Выбрать главу

Boże, muszę sobie kupić żelatynę w dużych ilościach. Najpewniej mam zaburzenia troficzne. Patrzę na te swoje ręce na klawiaturze i po prostu mdleję. Oraz na pewno brak mi żelaza i innych minerałów. Dlaczego mam takie paznokcie? Dlaczego moja córka krzyczy, że mi pokaże?

Nie denerwuję się. Nie dlatego, żebym nie była przygotowana na podobne oświadczenia, ale przypomniałam sobie siebie lat temu – będzie trochę… Pokazywanie komuś czegoś nie zawsze jest rzeczą ze wszech miar pożyteczną.

Ja też wybiegłam z domu pewnego dnia pełna uraz, krzycząc: „A właśnie że wam pokażę!” Ale Tosia wbiegła, więc może nie jest tak źle. Do tamtego momentu uchodziłam za dziewczynkę nieśmiałą, trochę zagubioną, za którą wszyscy wszystko załatwiali, bo przecież Judytka nie może, nie potrafi, nie da sobie rady. Nie muszę mówić, że taka postawa przynosiła mi same korzyści. Nie mogłam załatwić niczego, zrobić zakupów, zapłacić rachunków, posprzątać itd. Albo mi wszystko leciało z rąk, albo myliła mi się stówa z dziesiątką, albo wlewałam nie ten płyn do mycia naczyń, albo nastawiałam pralkę na gotowanie i do białej bielizny zaplątywała mi się czarna bawełniana skarpetka. Pranie się oczywiście wypierało – tyle tylko, że białe łachy miały odtąd szarawy odcień. Wymieniać można by w nieskończoność rzeczy, których nie robiłam, ku swojej uciesze i zmartwieniu rodziców.

Kiedy więc nareszcie wykrzyczałam, że im pokażę, liczyłam na to, że może w końcu nastąpi w moim życiu jakiś przełom, bo wszakże lepiej mieć rękę prawą i lewą niż dwie lewe. Ale się myliłam. Nie pokazałam zbyt wiele. Wróciłam wieczorem, zmarznięta, kaszląca. W związku z grypą nie poszłam na bal maturalny swojego chłopaka.

Ku mojemu bezbrzeżnemu zdumieniu coś się zmieniło w moich rodzicach. Rodzice nie biegali wokół biednej córki, która sama sobie pokazała, co może. Byłam rozczarowana, po raz pierwszy w życiu nie dość że musiałam się obsługiwać sama w chorobie, to nikt mi nie współczuł. Uznali, że skoro chciałam coś pokazać, to nie będą mi tego utrudniać. Moja mama wyszła z założenia, że skoro dziecię obraża się i wybiega z domu na parę godzin, nie mówiąc, gdzie się udaje, to może sobie samo zrobić pranko. Tata natomiast uznał, że nie ma powodu, żeby on był moim kierowcą przed godziną dziesiątą wieczorem, bo nóżki mam zdrowe. Chcąc nie chcąc, musiałam nagle porzucić rolę dziecka i zacząć być odrobinę odpowiedzialna za swój los.

Ciekawa jestem, co pokaże Tosia.

A moja koleżanka pokazała mężowi, że lepiej od niego posługuje się wiertarką, i efekt jest taki, że teraz ona lata z wiertarką pod sufitem i przybija karnisze, a on z fotela jej mówi: „Bardziej na prawo”. I tak miała dużo szczęścia. Nie polecałabym zgrabniej, wbijać gwoździ niż facet, bo się ostaniemy z młotkiem w ręce. Jest nadzieja, że znajdzie sobie wkrótce panią, która w ogóle nie wie, co to jest gwóźdź, i będzie mówić do naszego już byłego ukochanego: „Misiaczku, wypadło mi ze ściany takie metalowe, buuuu”. Wiem coś o tym.

A już nie nasz Misiaczek, prężąc ochoczo pierś, zabierze się do męskich robót i pokaże jej, jaki z niego facet.

Więc co ta Tosia wymyśliła? Właśnie weszła i zapytała:

– No i jak wyglądam?

Ma nową fryzurę.

Włosy mi chciała pokazać.

***

Ach, ten list o białym koniu zezłościł mnie na facetów. Jakaś wspaniała dziewczyna ma wątpliwości, czy jest normalna, bo jej się oczy białym koniem wykłuwa. Napiszę jej od serca.

Czy dobrze panią rozumiem? Pani partner pamięć o urodzinach czy innych ważnych świętach uważa za zachcianki. Nie chce mówić o trwałym związku, bo jest jeszcze niegotowy. Nie podoba mi się to. Nie dlatego, że on twierdzi, iż chciałaby pani królewicza na białym koniu. Ale tak naprawdę co on ma do dania?

Już lepsze jest czekanie na tego białego konia niż zadowalanie się byle czym. Ma pani dopiero dwadzieścia osiem lat i tak smutne rokowania.

Dostałam w swoim życiu mnóstwo prezentów, które płynęły z serca. I warto na nie czekać. Do dzisiaj, kiedy zbliżają się święta Bożego Narodzenia… Ach, jak ja lubię grudzień. Lubię od dawna z paru powodów. Od grudnia codziennie jest bliżej do wiosny i lata, które uwielbiam. W grudniu dni są najkrótsze, a to znaczy, że za chwilę, dosłownie za moment, zaczną się wydłużać, jaśnieć, błyszczeć, ciepleć itd. Ponadto grudzień składa się z przygotowań do świąt i ze świąt. Oprócz tego, że mnie osobiście zbliża do lata – jest miesiącem prezentów. I głównie dlatego, żeby nie wiem jak okropny, jest to miesiąc specjalny.

Jedna ze znajomych moich znajomych dostała kiedyś wymarzoną i drogą garsonkę od męża, sięgnęła do kieszeni, znalazła jakieś papiery, nakrzyczała się, że kupił używaną garsonkę i że jak śmiał, cham jeden, tak zrobić, skoro jest bogaty, i niech go diabli. On, człek spokojny, odczekał chwilę, a potem kazał jej, tej wrzeszczącej babie, przeczytać, co stoi w tych papierach, a tam jak byk, że to karta wozu, nowego, na jej nazwisko. Jako dodatek do garsonki.

Miałam męża, w życiu nie wpadł na taki pomysł.

Dostałam po raz pierwszy cenny prezent od babci. Byłam wtedy dziewczynką małą i łakomą. Teraz zostało łakomstwo, ale szczęśliwie jestem już spragniona innych rzeczy. Wtedy był to kurczak. Normalny kurczak, z dwoma nogami i przepysznym farszem w środku. Właśnie taki, na jakiego czasem zapraszała nas babcia, ale rodzinę miałam czteroosobową, a kurczak był pojedynczy. Kiedy miałam trzynaście lat, czasy były ciężkie dla małych łakomych dziewczynek, ponieważ panował socjalizm, taki ustrój polityczny, w którym kurczak jest rarytasem.

A ja marzyłam o dniu, kiedy cały ten kurczak będzie wyłącznie dla mnie, i mój brat, którego wszyscy bardziej kochali, nie będzie się ze mną kłócił o farsz lub nogę, bo kurczak będzie mój. Było to marzenie prozaiczne, które kiedyś wypowiedziałam przy stole i które spotkało się z potępieniem mojej rodziny.

Przyszedł grudzień, wieczerza wigilijna zjedzona, kolęda odśpiewana, świeczki na choince zapalone, rzucamy się na kolana w celu wygrzebania mnóstwa paczuszek spod choinki. I co się dzieje? Kurczak, przepiękny, upieczony, z chrupiącą skórką, z farszem, w pudełku po butach. Ach, jaka byłam szczęśliwa. Babcia – przepraszająco rozłożyła ręce w kierunku moich rodziców, a ja wąchałam swojego kurczaka i czekałam do północy, żeby już minął 24 grudnia postny i żebym mogła go zjeść. Dostałam wtedy bardzo dużo innych prezentów. Jakich – nie pamiętam. Ale kurczaka pamiętam. Bo kurczak był prezentem serca.

Takich prezentów mam mnóstwo.

Kiedyś od jednego chłopaka, co się w nim kochałam szaleńczo a niewinnie, dostałam w prezencie milion dzwoneczków Małego Księcia. Tak napisał: „Daję Ci te dzwoneczki…” Mam je wszystkie, co do jednego, gdziekolwiek się przeprowadzam…

Kiedyś w prezencie imieninowym dostałam przyjazd ukochanego z bardzo daleka. O matko moja, żebyś ty wiedziała, jak ja się w nim kochałam! Albo Eksio!

A dwa lata temu na urodziny dostałam od Tosi Pegaza – o dwunastej w nocy wstała i mi dała. Piękny niebieski, wyrzeźbiony w drewnie konik, z zielonym siodłem, a przy tym siodle dwa zgrabnie umocowane skrzydełka, stoi do dziś na biurku. Przeżył przeprowadzkę, i bardzo proszę.