– Ale nas jest tu trzech. Ja nie mogę, a kolegów nie ma.
– A mogę wiedzieć, gdzie są? – warczę.
– No, na bójce.
Wkładam soki do siatki z camembertem, kapustą pekińską, serem żółtym, pomarańczami, serem edamskim i ziemniakami. Mój instynkt społeczny wyraźnie zanika. Mam wrażenie, że ręce i tak zostały przy posterunku.
Pociągu nie ma, ludzi nie ma, naćpanych nie ma. Czekam następną godzinę. Przy wsiadaniu do kolejki pęka druga siatka. Ktoś mi pomaga zebrać ziemniaki, kapustę, pomarańcze itd. Zdejmuję kurtkę i ładuję to wszystko do kurtki, wiążę rękawy, żeby się nie wysypało. Teraz wyglądam jak kobieta z głębokiej wsi w początkach komunizmu. Brakuje mi kartonowej brązowej walizeczki przewiązanej sznurkiem. I dużego kartonu z żywymi kurczątkami.
Żółtymi.
Ledwo wchodzę do domu – telefon. Rzucam w sionce siaty oraz kurtkę z zakupami. Ziemniaki i pomarańcze się wysypują.
Zgadnijcie, kto dzwoni. Nie mama i nie tata. On. Czy dalej oczy mam takie świetliste i usta takie spragnione. Że nie sądził, że go coś takiego jeszcze spotka w życiu. Liczy godziny do naszego spotkania w przyszłą środę.
Życie jest piękne.
Wracam do sionki.
Borys, Mietek i Zaraz dobrały się do mięska. Odkrawam im po kawałku wołowiny. Niech mają! Zrobię sobie herbatę i zapalę. Niech mam. Odpiszę na listy, a potem zajmę się szukaniem odpowiedzi na pytania, co z randką w wieku dojrzałym. Córki Uli mają pisma kobiece. I młodzieżowe. Przecież Ja w ogóle nie wiem, co się teraz nosi oraz jak się człowiek powinien zachowywać. I odpiszę Niebieskiemu, niech ma. Potem. Teraz się wezmę do innych listów.
Stroskany ojciec
Droga Pani,
pisze do pani stroskany ojciec. Moja córka w zeszłym roku nie zdała matury. Teraz wymyśliła jakieś kursy, a ja nie mogę spać po nocach i odezwały mi się wrzody. Nie zdaje sobie sprawy, że człowiek bez papieru nic nie znaczy. Ona musi pójść na studia – a nie wymyślać jakieś inne rzeczy. Są przecież kursy szybkiego uczenia się – próbowałem groźbą i prośbą zmusić ją do nauki. Nic nie przynosi efektu.
Oho, następny uzależniony rodzic.
Drogi Panie,
pragnę pana uspokoić, córka może nauczyć się uczenia – ale zmiana i chęć zmiany zależy od nas samych. Pozwalam sobie uczciwie odpowiedzieć na list pana i mam nadzieję, że nie weźmie mi pan tego za złe. Z listu wynika, że jest pan bardzo emocjonalnie związany z córką, jej sukcesami i porażkami, troszczy się pan o nią, martwi – co prawda trochę pan ochłonął po jej maturze, ale coś nie daje panu spokoju i odbiera chęć do pracy, nie pozwala normalnie żyć i funkcjonować. Pozwoliłam sobie zacytować pańskie słowa, bo są one chyba najważniejsze w liście. Rozumiem pana jako matka przyszłej maturzystki…
O Boże! To za moment! Za chwilę. Czy Tosia już się uczy do matury? Zostały tylko trzy lata!
…że martwi się pan maturą córki.
Ale są pewne rzeczy, nad którymi warto się zastanowić, żeby ułatwić sobie życie i nie utrudniać córce życia…
Córka jest osobą dorosłą. Może jeszcze nie tak, jak by pan chciał, może emocjonalnie jest jeszcze dzieckiem, ale skończyła osiemnaście lat, jeśliby chciała wyjść za mąż, nie musi mieć pana zgody, może głosować, iść do pracy, odejść z domu itd. Ja natomiast odnoszę wrażenie, że w pana myślach i trosce jest ona małą dziewczynką, niezdolną do podejmowania decyzji i ponoszenia konsekwencji. Niech jej pan pozwoli żyć! Niezdanie matury to nie koniec świata – ale końcem świata może być chęć przejmowania kontroli nad życiem i postępowaniem naszego dorosłego dziecka. Chęć przeżywania jej problemów i kierowania jej zachowaniem tak, jakby ciągle była pięcioletnią dziewczynką. Psychologia i życie uczą nas, że wpływ na nasze dzieci kończy się koło ich piętnastego roku życia. Potem można je tylko wspierać i kochać, pozwalając na błędy i na to, żeby za te błędy płaciły. Możemy również jeszcze dawać przykład, ale to inna historia. Pana napięcie związane z jej porażką jest wystarczająco duże. Niezdana matura nie jest końcem świata. Może to jedyny objaw buntu, na jaki sobie mogła pozwolić – choćby nieświadomie? Może to wynik trudnej matury, przypadku, podwinięcia nogi, wreszcie – zaniedbania? Nie pańskiego, tylko pańskiej córki Nie szkodzi. Niech Jej pan pozwoli na błędy.
Odpisując na takie listy, zawsze mam wrażenie, że miłość rodzicielska jest strasznie silna, czasem tak bardzo chcemy chronić nasze dzieci od porażek, że przejmujemy odpowiedzialność za ich życie. A wbrew pozorom – to jest to, co odbiera im siłę i chęć do zmiany. Pan chce jak najlepiej. Ale to najlepiej dla pana nie zawsze znaczy najlepiej dla niej. Nie wiem, jakie ona ma plany, co zamierza robić, gdzie się uczyć – mam wrażenie, że pan za wszelką cenę stara się przekazać jej swoją wiedzę i doświadczenie, a niestety to jest nieprzekazywalne. Pan może jej pomóc – zmieniając siebie i swój stosunek do niej. Ponieważ miłość nie przejawia się w kontroli. Pana córka dojrzewa – pierwsza porażka już za nią. Co z tym zrobi, to jej wybór. Może pan jej pomóc, informując np. o kursach szybkiego uczenia się, ale nie naciskając, by coś ze sobą zrobiła. Jak ciężkie brzemię musi ona nieść, wiedząc, że jej najukochańszy rodzic nie może sobie znaleźć miejsca na ziemi z powodu jej matury!
Na koniec częstuję go poetycką filozofią, bo życie jest piękne.
Dzieci wasze nie waszymi są dziećmi
Są synami i córkami tęsknoty żywota za własnym spełnieniem
Przez was lecz nie z was pochodzą
I chociaż są z wami nie do was należą
Możecie im dać swoją miłość lecz nie myśli wasze
Jako że własne myśli posiadają
Możecie gościć ich ciała lecz nie dusze ich
Gdyż ich dusze zamieszkują w domu należącym do jutra
Którego nawet w snach waszych odwiedzić nie zdołacie
Możecie usiłować być podobnymi do nich
Lecz nie próbujcie nawet uczynić ich podobnymi do was
Jako że życie się nie cofa ani na dzień wczorajszy nie czeka
Jesteście łukami z których dzieci wasze
Niby żywe strzały wysyłane są w przyszłość
A Łucznik szuka znaku na ścieżce nieskończoności
I gnie was swą potęgą tak
Aby strzały Jego szybowały chyżo i daleko sięgały
Niech ugięcie wasze w rękach Łucznika
Szczęściem napełnione będzie
Gdyż tak jak kocha on strzałę która w przestrzeń wzlata
Tak i łuk który jest stabilny miłością darzy *
Serdecznie pana pozdrawiam w imieniu redakcji.
Ale jestem mądrą! Tak mówią w telewizji.
Przejrzę te pisma. Jeszcze tylko odpowiem Niebieskiemu.
Drogi Panie,
z przyjemnością przeczytam książkę, którą mi pan polecił. Rzeczywiście po ostatnich zawirowaniach związanych z Jung i Jong doszłam do wniosku – i to powinno pana ucieszyć – że czas zlikwidować luki literacko-psychologiczne.
Odpowiadam na pytanie pierwsze: jestem blondynką. Niemłodą i nieszczupłą – pragnę uprzedzić pańskie dalsze śledztwo.