Выбрать главу

– Pierwsze słyszę – powiedziałam zdziwiona.

A zołzowata syczy:

– Co ty myślisz, że ja do każdego bym miała takie zaufanie jak do ciebie? Nie spodziewałam się, że jesteś taką świnią.

Szczerze mówiąc, ja też się nie spodziewałam. Zołzowata stała w kuchni, w ogrodzie przyjaciele pili moje zdrowie, Krzyś grał Summertime, gitara płakała, a ja mimo tego odważnego postępku czułam się jak świnia. Zołzowata syczała dalej:

– Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką.

Tu się zdumiałam, bo zołzowatą widziałam parę razy w życiu, ale do przyjaźni to kawał drogi.

– Sama mówiłaś, że należy cieszyć się każdą chwilą, że życie jest krótkie, a teraz wylazło szydło z worka.

Owszem, mówiłam, ale moje własne słowa w ustach zołzowatej brzmiały jakoś inaczej.

– Nie zawodzi się przyjaciół – ciągnęła zołzowata – może żartowałaś?

Już-już, pełna poczucia winy, miałam wszystko obrócić w żart, ale właśnie się okazało, że do kuchni dotarł jej przyjaciel, razem z Adamem, socjologiem. Przyszli po resztę wina.

Przyjaciel zołzowatej klepnął mnie w ramię.

– To załatwione, tak? Ładnie tu u ciebie, takie zadupie.

Na szczęście poczułam się tak, jakby kto na mnie kubeł zimnej wody wylał. Zadupie? Adam spojrzał na mnie zza drzwi lodówki, nie przysięgnę, ale wydało mi się, że widzę na jego obliczu cień dezaprobaty dla przyjaciela zołzowatej, więc powiedziałam:

– Nie zatrzymuję was wobec tego na tym zadupiu.

– No wiesz – powiedziała zołzowata i roześmiała się. – Przecież brama jest zamknięta.

Na co Adam – ostatecznie obcy zupełnie mężczyzna mrugnął do mnie i powiedział szarmancko:

– Już otwieram.

Po czym zamknął lodówkę i otworzył bramę.

– Będziesz jeszcze czegoś ode mnie chciała! – krzyknęła zołzowata i pomknęli w ciepłą noc.

Stałam w kuchni porażona. Dlaczego bywają u mnie tak wstrętni ludzie? Dlaczego ktoś ośmiela się obrażać moje cudowne miejsce na ziemi? Dlaczego nie umiem zareagować od razu? Dlaczego moja inteligencja jest schodowa i przyszła? Za dwa dni przyjdzie mi do głowy odpowiedź na to jej zadupie – a teraz nic, pustka w mózgu. Usłyszałam szczęk bramy. O mały włos bym się rozbeczała. Adam wrócił do kuchni, sięgnął do lodówki, wyjął wino i spojrzał na mnie.

– Idziemy – powiedział. – Ci ludzie nie są warci tego miejsca.

Interesujący mężczyzna.

O drugiej w nocy, kiedy wydałam z kuchni już wszystko, co nie było suchym żarciem dla psa i kiteketem, mogłam nareszcie odetchnąć. Ostatnie wino wyniosłam do ogniska, nikt szczęśliwie nie chciał herbaty ani kawy – mogłam się spokojnie przyjrzeć Adamowi. Czy to nie dziwne, że się nie spotkaliśmy wcześniej, skoro pracujemy w jednej firmie?

On, okazuje się, robi dorywczo rubrykę „Odpowiedzi psychologa”.

***

Adam zadzwonił do mnie o dziesiątej, żeby podziękować za miły wieczór. Wieczór! Odjeżdżał, jak świtało. I zapytał, czy przyjęłabym zaproszenie na obiad, skoro w mojej lodówce jest tylko słoik po papryce konserwowej, musztarda oraz dwie wysuszone marchewki.

Jakie szczęście, że moja mama i mój tata odwołali przyjazd!

Tosia u ojca i Joli i ich nowo narodzonego. Mogę oczywiście przyjąć takie zaproszenie, tym bardziej że do niczego nie zobowiązuje.

Roześmiał się w słuchawkę i powiedział, że będzie o czwartej.

O dwunastej poszłam do Uli. Siedziałyśmy pod kruszyną do wpół do trzeciej. O trzeciej zabrałam się do porządków w łazience, żeby umyć głowę i ubrać się w coś, co nie przypomina swetra i dżinsów. Chciałam wyglądać świeżo i ładnie mimo nadwagi, toksycznych rodziców, kłopotów codziennych, głównie finansowych, złośliwych przyjaciół etc.

Już jakoś za piętnaście czwarta włożyłam głowę pod strumień wody, pochlapałam odżywką, owinęłam ręcznikiem i zaczęłam być z siebie zadowolona, że tak zgrabnie mi to idzie. Dojechać do mnie przecież nie jest łatwo, więc mężczyzna, z którym byłam umówiona, na pewno tak szybko nie przyjedzie. Kiedy wklepywałam krem, korzystając z okazji, że nie mam włosów na twarzy, zadzwonił dzwonek. Rzuciłam się najpierw do drzwi, potem do łazienki, potem znów do drzwi, potem cisnęłam ręcznik, potem odkręciłam kran, potem do drzwi, woda się lała, potem uchyliłam okno i zobaczyłam, że to Adam. Stoi i czeka.

Woda dalej się lała. Wpadłam w panikę. Jakże to tak – umawiać się na czwartą po południu i być punktualnie? Jeśli mężczyzna mówi, że będzie o czwartej – to mówi. Z mojego doświadczenia wynika, że jest o czwartej rano – bo samochód, bo korki, bo wypadek, bo autostopowicz, bo szosa rozmiękła i koleiny i dopiero nad ranem tak stwardniały, że można było jechać. Nie jest to możliwe, żeby umówić się na określoną godzinę i dotrzymać słowa. Nauczyłam się, że w żadnym wypadku nie muszę być przygotowana na takie niespodzianki.

Tymczasem przed moją bramą czekał mężczyzna, z którym byłam umówiona na czwartą. Przez okno w łazience krzyknęłam:

– Poczekaj!

Wsadziłam głowę pod kran, zalałam suszarkę, kota i własną spódnicę. Zaczęłam szukać ręcznika, który cisnęłam gdzieś, już nie widziałam gdzie, bo woda z włosów zalewała mi oczy. Chlapiąc tą wodą, rzuciłam się do szafy w przedpokoju i spuściłam sobie wszystkie prześcieradła na głowę, bo mi się półki pomyliły. Upychając prześcieradła, wyciągnęłam ręczniki i bluzkę, której szukałam przez całą jesień. Nawet się nie ucieszyłam. Oczy mnie piekły i ramiona miałam mokre. Borys siedział pod półką z książkami i patrzył. Jeśli miałby tak na mnie spojrzeć mężczyzna, z którym byłam umówiona, to wolałabym nigdy w życiu nie myć głowy.

Uchyliłam więc okno w kuchni i krzyknęłam:

– Już idę!

Wtedy spadła doniczka, co ją tam postawiłam na zimę. Spadła prosto do zlewu na moją ostatnią ulubioną szklankę z cienkiego szkła.

Kiedy wyjmowałam ze zlewu jej resztki, ręcznik, którym owinęłam głowę, zsunął się na oczy. I wtedy skaleczyłam się w rękę. Podciągnęłam ręcznik z oczu, żeby cokolwiek widzieć, i wtedy go upaprałam krwią.

Wiedziałam, co się stanie. On wejdzie i będzie wściekły, że nie jestem gotowa. Wszyscy oni są tacy sami. Stoi przed furtką i czeka. Musi być wściekły. Zobaczy mnie w tym stanie i będzie wiedział, że ma do czynienia z kretynką. Zobaczy doniczkę i będzie wiedział, że ma do czynienia z kobietą, która wrzuca do zlewu kwiaty doniczkowe. Zalała suszarkę, więc tak szybko nie wyjdziemy na ten obiad. Może w ogóle zrezygnuje z obiadu. Do kuchni go mogę nie wpuścić. Do suszarki mogę się nie przyznać.

Przekroczyłam stertę ręczników i prześcieradeł w przedpokoju, wsadziłam skaleczony palec do ust i nacisnęłam domofon. Stanęłam w drzwiach. Nie patrzył na mnie jak Borys, który siedział pod półką na książki. Miałam resztki kremu na twarzy, czerwone od resztek odżywki oczy, żółty ręcznik spadający na twarz, upstrzony czerwonymi plamami.

– Skaleczyłaś się? – powiedział Adam i wtedy oniemiałam.

Wszedł do kuchni i zapytał, czy mam plastry. Kiwnęłam głową w kierunku szafki obok zlewu. Wyjął plastry, podniósł kwiatek ze zlewu, potem kazał sobie pokazać rękę. Potem nakleił plaster. Potem rozkręcił suszarkę i wysuszył ją nad gazem. Potem powiedział:

– Nie szkodzi, przecież knajpy są otwarte do wieczora.

Byłam w szoku. Zachowywałam się jak nie ja. Milczałam.

Upchnęłam prześcieradła, ręczniki i bluzkę do szafy. Poszłam do łazienki, wytarłam krem, wysuszyłam włosy, wciągnęłam hinduską spódnicę i czarną bluzkę. Byłam skompromitowana. Chwilę zastanawiałam się, czy pomalować oczy, ale zrezygnowałam. Ostatnie moje malowanie oczu skończyło się tragicznie, kiedy z Eksiem poszłam do notariusza i wszystko mi się rozmazało.