buja. Lusterko – też mi coś!

***

Z powodu wiosny chyba zatraciłam nieco poczucie rzeczywistości. W drodze powrotnej robię porządne zakupy. Pomarańczki – dwa kilo, mandarynki, jabłuszka, chleb pyszny baltonowski, masełeńko świeżuchne, serek brie i camembert, i mozzarella, i edamski, i dwa kilogramy ziemniaków, i sałata, i buraczki, i pekińska. Lodówka wymieciona do czysta, jeszcze zatrzymuję się w mięsnym, a na samym dworcu, w „Remie”, kupuję cztery soki i dwa wina białe, bo Ula z Krzysiem przyjdą wieczorem. Z „Remy” już nie mogę wyjść. Oddaję przy kasie dwa słoiki ze szparagami, ale przypominam sobie, że nie mam cukru. Jest tego ze dwadzieścia sześć kilo. Ledwo doczołguję się do kolejki.

W przejściu do stacji na tym cholernym Dworcu Centralnym w centrum Europy stoi paru agresywnych facetów. Chyba są naćpani. Moje ręce już ciągną się za mną, czy ja zwariowałam, żeby tak daleko mieszkać? Do kolejki chyba nie dojdę, bo się boję. Grupka ludzi stoi przy kasach i próbuje interweniować. To znaczy krzyczą na kasjerkę.

Szlag mnie trafia. Wydaje mi się, że podwijam ręce, żeby się tak nie brudziły, zakupy ważą już pięćdziesiąt kilo, i ostro pytam, gdzie jest policja. Policja jest na posterunku przy peronach. Nikt się nie kwapi, więc padło na mnie. Torby wyrywają mi ręce ze stawów. Przystaję co chwilę i na pewno na ten pociąg nie zdążę.

Wreszcie docieram do posterunku. Grube metalowe drzwi zamknięte. Pukam. Nic. Walę. Nic. Walę z całej siły. Nic. Odstawiam torby – jedna nie wytrzymuje – ta z sokami. Szukam kluczy i tymi kluczami walę jeszcze mocniej. Drzwi się uchylają. Soki wytaczają się z pękniętej torby. Przez szparkę i wewnętrzną kratę widzę młodziutkiego policjanta. Przerażony. Grzecznie pytam, czy może by ze mną się udał na dworzec WKD, bo ktoś rozrabia. Patrzy na mnie bezradnie. Jemu się wydaje, że ja rozrabiam.