Выбрать главу

Swoją chłopięcą fryzurę upnę w duży ogon koński, żeby potem włosy spłynęły falą na plecy. Popryskam się feromonem, ale żeby pachniał „Calvinem Kleinem”. Umaluję wampowato oczy, żeby być naturalnym kociątkiem. Powitam go w drzwiach. Nie istnieją randki w knajpie. Naga, w samej sukni do ziemi. Zapiętej, ale za to rozpiętej.

Ciekawa jestem, co by Tosia na to powiedziała.

Potem delikwenta należy nakarmić. Po jedzeniu wrzucić go pod prysznic i tam od razu włączyć pranie. Jak już będzie czysty, to rzucić go na podłogę, żeby było niekonwencjonalnie, a dopiero potem wziąć do łóżka

Ponieważ lubi kobiety z inicjatywą, powinno się wylać na niego miód i szampana, radośnie chichocząc, zlizać, a kostkami lodu obłożyć genitalia. Potem należy uścisnąć delikatnie penisa, ale mocno, tak jakbyś ściskała dłoń szefa. Potem popieścić siebie i mieć orgazm. Namówić go, żeby sobie zrobił to samo.

Oddychać ciężko, choć z figlarną lekkością.

Rano kobieta z prasy kobiecej wstaje i widzi w pościeli jego muskularną, delikatną w rysunku sylwetkę. Jest mocny, chociaż słaby. Milcząc, rzuca przez zęby: „Ale jesteś!”

Właśnie takich mężczyzn powinnam lubić.

Już wszystko poza mną! Chryste Panie! Na jakim ja świecie żyję!

Zostaje mi tylko fryzjer, balejaż i uważać na oczy! Idę do łazienki. Rozmazane. Nie rozumiem. Przecież na pewno, ale to na pewno nie dotknęłam ani razu twarzy. Nie mogę znaleźć mleczka do demakijażu. Jak Tosia zmywa oczy? Szukam w jej pokoju – nie ma. Jeśli natychmiast nie zlikwiduje tego bałaganu, będę musiała coś wymyślić.

Dobrze. Mydłem się sprały.

A w co ja się ubiorę?

Będę elegancką kobietą

Podjęłam heroiczną decyzję. Pożyczyłam od Uli forsę, zamówiłam fryzjera i wsiadłam do swojego ulubionego środka lokomocji. Będę wyglądać cudnie – balejaż i te rzeczy. Wzięłam tę Jong do poczytania, żeby nie być idiotką, jeśli Niebieski jeszcze napisze. Swoją drogą, dlaczego tacy mężczyźni są porzucani? Muszą mieć jakąś ukrytą wadę. W ogóle nie mogłam się skupić na czytaniu. Już jutro spotkam się z Hirkiem!

Parę stacji później siadła koło mnie babcia z wnukiem, uroczym malcem, który natychmiast przylgnął do szyby i krzyknął w najwyższym zachwycie:

– Babuniu, peron jedzie!

Odłożyłam książkę i spojrzałam przez okno. Miał rację. Peron odjeżdżał. Odjechała tablica z napisem „Opacz”, z dopisaną literką P i strzałką w prawo. Odjeżdżały dwie brzozy na peronie i dwie panie z siatkami.

Malec był zachwycony i szorował buzią po szybie.

– Nie dotykaj tego, to brudne! – powiedziała dostojnie babcia. – Odsuń się. Tu są zarazki. Peron nie jedzie, to pociąg odjeżdża. To tylko złudzenie. Bo wiesz, jak my jedziemy, to tobie się wydaje…

– Babuniu! Zobacz, już tu listki pozawieszane! – chłopiec był inteligentny i się nie dawał.

Buzię od szyby odsunął.

– Marcinku! – powiedziała z wyrzutem babcia. – Listków nikt nie wiesza. Jest wiosna. Listki po prostu urosły, listki rosną, rozwijają się z pączków, a na jesień spadają…

– Patrz, patrz! – radośnie cieszył się Marcinek. – Złoty domek, złoty domek.

Rzeczywiście za oknem stała w świeżej trawie sraczkowata budowla, ilekroć tędy jadę, to się dziwię, kto wymyślił taki kolor elewacji.

– Kochanie, nie złoty, tylko żółty – sprostowała babcia. – Może nawet lekko wpadający w jasny brąz, nie złoty. Złotego koloru właściwie nie ma. Chociaż…

– Babuniu! Zwierzątko! Zwierzątko! Prawdziwe dzikie zwierzątko! – Chłopiec miał rozjarzone oczy i brudne paluszki.

– Marcinku, przecież już mówiłam ci, że to kuropatwa. To nie zwierzę, to ptak, on żyje tuż przy domach, mimo że jest dziki…

Za brudną szybą kolejki biegło zwierzątko. Rzeczywiście kuropatwa.

– A kto dmucha na chmurki? Zobacz, jak szybko ruszają chmurki.

Ciekawość chłopca była niezaspokojona. Śledził wszystko na niebie i na ziemi. Chwilowo przeniósł się na niebo.

Babcia była cierpliwa i łagodna.

– Babcia ci już tyle razy mówiła, nie dotykaj tej szyby. Chmurkami rusza wiatr. Kiedy powstaje różnica ciśnień masy powietrza…

– Babuniu, babuniu – przerwał jej chłopiec i przyznałam mu w duchu rację – świeci się, świeci, kościółek świeci!

– Marcin – powiedziała z wyrzutem w głosie babcia. – To przecież Pałac Kultury, już dojeżdżamy, nie poznajesz? On nie świeci, to słońce odbija się w iglicy…

Patrzyłam przez brudną szybę i sama widziałam, że świeci. Nic nie odbija, żadna iglica. Przysięgłabym również, że to kościółek. Jak dorośli starzy ludzie podcinają skrzydła romantycznym malcom. A przecież z takiego Marcinka może wyrosnąć taki cudowny i wrażliwy Hirek. Można przypuścić, że Hirek nie miał toksycznej babci. Nie będę o tym myśleć. Nie dzisiaj, kiedy robię z siebie piękną kobietę.

U fryzjera spędziłam dwie i pół godziny. Balejaż, fryzura, podcięcie itd., to musi potrwać. Wydałam sto siedemdziesiąt złotych. W biegu do kolejki powrotnej kupiłam farbę, ciemny kasztan, i gazetę.

Peron odjechał, ja zasłoniłam się gazetą. Razem z peronem odjechał kiosk i duży napis „Lecznica Chirurgiczna”, do której ktoś sprejem dopisał: „Tragiczna”.

Patrzyłam przez taką samą brudnawą szybę, mimo że koło mnie nie było już Marcinku i babci. Było mnóstwo innych ludzi, którzy wracali z pracy i zajęci byli głównie czytaniem kolorowych gazet lub przysypianiem. Szczęśliwie nikt nie zwracał uwagi na to, co miałam na głowie. Iglica Kościółka Kultury i Nauki jarzyła się wszystkimi kolorami tęczy w zachodzącym słońcu. Kolejka, pędząc na zachód, minęła złoty domek. Na stacji P-Opacz spojrzałam w stronę strzałki. Wskazywała daszek przystanku. Na daszku stał telewizor. Na ekranie ktoś flamastrem napisał: „I co się tak gapisz? Jestem radio”. Dzikie zwierzątka podrywały się do lotu, śmigały w brzozy, na których ktoś porozwieszał listki. Chmury już ktoś przedmuchał w inne miejsce – niebo było czyste.

Na głowie miałam fryzurę, balejaż, lakier. Wyglądałam koszmarnie. Kiedy wybiegłam z kolejki, marzyłam o jednym: żeby farba, którą kupiłam w ostatniej chwili, chwyciła. Żeby Beatka, która ma talent do cięcia i nożyczki z Niemiec, była w domu i mogła przyjechać. Żeby nikt mnie nie zobaczył. Z pochyloną głową biegłam do domu. Prawie wpadłam na sąsiadkę od jaj. Nie odkłoniła się. Nie poznała mnie.

Kiedy otwierałam bramę, wyjrzała Ula. Krzyknęła:

– O Boże, co się stało, już do ciebie idę!

Jest gorzej, niż myślałam. Wpadłam do domu i rzuciłam się do łazienki. Wsadziłam głowę pod kran. Już nigdy przysięgam, obiecuję – nie zrobię z siebie eleganckiej kobiety! Po chwili wpada Ula. Ma pogodne usposobienie, więc próbuje mnie pocieszyć. Że farbę mi zaraz na balejaż położy, na pewno chwyci, a Beatkę trzeba ściągnąć za wszelką cenę, to może mi wyrówna włosy.

Dzwonię do Beaty. Przyjeżdża w ciągu godziny. Od drzwi mówi:

– Mówiłam ci, żebyś się sama nie cięła.

Boże, dlaczego mnie wystawiłeś na tak ciężką próbę! Farba chwyciła. Nie ma śladu po balejażu. Beata pracuje nad moimi włosami. Udało się! Wyglądam jak przed fryzjerem, tylko mam znacznie mniej włosów. I znacznie mniej pieniędzy.

Spódnica jest dobra! Hura! Schudłam trzy i pół kilograma i nawet tego nie zauważyłam. Dotychczas chudłam, jak mnie zdradzano. To znak, że zaczął się następny etap w moim życiu!