Выбрать главу

Choć taki obiad do niczego nie zobowiązywał i Adam był po prostu – można chyba powiedzieć – kolegą z pracy, choć w redakcji podobno się widzieliśmy dwa razy i serce mi podskakiwało ze wstydu, postanowiłam wziąć się w karby. Dobrze, że mi na nim nie zależy, bo mogłabym się w takiej sytuacji tylko pochlastać.

***

Obiad był kapitalny. Adam dzwoni codziennie. W ogóle nie traktuję go jak faceta. Może się zaprzyjaźnimy.

***

Ula powiedziała, że domniemany Hieronim został zatrzymany i wypuszczony z braku dowodów. W gazecie przeczytała. Nie czytam takich wiadomości, bo się tylko denerwuję. Dziś piszą to, jutro owo. Nie nadążam. Ale ona w ogóle nie rozumie, że mogłabym domniemanemu wybaczyć, że jest mafioso, ale wybaczyć kłamstwa? Żonę? O nie!

***

Dzisiaj Tosia wróciła ze szkoły w swoim ubraniu. Stanęła w drzwiach i oświadczyła, że była ostatni raz. Powiedziała dyrektorowi, że zmienia szkołę. Nie ma siły. Może iść do pracy. Nikt jej nie rozumie. W Hiszpanii już by mogła wyjść za mąż. Nienawidzi szkoły.

Zmartwiałam.

Rzuciła teczkę przy drzwiach, wzięła Zaraza na ręce i poszła do siebie. Nie wiem, co robić. Dzwonię do Eksia, żeby z nią porozmawiał. Tosia obstaje przy swoim.

Dzwonię do Adama. Ostatecznie jest socjologiem, więc mu mówię o szkole. Adam – żeby jej dać spokój, nie zmuszać, sama dojdzie do siebie. Iść do szkoły i zapytać, o co chodzi. Nie robić awantur oraz nie zmuszać jej do niczego. Wykazać maksimum życzliwości. A potem pyta, czy może przyjechać. Przyjeżdża. W ogóle na mnie nie zwraca uwagi. Puka do niej i rozmawiają godzinę. Nie wiem, o czym. Siedzę jak głupia przy stole w ogrodzie. Ula macha, żebym przyszła. Krzyczę do Adama, że jestem u Uli. Jestem wściekła. Niech przyjdzie, jak będzie chciał, socjolog jeden.

Ula spokojnie wysłuchuje, co mam do powiedzenia na temat świata, mężczyzn, ojców, obcych mężczyzn, dyrektorów, wtrącających się mężczyzn. Piję herbatę i po prostu mnie zatyka. Ze mną w ogóle Tosia nie chciała rozmawiać! A z obcym to może?

Ula słucha, słucha i słucha, a potem mówi, że chyba jakaś głupia jestem i żeby Tosia oczywiście nie szła do szkoły, dopóki się nie dowiem, o co chodzi, i żebym jej dała spokój, bo przecież ma ciężki okres, ten jej chłopak z Krakowa to nawet już nie pisze, i w ogóle powinnam ją zrozumieć, bo takie rozczarowanie w tym wieku itd. Dlaczego ja o tym wszystkim nie wiem?

A potem przychodzi Adam. Miły, spokojny, jak gdyby nigdy nic. Nie cierpię go. Nie wiem, po co przyjechał. Wymądrzać się. Nawet nie zauważył, że mam podcięte włosy.

***

Tosia nie chodzi do szkoły. Mówi, że nigdy nie wróci do tej szkoły, nie pójdzie do szkoły, chce chodzić do innej. Nie denerwuję się, nie denerwuję się, nie denerwuję się. Adam powie, że jestem genialna, nie denerwuję się.

***

Wczoraj przyjechała wychowawczyni Tosi. Powiedziała, żeby Tosia wracała, że różne rzeczy się na świecie dzieją. Jej córka też ciężko odchorowywała szkołę, kłótnie i wszystkie inne problemy. Wszyscy na nią czekają. Nie ma się co obrażać na świat, skoro jest na nim tylu życzliwych ludzi. Na pewno da sobie radę… Że czasem z tarczą lub bez tarczy ma inne znaczenie. A mianowicie…

***

Boże – jaki cudowny dzień! Jakie piękne jest życie! Jaki świat jest fantastyczny! Tosia poszła do szkoły! Wróciła do szkoły! Co zrobił dyrektor, który, okazało się, należy do ginącego gatunku mężczyzn prawdziwych! Wziął ją za rękę, wprowadził do jej własnej klasy i powiedział:

– Chcę wam przedstawić nową koleżankę, Tosię. Mam nadzieję, że ją życzliwie przyjmiecie. Właśnie zdecydowała się przyjść do naszej szkoły.

Trochę się spóźnię

Adam przyjedzie na ognisko do Uli i Krzysia. Że też Ula tak się musi z każdym od razu zaprzyjaźniać. Przecież w ogóle go nie zna! I na dodatek to jest mój znajomy! Tydzień temu zapytała, czy przyjdę z Adamem. A co to, mój brat czy swat? Będę chodziła sama, tam gdzie chcę! To nie jest mężczyzna mojego życia. Nie mogę sprawiać takiego wrażenia, jakby mi na nim zależało. Nie będę się już nigdy zadawać z żadnym facetem.

No to Ula go osobno zaprosiła. Przyjechał.

Zaparkował starego opla przed ich domem. Jest już z godzinę chyba, ale ja przecież nie będę lecieć, jakbym tylko czekała, kiedy przyjedzie. Trochę się spóźnię. Jeszcze muszę coś zrobić. To i owo. Nie wiem, iść już czy jeszcze nie. Bo jeśli od razu teraz pójdę, to będzie jednak wyglądało, jakbym czekała na niego. A ja w ogóle nie czekam, tylko sobie spokojnie… sama nie wiem co. O! Pozmywam trochę. Albo nie. Nie warto zaczynać. Robota na pół godziny.

Swoją drogą to ciekawe, dlaczego Ula w ogóle nie jest zaniepokojona. Nie zainteresuje się nawet, co się ze mną dzieje. Może umarłam? Może zachorowałam? Może zemdlałam? Albo złamałam nogę i nie mogę się ruszyć? Pewno jest zadowolona, że ma swoich gości, i nawet o mnie nie pamięta. Że ja miałam przyjść. To może pójdę. Ale za chwilę. Niech nie myślą, że nie mam nic lepszego do roboty, tylko od razu biec. Na gwizdek. Muszę podlać ogród. Już ze dwa dni nie było deszczu. Trochę popodlewam, obowiązki na pierwszym miejscu.

Siedzą pod dębem i aż tutaj słychać, jak się śmieją. Idioci. Oni sobie siedzą, a ja muszę być odpowiedzialna za te roślinki. Które by się zmarnowały. Gdyby nie ja. O, bardzo proszę, jak im wesoło.

Jeszcze wierzbka, jeszcze taki krzaczek, co ma nazwę podobną do kerguleny. Adam siedzi obok Krzysia. Uli nie ma. I jeszcze jacyś ludzie, których nie znam.

– Co ty tak lejesz i lejesz pod tę wajgelę? Chcesz ją utopić?

Ale się przestraszyłam! Właśnie moja kergulena naprawdę nazywa się wajgela. Ale i tak nie jestem w stanie zapamiętać. Ula stoi przy płocie.

– Nie pamiętasz, na którą byłyśmy umówione?

Pamiętam, ale musiałam podlać. No i jeszcze muszę wyłączyć komputer, bo pracowałam itd. Więc będę nie wcześniej niż za dziesięć minut. Wracam do domu, komputer już dawno wyłączony, ale niech sobie nie myślą.

I kiedy wychodziłam, przed moją furtką stanęło cinquecento. Moja stara znajoma, co to chciała przyjechać, jak ją mąż rzucił, i co ją pocieszałam kiedyś w nocy, że wszyscy oni są tacy sami! Jak wygląda! Znakomicie! Jaka szkoda, że teraz przyjechała! Witamy się serdecznie, mówię, że strasznie mi przykro, ale właśnie wychodzę. A ona, że tylko na chwileczkę, bo właśnie przejeżdżała.

Już za sam jej wygląd powinnam była się na nią obrazić. Zarzuciła farbowanie się na platynkę (co bardzo lubił jej były mąż) – i to jej niestety posłużyło. Wróciła właśnie z sześciotygodniowego kursu językowego w Londynie. Zmieniła pracę – na lepiej płatną i zdecydowanie ciekawszą. Doprawdy – nie wyglądała na porzuconą żonę. Chętnie bym tego wszystkiego wysłuchała, ale już byłam spóźniona do Uli. A poza tym: tak szybko zapomniała o swojej wielkiej miłości? Oburzenie prawie ścięło mnie z nóg. A ona rzuca mi się na szyję i się cieszy, że mnie widzi, i może byśmy się spotkały, tak się stęskniła, ale teraz ma dosłownie minutę.

Szybko zrobiłam herbatę. Patrzę i patrzę, i nadziwić się nie mogę. Uśmiechnięta. Łagodna. Ani śladu rozpaczy. Rozkwitła w czasie tych paru miesięcy jako żona porzucona. Nic nie rozumiem. Najlepsza rzecz, jaka ją w życiu spotkała, to to, że on odszedł. Nie wiedziała, na jakim świecie żyje. Nie wiedziała, co lubi, czego chce i czego jej brakuje. Była skierowana tylko na niego.